— Obawiam siÄ™, że tak — przyznaÅ‚ kwaÅ›no. — Czy ja naprawdÄ™ tak chodzÄ™?
— Tak.
— Mmmm. . . chyba muszÄ™ brać u ciebie lekcje.
— MogÅ‚o być gorzej — odparÅ‚em.
Siedział teraz i gapił się na mnie. Chciał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie i skinął palcem na barmana, by napełnił nasze puste szklaneczki. Kiedy drinki 4
pojawiły się na blacie, zapłacił za nie, opróżnił swoją szklankę i wstał z miejsca jednym płynnym ruchem.
— Zaczekaj na mnie — poprosiÅ‚ półgÅ‚osem.
Nie mogłem odmówić, skoro miałem przed nosem darmowy trunek. Zresz-
tą nie chciałem. Zainteresował mnie. Polubiłem go, nawet jeśli nasza znajomość trwała niecałe dziesięć minut. Był typem przystojnego wielkiego brzydala, za któ-
rym szaleją kobiety i którego słuchają mężczyźni.
Z wdziękiem torował sobie drogę przez pokój, mijając po drodze do drzwi
stolik zajÄ™ty przez czterech Marsjan. Nie lubiÄ™ Marsjan. Nie podoba mi siÄ™, kiedy coÅ›, co wyglÄ…da jak klocek drewna, na którym powieszono kask tropikalny, żąda takich samych praw jak czÅ‚owiek. Nie cierpiÄ™ sposobu, w jaki wypuszczajÄ… nibynóżki. Przypomina mi to węże wypeÅ‚zajÄ…ce z dziur. Nie podoba mi siÄ™, że mogÄ… widzieć wszystko wokoÅ‚o, nie odwracajÄ…c gÅ‚owy — jeÅ›li to w ogóle można nazwać gÅ‚owÄ…, co wcale nie jest oczywiste. No i nie mogÅ‚em Å›cierpieć ich smrodu!
Nikt nie może mnie nazwać rasistą. Nie obchodzi mnie, jakiego koloru, religii czy rasy jest człowiek. Ale ludzie to ludzie, a Marsjanie to coś. Z mojego punktu widzenia nie są nawet zwierzętami. Przynajmniej ja osobiście wolałbym mieć przy sobie parszywą świnię. Wpuszczanie ich do barów i restauracji, uczęszcza-nych przez ludzi, uważam za oburzające. No, ale Traktat niestety istnieje, więc co mam robić?
Tej czwórki nie było tam, kiedy przyszedłem. Na pewno bym ich poczuł.
A skoro już o tym mowa, nie dostrzegłem ich również kilka minut temu, kiedy podchodziłem do drzwi. A teraz sterczeli na swoich postumentach wokół stołu i udawali, że są ludźmi. Nie usłyszałem nawet, jak klimatyzacja zwiększyła obro-ty.
Darmowy drink, który stał przede mną, nagle przestał mnie pociągać. Chcia-
łem tylko, żeby mój gospodarz wrócił wreszcie i żebym mógł się grzecznie wynieść. Nagle przypomniałem sobie, że on także rzucił wzrokiem w tamtym kie-
runku, a potem nagle zaczęło mu się spieszyć. Ciekaw byłem, czy Marsjanie mają z tym coś wspólnego. Spojrzałem w ich stronę, usiłując stwierdzić, czy interesują się moim stolikiem, ale jak, do licha, zorientować się, na co patrzy albo o czym myśli taki Marsjanin? I to była jeszcze jedna rzecz, jaka mi się w nich nie podobała.
SiedziaÅ‚em tak od kilku minut, bawiÄ…c siÄ™ drinkiem i zastanawiajÄ…c siÄ™, co siÄ™ staÅ‚o z moim kumplem pilotem. MiaÅ‚em nadziejÄ™, że jego goÅ›cinność rozciÄ…gnie siÄ™ na kolacjÄ™, a może nawet, kiedy staniemy siÄ™ wystarczajÄ…co simpatico, uda mi siÄ™ zaciÄ…gnąć jakÄ…Å› malutkÄ… pożyczkÄ™. Inne widoki — muszÄ™ to niestety przyznać!
— byÅ‚y marne. Ostatnio dwa razy, kiedy próbowaÅ‚em skontaktować siÄ™ z moim
agentem, odpowiedziała mi tylko automatyczna sekretarka. Nagrałem wiadomość i tyle. A jeśli nie wrzucę monety, drzwi mojego pokoju także pozostaną zamknięte tej nocy. . . Tak nisko upadłem, że musiałem korzystać z kabin mieszkalnych.
5
Kelner dotknął mojego ramienia, wyrywając mnie z bagna melancholijnych rozważań.
— Telefon do pana, sir.
— HÄ™? DziÄ™ki, przyjacielu; czy możesz przynieść ten przyrzÄ…d tu, do stolika?
— Przykro mi, sir, ale nie mogÄ™ go przeÅ‚Ä…czyć. ProszÄ™ przejść do kabiny nu-
mer dwanaście, w holu.
— Och, dziÄ™ki — odparÅ‚em, silÄ…c siÄ™ na uprzejmość, bo nie miaÅ‚em na napi-
wek. Wyszedłem, szerokim łukiem omijając Marsjan.
Szybko przekonałem się, dlaczego rozmowy nie można było przełączyć do
stolika. Dwunastka była kabiną o maksymalnym zabezpieczeniu przed podglą-
dem, podsłuchem i zakłóceniami. Ekran nie pokazywał żadnego obrazu, pozostał
mlecznobiały nawet wtedy, kiedy zamknąłem drzwi. Milczał, dopóki nie usia-
dłem, umieszczając twarz w zasięgu czujnika. Dopiero wtedy opalizujące obłoki rozwiały się i stwierdziłem, że patrzę w twarz mojego przyjaciela pilota.
|