Widzowie mogą trochę odetchnąć i rozglądnąć się...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
W¹tpliwoœci co do stanu psychicznego œwiadka i jego stanu rozwoju umys³owego mog¹ wynikaæ z informacji uzyskanych od innych osób w toku postêpowania przygotowawczego, w...
»
Urządzenia państwowe mogą polegać w całości na monizmie prawa prywatnego lub publicznego, lecz w cywilizacji łacińskiej polegają od początku na dualizmie...
»
Entreri skinÄ…Å‚ gÅ‚owÄ…, zadowolony, że drobne sugestie Dwahvel, iż inne oczy mogÄ… być skierowane w ich stronÄ™, doprowadziÅ‚y przebiegÅ‚Ä… kobietÄ™ tak...
»
332MACIEJ GLOGERgicznej wizji opowiedzianej przez Dilorama, mog¹ liczyæ na ostateczne przebaczenie?Kreacja Franki u koñca powieœci staje siê...
»
równie¿ formy ¿ycia politycznego, w której obdarzeni cnot¹ ludzie bêd¹siê czuli u siebie, je¿eli w ogóle mog¹ siê tak czuæ w...
»
obdarzeni, że żadnym sposobem od złych ludzi uczarowani być, w tej władzy nie mogą, o których tu pisać nie jest rzecz potrzebna, aczkolwiek po części nie...
»
Nosicieli fenyloketonurii mo¿na zidentyfikowaæ dziêki testom bioche­micznym i mog¹ oni skorzystaæ z poradnictwa genetycznego (Stern, 1981)...
»
ekspertów; ka¿dy z nich przegl¹da opinie po-zosta³ych i zmierza do konsensusu)Uwaga: mog¹ siê pojawiæ uprzedzenia, np...
»
- Kobiety nie mogą być wzywane na świadków - powiedział - więc nie wolno mi zadać ci żadnego pytania...
»
Prawosławie i protestantyzm mają to do siebie, że nie mogą wprost istnieć bez poparcia władzy świeckiej...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Młoda pani Bleriot z macierzyńską troską na twarzy przechodzi obok, a dwoje dzieci z tyłu, za nią. Nie podoba jej się to, że jej mąż nie może się wznieść, ale boi się także, gdy już leci. Jej piękna suknia jest trochę przyciężka, jak na tak wysoką temperaturę.
 
Znowu zakręcają śmigło. Może lepiej, może gorzej niż poprzednio. Silnik zaskoczył z hałasem, jakby się odmienił. Czterech mężczyzn przytrzymuje aparat i pośród bezwietrznej pogody pęd powietrza powstały z wirowania śmigła szarpie kitlami roboczymi tych ludzi. Nie słychać ani słowa, tylko hałas śmigła zdaje się wydawać komendy. Osiem rąk puszcza aparat, który długo podskakuje na grudach ziemi niczym niezdarny tancerz na parkiecie.
 
Wiele takich prób podejmowano, ale wszystkie kończyły się fiaskiem. Każda próba powodowała, że publiczność stawała na wyplatanych krzesłach, na których można było wykazać się umiejętnością utrzymania równowagi wyciągniętymi w górę ramionami, jak również dać nimi wyraz swojej nadziei, obawie i radości.
Podczas przerw towarzystwo złożone z włoskiej elity spaceruje wzdłuż trybuny. Pozdrawiają się wzajemnie, kłaniają, rozpoznają się i obejmują, chodzą po schodach trybuny. Pokazują sobie Prinzipessę Letycję Savoia Bonaparte, księżniczkę Borghese, podstarzałą damę, której twarz przybrała kolor ciemnożółtych winogron, Contessę Morosini. Marcello Borghese jest równocześnie przy wszystkich damach i przy żadnej, z oddali wydaje się mieć przyjazne oblicze, z bliska jednak policzki otaczające kąciki ust nadają mu wyraz zupełnie obcy. Gabriele d'Annunzio, mały i wątły, kryguje się nieśmiało przed hrabią Oldofredi, jednym z najwybitniejszych członków Komitetu. Z trybuny ponad balustradą widoczna jest mocna twarz Pucciniego, z nosem przypominającym nos pijaka.
 
