Domyślała się treści zaplanowanych wierzeń Basi i chciała je usłyszeć. Musiały dotyczyć komplikacji mieszkaniowo-pieniężno-sercowych, z czego serce zdecydowanie wybijało się na plan pierwszy, a powinien być w nie wmieszany Piotr, kolega z wyższego roku, głupio i niewygodnie żonaty, z tym że raczej chwiejnie żonaty. Coś tam było, jakieś wydarzenia następowały, okrywane płachtą milczenia, o których Basia wiedziała, zaplątana w samo sedno nieprzyjemnie. Justynkę do Piotra ciągnęło. Nie miała doskoku. Basia miała. Znała sprawę dokładnie i możliwe, że chciała się poradzić, wyjawiając przy tym szczegóły. No i chała, przeszkodzili im. Wysiadła na swoim przystanku i zawahała się. Zboczyć do Megasamu i kupić sobie szampon do włosów czy nie? Zamierzała umyć głowę, została jej reszteczka, może wystarczy jeszcze na ten jeden raz? A, co tam, wystarczy, pogoda niezachęcająca, wieje i jakby mży, pójdzie prosto do domu, a zakupów kosmetycznych dokona jutro, hurtem, bo na pewno potrzebne jej coś więcej. Ruszyła boczną uliczką, wyasfaltowaną i nawet z chodnikiem po jednej stronie. Miała do przejścia wszystkiego raptem trzysta metrów. Coś przejechało koło niej, pryskając wodą z jezdni. Justynka rozzłościła się jeszcze bardziej, bo poznała samochód wuja. Nie musiał, ostatecznie, zatrzymywać się i podwozić jej ten kawałek, niczego ciężkiego nie niosła, ale mógł przynajmniej nie chlapać! Do licha, zawsze chlapał, miał w nosie ludzi na chodnikach, chyba ciotka czepiała się słusznie... Za wujem przejechało coś następnego. Ruch jak na autostradzie, o tej porze powinien już tu panować spokój, czwarta-piąta po południu, a, to owszem, wszyscy wracali, wszyscy tu mieli samochody, ale o ósmej wieczorem skąd ich diabli nieśli? Jeśli wymyślili sobie jakieś rozrywki, raczej powinni wyjeżdżać, a nie wracać! W gruncie rzeczy poczynania sąsiadów nie obchodziły jej w najmniejszym stopniu, pretensja o jeden pojazd za dużo wynikała wyłącznie z jej nastroju. Niezadowolona była z życia i cześć. Zatrzymała się na moment, wrogo spoglądając za tym następnym samochodem, i demonstracyjnie obejrzała dół płaszcza, chociaż doskonale wiedziała, że następny nie chlapał. Po czym ruszyła dalej, już widząc wjazd wuja w bramę. Samochód za nim grzecznie przeczekał jego manewry, co było o tyle dziwne, że wcale nie musiał, dość było miejsca, żeby ominąć go od tyłu. Rzecz oczywista, nie mogła wiedzieć, iż przesadnie ostrożny kierowca wcale nie patrzy przed siebie, tylko spogląda wstecz przez wszystkie możliwe lusterka, zaskoczony i odrobinę zaniepokojony, a zarazem bardzo uradowany ponownym spotkaniem dziewczyny z autobusu. Gdzieś tu zapewne mieszkała, nie szła chyba z wizytą, coś w jej sylwetce, ruchach, niesionych przedmiotach wskazywało na powrót do domui. Postarał się sprawdzić, gdzie wchodzi. W domu Justynka zastała ciszę przed burzą. Helenka bezszelestnie nakrywała do stołu, Malwina medytowała w kuchni nad rodzajem posiłku z jakimś dziwnym wyrazem twarzy. Wuj bez wątpienia znajdował się tu również, skoro wjechał, ale nie było go widać ani słychać. Koty z samej swojej natury nie robiły żadnego hałasu. Justynka otworzyła sobie drzwi zwyczajnie, ale zamknęła je cichutko, z największą delikatnością, bo atmosfera wręcz wystrzeliła na zewnątrz. Zawahła się, powiedzieć “dobry wieczór" czy przemknąć się niezauważalnie na górę, nie musiała tego jednakże rozstrzygać, Malwina bowiem usłyszała otwieranie i odwróciła się ku niej. - Jak myślisz? - spytała szeptem, najwyraźniej w świecie usiłując pod warstwą demonstracyjnej troski ukryć furię i okropne zakłopotanie. - Co on będzie jadł? Obiad, kolację czy nic? - A gdzie jest? - spytała równie cicho Justynka. - Zamknął się w łazience. - To może poczekać, aż wyjdzie? Nic nie powiedział? - Nic, ale spojrzał okropnie. I zgasił radio. A, to stąd to wrażenie przeraźliwej ciszy! W domu wujostwa zawsze grało radio, Malwina lubiła słyszeć przytłumioną muzykę z odtwarzacza, niekiedy zaś przerzucała się na wiadomości, a nawet jakieś inne gadanie, w każdym razie od rana do nocy budynek wypełniony był nieszkodliwym, niezbyt głośnym dźwiękiem. Karolowi to nie przeszkadzało, nie zwracał uwagi, możliwe, że nawet aprobował, tym razem jednak najwidoczniej coś w niego wstąpiło. Nagle zamienił dom w grobowiec. - Niedobrze - zaopiniowała Justynka, szczerze zmartwiona. - I schował się w łazience? - No właśnie. To myślisz, że co? - No, chyba wszystko, jak zwykle... Gorące ciocia i tak trzyma na ogniu...
|