- Łączniki oczywiste. McKie poczuł nagły powiew powietrza. Uszy zatkały mu się na moment z powodu niespodziewanej zmiany ciśnienia. Rozległ się odgłos jak wyciągnięcie korka z butelki. Odwrócił się na pięcie. Furuneo zniknął. - Eee... wysłałaś go do domu? - spytał. - Tak jest - powiedziała Kaleban. - Wybrany cel podróży widoczny. Wysłanie błyskawiczne. Zapewnienie utrzymania odpowiedniego poziomu temperatury zachowane. - Ciekawe, jak to zrobiłaś - powiedział McKie. Czuł jak strużki potu spływają mu po policzkach. - Czy ty rzeczywiście widzisz nasze myśli? - Widzę tylko zdecydowane łączniki - odparł Kaleban. Nieciągłość znaczenia, pomyślał McKie. Przypomniała mu się uwaga Kelebana na temat temperatury. Jaki jest dla niej odpowiedni poziom temperatury? Psiakrew! W pomieszczeniu się gotowało. Oblana potem skóra zaczynała swędzieć. W gardle mu zaschło. Odpowiedni poziom temperatury? - Co jest odwrotnością odpowiedniego? - spytał, - Fałszywy - odpowiedziała Kaleban. Gra słów może doprowadzić do obudzenia pewnych nadziei, których samo życie nie jest w stanie spełnić. Jest to źródłem wielu zaburzeń psychicznych i innych form niezadowolenia. Przysłowie Wreavów Przez pewien czas, którego długości nie potrafiłby określić, McKie rozmyślał o rozmowie z Kalebanem. Czuł się jak ktoś zagubiony w nieznanym terenie, nie mogący znaleźć żadnych znajomych punktów orientacyjnych. Jak fałszyivy może być odwrotnością odpowiedniego! Jeżeli nie mógł mierzyć znaczeri, jak mógł mierzyć czas? Przesunął ręką po czole, zbierając pot, który spróbował otrzeć o marynarkę. Marynarka była wilgotna. Niezależnie od tego, jak szybko czas upływał, McKie czuł, że dalej wie, gdzie się znajduje na tym świecie. Nadal otaczały go wewnętrzne ściany Arbuza. Niewidoczna anty-obecność Kalebana nie stawała się nic mniej tajemnicza, ale mógł chociaż spojrzeć na błyszczące istnienie tego czegoś i odnieść jakieś zadowolenie z faktu, że to z nim rozmawia. Nie dawała mu spokoju myśl, że każda istota rozumna, która kiedykolwiek użyła skokwlazu umrze, jeżeli ten Kaleban padnie. Aż ciarki chodziły mu po plecach na samą myśl. Skórę miał mokrą od potu, nie tylko z gorąca. W powietrzu Unosiły się dźwięki śmierci. Wydawało mu się, że jest otoczony przez rzesze błagających go stworzeń rozumnych - tryliony trylionów osób. Pomóż nam! zdawali się wołać. Wszyscy, którzy kiedykolwiek użyli skokwłazu. Do jasnej cholery! Czy na pewno dobrze zrozumiał Kalebana? To była logicznie jedyna alternatywa do przyjęcia. Zgony i utrata zmysłów towarzyszące znikaniu Kalebanów dowodziły, że każdą inną alternatywę należy wykluczyć. Krok po kroku, pułapka została zastawiona. Świat zapełni się trupami. Błyszczący owal ponad olbrzymią łyżką nagle zafalował, wybrzyszył się i skurczył, uniósł do góry, opadł w dół i na lewo. McKie odebrał wyraźne wrażenie uczucia zaniepokojenia. Owal zniknął, ale McKie oczyma nadal podążał za antyobecnością Kalebana. - Coś nie tak? - spytał. W odpowiedzi tuż za Kalebanem pojawiła się okrągła tuba wirtunelu skokwłazu G'oka. Na przeciwnym jej końcu stała kobieta. Jej maleńka figurka była widoczna w głębi, jakby przez odwrotny koniec lunety. McKie rozpoznał ją natychmiast z programów wiadomości i hologramów, które przeglądał przygotowując się do tej sprawy. Stał twarzą w twarz z Mliss Abnethe, skąpaną w jasno-czerwonym świetle, zwolnionym do tego koloru przejściem przez skokwłaz. Na pierwszy rzut oka widać było, że niedawno zajmowali się nią Kosmetykerzy ze Steadyonu i to za nielada grosz. Zanotował w pamięci, żeby to sprawdzić. Jej figura miała młodzieńcze kształty rozkosznicy. Jej twarz otaczały bajkowo błękitne włosy, a usta przypominały karminowy płatek róży. Wielkie oczy, koloru letniej zieleni i wyzywająco rozdęte nozdrza wywoływały niecodzienny kontrast dostojeństwa z arogancją. Była niedoskonałą królową - pomieszaniem podeszłego wieku z młodzieńczością. Musiała mieć co najmniej osiemdziesiąt standardowych lat, ale Kosmetykerom udało się osiągnąć tę zaskakującą kombinacie - gotowa do usług rozkosznica i żądna władzy potężna osobowość. Jej kosztowną figurę pokrywała długa suknia z szarych pereł deszczowych, naśladująca jej ciało w każdym ruchu jak druga, mieniąca się światłem skóra. Podeszła bliżej do tuby wirtunelu, której krawędzie przysłoniły najpierw jej stopy. potem łydki, uda, a w końcu i talię. McKie poczuł, że przez czas kiedy podchodziła w jego kierunku, kolana postarzały mu się o tysiąc lat. Nadal był tam gdzie się znalazł zaraz po wejściu do Arbuza - przykucnięty pod jedną ze ścian. - Ach, Franiu - powiedziała Mliss Abnethe - widzę, że masz gościa. Skokwłaz zakłócał nieco fale dźwiękowe, stąd głos jej wydawał się być ledwo zauważalnie zachrypnięty. - Jestem Jorj X. McKie, Nadzwyczajny Sabotażysta - powiedział. Czyżby źrenice jej oczu nagle się zwęziły? McKie nie był pewny. Zatrzymała się dopiero gdy w okręgu tuby widoczne były jedynie jej ramiona i głowa. - \ja jestem Mliss Abnethe, prywatny obywatel. Prywatny obywatel! - pomyślał McKie. Ładne sobie. Ta baba włada zdolnościami produkcyjnymi co najmniej pięciuset planet. Powoli podniósł się na nogi. - Biuro Sabotażu pragnie cię oficjalnie przesłuchać - powiedział, by ją oficjalnie powiadomić, zadośćczyniąc wymogom prawa. - Jestem prywatnym obywatelem! - zasyczała. Jej rozdrażniony głos był pełen dumy i pychy. McKie’ego ucieszyła ta ujawniona oznaka słabości. Była to skaza częsta wśród bogatych i potężnych. Miał duże doświadczenie w wykorzystywaniu takich słabości. - Franiu, czy jestem twoim gościem? - spytał. - W rzeczywistości - odpowiedziała Kaleban. - Otwieram dla ciebie drzwi. - A czy ja jestem twoim pracodawcą, Franiu? - rozkazująco zapytała Abnethe. - W rzeczywistości, to ty mnie zatrudniasz. Jej twarz przybrała wyraz drapieżnika szykującego się do skoku. Oczy zwęziły się do szparek.
|