dziemy musieli nad nim trochę popracować, Dolmancie...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Karczma i stajnie wyglądały tak, jak je pamiętał, za to z reszty wioski pozostało trochę gruzu i poczerniałe fundamenty domów...
»
trochę zapasów na Księżycu, w dawnych bazach Floty, urny i projekcjami holograficznymi zmarłych...
»
Rozbujany rzemień to oddalał ją nieco od ściany skalnej, to znów trochę przybliżał...
»
Przyjrzała się arystokratom z jego świty - to musieli być arystokraci, sądząc po przednich, haftowanych kaftanach i bogatych, jedwabnych sukniach - by sprawdzić,...
»
— Wkrótce będziemy musieli jeszcze porozmawiać — mruknęła na pożegna- nie...
»
 Widzowie mogą trochę odetchnąć i rozglądnąć się...
»
Potem drugi, trochę dalej...
»
Zła była trochę...
»
Zrobiło się trochę weselej...
»
– Przepraszam, że musieli panowie tak długo czekać...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


— To nasz problem, Embanie — twój i mój. W tej chwili skupmy się na
sprawach natury wojskowej.
— Naszym następnym krokiem powinno być wytyczenie dróg odwrotu —
powiedział Abriel. — Jeżeli powiedzie się zamysł patriarchy Ucery i zostanie nam przekazane dowództwo nad gwardzistami, to będziemy musieli szybko wycofać
ich za wewnętrzne mury, zanim ogół mieszkańców się zorientuje, co zamierzamy.
Inaczej ruszy tu tłum uciekinierów.
— To brutalne rozwiązanie, moi drodzy — odezwała się Sephrenia. — Po-
rzucacie niewinnych mieszczan na pastwę hordy barbarzyńców. Ludzie Martela
nie zadowolą się jedynie grabieżą. Z całą pewnością dojdzie tam do potwornych okrucieństw.
Dolmant westchnął ciężko.
— Na wojnie nigdy nie było miejsca na uprzejmości, mateczko. Aha, jesz-
cze jedno. Od dziś nie będziemy cię zostawiać samej. Musisz dotrzymywać nam
towarzystwa w bazylice. Tam możemy cię obronić.
144
— Jak sobie życzysz, mój drogi — odparła.
Talen z naburmuszoną miną podszedł do Sparhawka.
— Pewnie mi nie pozwolisz, dostojny panie, wyśliznąć się poza wewnętrzne
mury przed zamknięciem bram?
— Nie — odparł rycerz — ale po cóż byś to czynił?
— Żeby się rozejrzeć za swoją częścią łupu. Taka okazja zdarza się tylko raz
w życiu!
— Chyba nie będziesz rabował domostw, Talenie? — zapytał wstrząśnięty
Bevier.
— Oczywiście, że nie! Pozostawię to żołnierzom Martela. Złodzieje z Chy-
rellos ruszą do dzieła, gdy tamci wrócą na ulice z pełnymi rękoma. Już widzę, jak w kilka dni Martel traci połowę ludzi. Nim wszystko się skończy, szeregi jego wojska zdziesiątkuje epidemia ran kłutych, to pewne! A wielu żebraków z Chyrellos już nigdy nie będzie musiało żebrać. — Chłopiec westchnął. — Dostojny
panie Sparhawku, odbierasz mnie, niewinnemu dziecku, największe przyjemno-
ści.
— Nie grozi nam absolutnie żadne niebezpieczeństwo, bracia — kpił patriar-
cha Coombe, Makova, następnego ranka, gdy hierarchowie ponownie wznowili
swoje obrady. — Dowódca mojej straży przybocznej, kapitan Gorta. . . — Prze-
rwał i rzucił ostre spojrzenie mistrzom zakonów rycerskich. Najwyraźniej nie
zapomniał nagłego zejścia ze służby poprzedniego kapitana jego oddziałów. —
. . . Chciałem rzec: kapitan Erder z narażeniem własnego życia pojechał dokładniej wypytać tych nadciągających pielgrzymów. Zapewnił mnie, że są w istocie
jedynie pątnikami, wiernymi synami Kościoła, którzy pielgrzymują do Świętego
Miasta, aby wraz z innymi wznieść swe głosy w dziękczynnych hymnach ku czci
nowego arcyprałata, gdy ten wstąpi na tron.
