Skinęła głową i patrzyła, jak Gabe powoli opuszcza pokój. Kiedy
zamknął drzwi i w sypialni znowu zapanowała ciemność, wyczerpana opadła na łóżko. Ale
minęło wiele czasu, zanim zdołała zasnąć.
Kiedy się obudziła, zdumiała ją niezwykła cisza panująca wokół. Powoli otwierała
oczy i starała się sobie przypomnieć, gdzie się znajduje. Budziła się już w tylu obcych
miejscach i wiedziała, że pierwsze, co należy zrobić, to odtworzyć sobie poprzedni dzień.
Powoli przypominała sobie wszystko, co ją wczoraj spotkało. Gabe Bradley, zamieć
śnieżna, chata w górach, koszmar nocny i to niezwykłe poczucie bezpieczeństwa, którego
doznała, kiedy Gabe objął ją ramionami i przytulił do siebie. Wiedziała oczywiście, że nie
powinna się przyzwyczajać ani do poczucia bezpieczeństwa, ani do tych ramion.
Wzdychając, spojrzała w okno. Śnieg ciągle padał. Wprawdzie wydawał się trochę
rzadszy niż wczoraj, ale nadal wyglądało na to, że nie będzie mogła się stąd wydostać.
Przekręciła się na bok, wsunęła rękę pod policzek i przytuliła do poduszki. Byłoby
cudownie, gdyby śnieg nie przestał już nigdy padać. Czas mógłby się zatrzymać w jakiś
tajemniczy sposób i zostałaby tu na zawsze. Bezpieczna, ukryta, szczęśliwa.
Westchnęła głęboko i powoli podniosła się z łóżka. Wiedziała, że to nierealne.
Marzenia, które nigdy się nie ziszczą.
Ubrała się i wyszła z sypialni. W całym domu panowała kompletna cisza,
najwyraźniej Gabe gdzieś wyszedł. Powinna poczuć ulgę, ale zamiast tego ogarnęła ją
samotność. Dziwne, ale ucieszyłaby się, gdyby wiedziała, że jest gdzieś obok, w sąsiednim
pokoju. Nieważne, upomniała się. Gdziekolwiek poszedł, na pewno niedługo wróci.
Postanowiła zobaczyć, co da się zrobić w sprawie śniadania.
Weszła do kuchni i stanęła zaskoczona. Cały stół pokrywały szkice, jedne rysowane
delikatną kreską ołówka, inne grubo kreślone węglem, wszystkie doskonałe. Surowy,
oryginalny talent Gabe'a wyzierał z każdej kartki. Podnosiła kolejne szkice i przyglądała im
się z uwagą. To ciekawe przekonać się, jak widzi ją ktoś obcy. Nie, ciekawe było zobaczyć,
jak widzi jÄ… Gabriel Bradley.
Z rysunków spoglądały na nią wielkie, udręczone oczy. Z kolei usta były zawsze
delikatne, nieco bezbronne, inne niż te, do których się przyzwyczaiła. Potarła je delikatnie
palcem. Widziała te usta i oczy na wielu fotografiach, na plakatach i pozowanych zdjęciach
na najlepszych stronach poczytnych magazynów. Starannie umalowana, ubrana w jedwabie
lub futra, reklamująca biżuterię i drogie perfumy. Laura Malone. Prawie zapomniała tę
kobietę, twarz, która tak niedawno była symbolem swoich czasów. Kobietę, która sama
decydowała o swoim losie. Teraz wszystko to było przeszłością.
Twarz, którą widziała na szkicach, była delikatniejsza, nieco bardziej okrągła i
nieskończenie subtelniejsza. A przecież czuła się silniejsza niż kiedyś.
Drzwi skrzypnęły i w kuchni pojawił się Gabe, cały ośnieżony, z naręczem drewna.
- Dzień dobry - powiedziała przyjaźnie. - Już pracujesz?
Mruknął coś niewyraźnie i zrzucił drewno przed kuchenką.
- Myślałem, że będziesz dłużej spała.
