funkcję wykonają za parę rupii miejscowi marynarze, my zaś jedziemy autem Husseina dojakiegoś angielskiego inżyniera, prezesa lokalnego klubu jachtowego,...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
– Avalon jest piękny – westchnął – i gdybym mógł całe królestwo uczynić tak spokojnym, jak to miejsce, chętnie bym tu został na zawsze i...
»
— Chyba nie — odparł — ale przecież wszyscy jesteście nomami, nie? A miejsca tu starczy dla każdego, więc spędzanie czasu na kłótniach o...
»
prawym przyciskiem myszy element, który ma zmieniæ miejsce, a nastêpnie z wy- œwietlonego menu wybierz polecenie Przenieœ w górê lub Przenieœ w dó³...
»
Rozmowa miała zosta nagrana w korytarzu, eby poziom hałasu i odgłosy z zewn trz odpowiadały miejscu, w którym 2J miał ich rzekomo podsłuchiwa...
»
z pogranicza danego obszaru może mieć kulturę nieskoordynowaną, lecz także i to, które odrywa się od pokrewnych plemion i zajmuje miejsce w obrębie innej...
»
— Wiesz już, o co mi chodzi? — zagadnąłem, wsuwając się z powrotem na swoje miejsce...
»
Szanghaj finansow stolic Azji? Tutejsza gieda doprowadzia do ruiny miliony ciuaczy i jest miejscem o drugorzdnym znaczeniu, a wielkie chiskie przedsibiorstwa...
»
W moich rozmowach ze Stanisławom Beresiem znajduje się kilka miejsc wykropkowanych — wtedy już pozwalano znaczyć w taki sposób ingerencje cenzury...
»
Zamiast niej, pod lustrem, zdaje się że w łukowato sklepionym przejściu, objawiła się kobieta w średnim wieku i z miejsca oświadczyła, że zapisać do profesora...
»
Teraz trzeba było tylko dojść po rampie do miejsca, gdzie droga dojazdowa łączyła się z autostradą, wystawić kciuk...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Anglik, jak każdy Anglik, wysłuchał półgębkiem naszych życzeń. Delegował majstra, obliczył,
wiele za remont należy wziąć gotówki i nie przejmując się zmartwieniem bliźnich, przełożył
fajkę z lewa na prawo.
Majster w barbarzyński sposób ponabijał na kadłub dwucalowe deski, zasmarował wszystko
klajstrem i poszedł.
Na tych reperacjach i topieniu łodzi minął cały dzień.
Odeszła nam nawet ochota do zabaw. Poszliśmy spać razem z kurami, których zresztą w
Indiach prawie nie ma, a jaja znoszą — śmiech pomyśleć — prawie gołębie.
Najbardziej przejął się naszą katastrofą poczciwy gospodarz „katolik”. Twierdzi teraz z
podwójną akcentacją, że płyniemy popełnić samobójstwo. Gdyby on był kapitanem portu,
stanowczo by nas nie wypuścił. — Takie rzeszoto! Taka niecka pośród krokodyli! Szaleństwo!
Sądziłem, że przyjaciół naszych opuści cierpliwość i w następnym dniu zostaniemy już sami.
Nic podobnego! Gdzież tam! Jeszcze większe tłumy! Wczorajsza katastrofa zaostrzyła tylko
ciekawość. Aparaty fotograficzne szczękają, a sam komendant policji biegnie na główkę mola,
by stamtąd uchwycić aparatem łódź pod żaglem i banderą.
Husseinowi znowu łzy zamgliły oczy, ściskając 9 dłoń pochylił się jakby do pocałunku. Nie
namyślając się długo, rozpostarłem ramiona i staropolskim zwyczajem uściskałem go
serdecznie. A tu jakby piorun trząsł z jasnego nieba. Hussein czerwony jak rak wyrwał się
pośpiesznie z moich objęć. Świadkowie tej sceny krztusili się dyskretnie od tłumionego
śmiechu. Stałem wielce skonfundowany, nie wiedząc, jak się z opresji tej wymigać.
— U nas tylko kobiety się całuje — poucza dobrodusznie jakiś nieznajomy grubas. —
Mężczyźni klepią się po ramionach, ot tak — dodał, demonstrując zwyczaj na moich łopatkach.
Znałem ten zwyczaj doskonale. Na każdym prawie rogu ulicy stoją tutaj przytulone pary
przyjaciół obklepując się serdecznie.
Odbiliśmy wreszcie ostatecznie. Kajak bierze szparami, ale już znacznie mniej. Myślę, że za
parę dni przestanie ciec zupełnie.
Pogodne, lazurowe niebo Południa wzięło nas we władanie, a żagiel wypiął potężnie brzuch na
dowód wielkiego ukontentowania.
Lubię odbijać od lądu!
Każde odbicie od lądu stawia kropkę po zakończonym fragmencie życia. Zaczyna się nowa
stronica, zawsze nęcąca pytaniem: co dalej?
Bierzemy kurs na najbliższą wyspę, a potem już wprost na południe. Pimpa bez przerwy
wylewa wodą. Fale spore i wiatr niekorzystny. Wyspa nie chce się zbliżyć. Nie lubię takiej
jazdy, co chwila wybucham gniewem. Skrupia się to jak zwykle na Pimpie. Całe szczęście, że
nie jest gorąco. Monotonia takiej beznadziejnej żeglugi powoli osiada na duszę rozleniwieniem
smętkiem. Uświadamiam sobie nagle, że spadamy oto w dół po mapie brzeżkiem języka
Dekanu i że jesteśmy na tej mapie ruchomym pyłkiem, jakimś bakteryjnym przecinkowcem. Za
chwilę półwysep się skończy i my spadniemy w zimną otchłań oceanu. Sami jedni na małej
skorupce. Zrobiło się nieswojo jakoś i strasznie, a wiatr niby na potwierdzenie obaw zaszedł
ostrym bejdewindem i spłukał nam żagiel. Czyżbyśmy zmylili kurs? Spojrzałem na kompas,
potem przez lornetkę na daleki ląd. Trudno go rozpoznać. Znikł za wałem przybojowych fal.
Od dalekiego horyzontu powiało pustką. Statki weszły na swój wytknięty szlak i roztopiły się
w błękicie horyzontu. Nasze, drogi nie zgadzają się nigdy. Spotykamy się tylko po cieśninach i
portach. Nawet rybacy nie lubią dzikich dróg. Jesteśmy dlatego zawsze samotni i na wypadek
nieszczęścia zdani na własną tylko pomoc.
Woda przestaje bulgotać pod stewą dziobu. Suniemy wolno, coraz wolniej. Niestety mój
Pacyfista nie jest w stanie chodzić pod wiatr, nie ma ani kila, ani nawet porządnego miecza.

Powered by MyScript