— To doprawdy zdumiewające, Makovo — wycedził patriarcha Ucery, Em-
ban. — Tak się składa, że wysłałem własnych obserwatorów poza mury miasta,
a oni donieśli mi zupełnie co innego. Jak według ciebie możemy pogodzić te
sprzeczne relacje?
— Patriarcha Ucery znany jest ze swych żartów. — Przez twarz Makovy prze-
mknął lodowaty uśmiech. — Jego wesołość często przyczyniała się do rozłado-
wania napięcia. Tylko czy doprawdy to najodpowiedniejszy czas na krotochwile, mój Embanie?
— Czyżbyś widział na mej twarzy uśmiech, Makovo? — Emban wstał z miej-
sca. Jego ton przywodził na myśl sztylet przyłożony do pleców. — Bracia, moi ludzie donieśli mi, że hordy tak zwanych pielgrzymów, które stoją u naszych bram, nie są nam przyjazne.
— To nonsens! — przerwał mu Makova.
145
— Być może, ale pozwoliłem sobie przyprowadzić do bazyliki jednego z owych pielgrzymów, więc możemy go dokładniej przepytać w tej kwestii. Co
prawda, pewnie nie będzie zbyt rozmowny, ale wiele wywnioskujemy z jego za-
chowania, sposobu noszenia się, pochodzenia, a nawet ubioru. — Emban klasnął
w dłonie, nim Makova zdążył zaprotestować bądź użyć swego autorytetu, aby mu
przeszkodzić.
Do sali wszedł Kurik z Beritem. Obaj sprowadzonego na przesłuchanie czło-
wieka trzymali za kostki nóg. Ciągnęli jego bezwładne, odziane w czarną szatę ciało po marmurowej posadzce, zostawiając na białych kamieniach długą smugę
o barwie krwi.
— Co robicie?! — wrzasnął Makova.
— Przedstawiamy dowody. Nie można przecież podjąć racjonalnych decyzji
nie zapoznając się z dowodami. — Emban wskazał miejsce w pobliżu pulpitu dla
mówcy. — Tam połóżcie świadka, przyjaciele.
— Zabraniam!
— Możesz zabraniać, Makovo, ale już każdy widział tego człowieka i wszyscy
dobrze wiemy, kim on jest, prawda? — Emban przyczłapał do ciała leżącego na
marmurowej posadzce. — Wszyscy potrafimy po jego rysach poznać, jakiej jest
narodowości, a jego czarne szaty to potwierdzają. Bracia, nie ma wątpliwości, że mamy tu do czynienia z Rendorczykiem.
— Patriarcho Ucery, Embanie, aresztuję cię po zarzutem morderstwa! —
krzyknął zdesperowany Makova.
— Nie rób z siebie osła. Nie możesz mnie aresztować podczas obrad hierar-
chii. A poza tym, jesteśmy wewnątrz bazyliki i domagam się prawa azylu. —
Emban spojrzał na Kurika. — Czy naprawdę musiałeś go zabić?
— Tak, wasza świątobliwość — odparł krzepki giermek. — Sytuacja nas do
tego zmusiła. Jednakże potem odmówiliśmy nad nim krótką modlitwę.
— Bardzo przykładnie, synu, przeto udzielam tobie i twemu młodemu towa-
rzyszowi całkowitego rozgrzeszenia za udział w wyekspediowaniu tego nędznego
heretyka na spotkanie z nieskończenie miłosiernym Bogiem. — Patriarcha Ucery
rozejrzał się po sali. — A teraz powróćmy do przesłuchania obecnego tu piel-
grzyma. Widzimy Rendorczyka uzbrojonego w miecz. W tej części kontynentu
Eosii wszyscy Rendorczycy są obecnie eshandystami, możemy zatem sądzić, że
i ten pielgrzym jest jednym z nich. Znamy ich poglądy. Czy możemy w takim
razie oczekiwać, że heretycy przybywają do Chyrellos, aby świętować wstąpienie na tron nowego arcyprałata? Czyżby naszemu drogiemu bratu, Makovie, udało
się jakimś cudem nawrócić heretyków z Południa na wiarę w prawdziwego Bo-
ga i przyłączyć ich do rzeszy wiernych dzieci naszego Świętego Ojca, Kościoła?
Przerwę, aby dać szanownemu patriarsze Coombe czas na odpowiedź.

Powered by MyScript