- Chciałem, ale on najwyraźniej nie. - Poklepała się po brzuchu. - Przygotuję
śniadanie.
- Ja już jadłem - rzucił, ściągając rękawiczki. - Ale nie krępuj się.
Laura patrzyła, jak zdejmuje kurtkę i kapelusz.
- Chyba trochę przestało padać - zagadnęła.
- Nasypało już prawie metr i nie liczyłbym na to, że przestanie przed wieczorem -
odparł, ściągając buty. Całe sznurówki miał gęsto oblepione śniegiem. - Jak widzisz, jesteśmy
tu uwięzieni. Chciałbym, żebyś czuła się jak w domu.
- Spróbuję. Pochlebiasz mi - dodała, podnosząc jeden z leżących na stole szkiców.
- Jesteś piękna - powiedział po prostu, stawiając swoje buty w pobliżu kominka. -
Kiedy widzę coś pięknego, nie mogę się oprzeć, żeby tego nie rysować.
- Jesteś więc szczęściarzem. - Odłożyła rysunek na stół i ciągnęła w lekkim
zamyśleniu: - Umieć malować piękne rzeczy jest czymś cenniejszym, niż być piękną rzeczą. -
Gabe nie był pewien, czy w jej głosie nie zabrzmiała nuta goryczy. - Rzeczą - powtórzyła. -
To śmieszne, ale jeśli jesteś atrakcyjny fizycznie, ludzie zwykle traktują cię jak przedmiot.
Odwróciła się i wyszła, zostawiając go z mętlikiem w głowie.
Resztę dnia spędziła dość leniwie. Przygotowała coś do jedzenia, sprzątnęła kuchnię,
rozgościła się w swojej sypialni. Gabe słyszał jej krzątaninę przez ścianę i nie mógł się oprzeć
wrażeniu, że stara się w ten sposób zabić ciszę. Wiedział, że kobieta w jej stanie powinna
dużo odpoczywać, ona tymczasem sprawiała wrażenie, jakby nawet na chwilę nie chciała
zostać sama ze swoimi myślami.
Po południu położyła się na sofie w salonie i czytała jakąś książkę. Wyglądała na
wypoczętą i odprężoną. Gabe wziął szkicownik i usiadł naprzeciwko.
- Dlaczego właśnie Denver? - zapytał, nie przerywając szkicowania.
Tylko leciutki skurcz twarzy zdradził, że zaskoczył Laurę tym pytaniem.
- Bo nigdy tam nie byłam.
- Myślałem, że w tym stanie będziesz wolała jechać do miejsca, które już znasz.
- Nie - odparła krótko i najwyraźniej nie zamierzała wyjaśniać nic więcej.
- Lauro, gdzie jest ojciec dziecka? - zapytał twardo.
- Nie żyje. - W jej głosie nie było nawet cienia emocji.
- Masz jakąś rodzinę, kogoś, kto mógłby ci pomóc?
- Nie.
- A rodzina twojego męża?
Odwróciła się gwałtownie do okna, ale zdążył zauważyć błysk cierpienia na twarzy.
- Odwróć głowę trochę w lewo - poprosił po chwili. Kiedy tak zrobiła, sięgnął po
nową kartkę i szkicował szybkimi ruchami. - Dlaczego chcą ci je zabrać? - spytał
nieoczekiwanie.
Znowu się szarpnęła i jęknęła głucho.
- Lauro, nie mogę szkicować, kiedy się tak wiercisz. - Jego głos był łagodny, ale
nieustępliwy. - Odwróć się do światła i podnieś trochę podbródek. - Przez chwilę pracował w
skupieniu. - Więc jego rodzina chce ci odebrać dziecko. Dlaczego?
- Nigdy tego nie powiedziałam.
- Owszem, powiedziałaś - mruknął, nie przerywając rysowania. - Sama nie wiesz, jak
dużo powiedziałaś. Chcę tylko zrozumieć, dlaczego zamierzają odebrać ci dziecko?
|