Dziewczyna pokręciła w zdumieniu głową...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Owszem — kiwnął głową...
»
– Chętnie sam bym się do was przyłączył – zachichotał Wittgenbacher, kiwając głową w sposób jeszcze bardziej mechaniczny...
»
— A nie mówiłem! — Torrit pokiwał głową z zadowoleniem...
»
Entreri skinął głową, zadowolony, że drobne sugestie Dwahvel, iż inne oczy mogą być skierowane w ich stronę, doprowadziły przebiegłą kobietę tak...
»
To był doprawdy zupełnie niezwykły widok, gdy ten wielki, gruby mężczyzna o apoplektycznej twarzy wisiał głową na dół i próbował dostać się z sufitu na...
»
nierzy do swego namiotu, potknął się na korzeniu obalonego drzewa, a najbliższy grenadier pochwycił garść słomy, zapalił i nad głową wzniósł, aby mu...
»
Towarzysz Duvala miał krótkie, czarne dredy, które sprawiały, że jego głowa wyglądała jak kaktus...
»
Potrząsnął z rezygnacją głową, najwyraźniej nie mogąc znaleźć odpowiednich słów...
»
Eda zatopiony w myślach, tylko kręcił głową...
»
Roland skinął głową i spojrzał na Susannah...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Ledwie była w stanie w to wszystko uwierzyć.
- Ty jesteś chory.
Odpowiedział jej krótki, oschły śmiech. Światło odbijało się w oczach Cesara jak w kryształkach lodu.
- Rozczarowujesz mnie, księżniczko. Przynajmniej po tobie oczekiwałem, że nie będziesz iść po linii najmniej­szego oporu - popatrzył w zadumie na fifkę. - Zapewniam cię, że jestem w pełni władz umysłowych. Czy mógłbym tak precyzyjnie dopracować szczegóły tej pięknej historii, gdyby było inaczej?
- Pięknej? - wpatrywała się weń zaskoczona. - Mówisz o Alvarze, o Menchu...? I nazywasz to “piękną historią”? - wzdrygnęła się z przerażeniem i pogardą. - Na miłość boską! Co ty, do cholery, wygadujesz?!
Antykwariusz spokojnie wytrzymał jej spojrzenie, po czym zwrócił się w stronę Muńoza, jakby szukał pomocy.
- Są pewne aspekty... estetyczne - powiedział. - Czyn­niki nader oryginalne, których nie powinniśmy sprowa­dzać do tak powierzchownego poziomu. Szachownica nie składa się wyłącznie z bieli i czerni. Na fakty można spoglądać z wyższych perspektyw. Z perspektyw obiek­tywnych - popatrzył na nich z nagłym smutkiem, który musiał być autentyczny. - Ufałem, że zdajecie sobie z tego sprawę.
- Wiem, o czym pan mówi - odezwał się Muńoz ku zdumieniu Julii. Ciągle stał nieruchomo pośrodku salonu, z rękami w kieszeniach pomiętego płaszcza. W kąciku jego ust znów pojawił się ten słaby grymas, ledwie widoczny uśmieszek, nieokreślony, nieobecny.
- Pan wie? - krzyknęła Julia. - Co pan pieprzy? Co pan może wiedzieć?!
Zacisnęła pięści z oburzenia. Dyszała jak zwierzę po długim biegu. Na Muńozie jednak nie zrobiło to wrażenia i Julia dostrzegła wdzięczność w spokojnym spojrzeniu, jakie Cesar posłał szachiście.
- Dokonałem trafnego wyboru - rzekł antykwariusz. - I bardzo mnie to raduje.
Muńoz nie odpowiadał, patrzył tylko na obrazy, meble i przedmioty zapełniające pokój i kiwał powoli głowa, jakby wyciągał z tego sekretne wnioski. Wreszcie po jakimś czasie pokazał na dziewczynę ruchem podbródka.
- Chyba panna Julia ma prawo poznać całą historię.
- Pan też, mój drogi.
- Ja też. Chociaż ja pełnię tu tylko rolę świadka.