Ale osoby te dostrzegamy jedynie wtedy, gdy wyszukamy je z tłumu, w którym przeważają smukłe sylwetki wszędzie wpadających w oko współczesnych modnisi. One wolą spacerować niż siedzieć, w ich sukniach nie siedzi się wygodnie. Wszystkie twarze, zawoalowane wschodnim zwyczajem, wyglądają jakby spowite w lekki zmierzch. Suknia, luźna w górnej części, powoduje że oglądana od tyłu postać wygląda na nieco nieśmiałą. To właśnie ta nieśmiałość owych dam budzi niespokojne, mieszane uczucia. Gorset tkwi głęboko, ledwo dostrzegany, talia wydaje się szersza niż normalnie, ponieważ wszystko jest wąskie. Te panie chcą by je mocno obejmowano.
Dotychczas pokazano jedynie aparat Leblanca. Teraz przyszÅ‚a kolej na aparat, na którym Bleriot przeleciaÅ‚ KanaÅ‚. Nikt o tym nie mówi, ale wszyscy znajÄ… ten fakt. DÅ‚uga przerwa i Bleriot jest w powietrzu, ponad skrzydÅ‚ami widoczny jest jego wyprostowany tułów, nogi tkwiÄ… gÅ‚Ä™biej, w części maszynerii. SÅ‚oÅ„ce skÅ‚oniÅ‚o siÄ™ ku zachodowi i pod baldachimem trybun oÅ›wietla unoszÄ…ce siÄ™ skrzyd­Å‚a. Wszyscy patrzÄ… ku niemu z caÅ‚kowitym oddaniem, w żadnym sercu nie ma miejsca dla innej osoby. ZrobiÅ‚ maÅ‚Ä… rundÄ™ i pojawiÅ‚ siÄ™ prawie pionowo nad nami. Wszyscy widzÄ…, wyciÄ…gajÄ…c szyje, jak monoplan siÄ™ chwieje, ale opanowany przez Bleriota jeszcze raz siÄ™ wznosi. Co siÄ™ dzieje? Tu, w górze, dwadzieÅ›cia metrów nad ziemiÄ…, czÅ‚owiek uwiÄ™ziony w drewnianym kadÅ‚ubie, broni siÄ™ przed dobrowolnie wybranym niebezpieczeÅ„stwem. My natomiast stoimy na dole, mocno skupieni i nierealni, pochÅ‚oniÄ™ci obserwacjÄ… tego czÅ‚owieka. Wszystko jednak przebiega planowo. RównoczeÅ›nie maszt sygnalizacyjny wskazuje, że wiatr staÅ‚ siÄ™ korzystniejszy i Curtiss poleci o wielkÄ… nagrodÄ™ Brescii. A wiÄ™c jednak! Zanim zdaliÅ›my sobie z tego sprawÄ™ silnik Curtissa już huczy, ledwie ku niemu kierujemy wzrok a już oddala siÄ™ od nas, lecÄ…c ponad równinÄ… powiÄ™kszajÄ…cÄ… siÄ™ przed nim, ku lasom w oddali, które robiÄ… wrażenie jakby dopiero wyrosÅ‚y. DÅ‚ugo leci ponad tymi lasami. Znika. Widzimy tylko lasy, jego nie. Zza domów, Bóg wie skÄ…d, pojawia siÄ™ na tej samej wysokoÅ›ci co przedtem, zdążajÄ…c ku nam. Wznosi siÄ™ tak, że w cieniu widoczne sÄ… dolne powierzchnie dwupÅ‚atowca.
 
Opada i wtedy w słońcu ukazują się ich górne powierzchnie. Okrąża maszt sygnalizacyjny i skręca obojętny na okrzyki radości, prosto tam skąd przyleciał, aby znowu stać się małym i samotnym. Wykonuje pięć takich rund, przelatując 50 kilometrów w czasie 49 minut 24 sekund i tym samym zdobywa wielką nagrodę Brescii: 30000 lirów. Jest to doskonały wyczyn, ale doskonałe wyczyny nie znajdują uznania, w końcu każdy uważa się za zdolnego do doskonałego wyczynu. Do tego odwaga wydaje się niepotrzebna. Podczas gdy Curtiss pracuje samotnie, daleko nad lasami, tutaj jego żona, dobrze wszystkim znana, martwi się o niego pośród tłumu, który prawie o nim zapomniał. Wszędzie słychać jedynie narzekania, że Carderara nie poleci (jego aparat się rozbił), że Rougier już od dwóch dni manipuluje przy swoim wyścigowym Voisinie, nie wypuszczając go z rąk, że Zodiac, włoski sterowiec, jeszcze się nie pojawił. O wypadku Carderary krążą tak chlubne dla niego pogłoski, że chce się wierzyć, iż miłość narodu mogłaby go bezpieczniej unieść w powietrze niż jego wyścigowy Wright.
Jeszcze Curtiss nie skończył swego lotu, a już jakby pod wpływem natchnienia w trzech hangarach zaczęły pracować silniki. Wiatr i kurz z przeciwstawnych sobie kierunków łączą się razem. Para oczu już nie wystarcza. Człowiek wierci się na swoim krześle, chwieje, chwyta się mocno kogoś, ktoś inny też się zachwiał, zaczepia o drugiego, ktoś otrzymuje podziękowanie. Zaczyna się wczesny, jesienny włoski wieczór, na polu nie wszystko jest już tak wyraźnie widoczne.
 

Powered by MyScript