W jego głosie nie było słychać nagany czy groźby. Szachista o dziwo sprawiał wrażenie, jakby przyjął neutralną postawę. Neutralną do czasu - pomyślała Julia - bo prędzej czy później przyjdzie moment, kiedy wyczerpią się słowa i trzeba będzie podjąć decyzję. Tyle że ten moment jest jeszcze bardzo daleko, jak stwierdziła, oszołomiona nie­ustającym odczuciem, że cała scena jest zupełnie nierealna.
- No to zaczynajmy - rzekła, i z nieoczekiwaną ulgą poznała po własnym głosie, że odzyskuje spokój. Spojrzała twardo na Cesara. - Powiedz nam o Alvarze.
Antykwariusz skinął głową.
- O Alvarze - powtórzył cicho. - Ale najpierw muszę zająć się obrazem... - tu na jego twarzy pojawił się żal, jakby antykwariusz zdał sobie sprawę, że zapomniał o elementarnej gościnności. - To niewybaczalne, do tej pory niczego nie zaproponowałem. Napijecie się czegoś?
Nikt nie odpowiedział. Cesar podszedł do starego dębowego kufra, którego używał jako barku.
- Pierwszy raz zobaczyłem ten obraz, kiedy byłem u ciebie, Julio. Pamiętasz...? Przywieźli go parę godzin wcześniej, cieszyłaś się jak mała dziewczynka. Przez prawie godzinę przypatrywałem ci się, jak badasz każdy szczegół i tłumaczysz mi, jakimi technikami się posłużysz, żeby, cytuję dosłownie, uczynić zeń najpiękniejsze osiągnięcie w twojej karierze - mówiąc to, Cesar wybrał wąską szklankę z drogiego, rżniętego kryształu, i napełnił ją lodem, dżinem i sokiem z cytryny. - Byłem urzeczony twoim szczęściem, a prawdę mówiąc, księżniczko, ja też byłem szczęśliwy. - Odwrócił się do nich ze szklanką w dłoni, zadowolony z proporcji koktajlu. - Ale nie powiedziałem ci wtedy... Cóż. Rzecz w tym, że i dzisiaj nie znajduję odpowiednich słów... Wpadłaś w zachwyt na widok urody obrazu, doskonałości jego kompozycji, kolorów i światła. Ja też, ale z innych powodów. Ta szachownica, pochyleni nad nią gracze i dama, która czyta przy oknie, obudzili we mnie echo dawno uśpionej pasji, o której wydawało mi się, że już zapomniałem. Wyobraź sobie moje zaskoczenie, kiedy - trach! - powróciła jak armatnia kula, a mnie i zachwyt zdjął, i strach. Poczułem jakby tchnienie szaleństwa.
Antykwariusz zamilkł na chwilę i oświetloną częścią ust uśmiechnął się do siebie podstępnie, jakby to wspomnienie napawało go szczególną błogością.
- Rzecz nie dotyczyła wyłącznie szachów - podjął po chwili - ale owego zawodowego poczucia, że ta gra stanowi parabolę życia i śmierci, łączy rzeczywistość z marzeniami... I kiedy ty, Julio, mówiłaś o barwnikach i werniksach, ja ledwie cię słuchałem, zaskoczony dresz­czem rozkoszy i niezwykłego smutku, jaki przeszywał mi ciało, tylko siedziałem koło ciebie na sofie i wpatrywałem się nie w to, co Pieter van Huys namalował na trzech deskach, ale w to, co ów genialny mistrz miał w głowie podczas malowania.
- I postanowiłeś, że obraz musi należeć do ciebie...
Cesar spojrzał na dziewczynę z ironią i naganą.
- Upraszczasz, księżniczko. - Upił łyk drinka. Jego słaby uśmiech wyrażał prośbę o wyrozumiałość. - Po­stanowiłem raczej, że bezwzględnie muszę do końca spełnić dług wobec młodzieńczej pasji. Takiego długiego życia, jak moje, nie należy przeżywać na darmo. Bez wątpienia właśnie dlatego natychmiast dotarł do mnie nie komunikat wprawdzie, który okazał się tu kluczem, ale niezbity fakt, że w obrazie zawarta jest fascynująca, straszliwa zagadka. Może ta zagadka, pomyśl przez chwilę, dawała mi wreszcie rację bytu.
- Rację bytu?

Powered by MyScript