Wszczęła się krótka rozmowa, której rezultat nie był jednak taki, jakiego spodziewała się stara Joanna, bo drzwi pozostały zamknięte, tylko młoda dziewczyna wyciągnęła rękę przez kartę i wskazała otwór w ścianie, pozostawiony dla odświeżania powietrza w podziemiach, i zniknęła. Stara zrobiła znak ręką, aby się zbliżono. Kilkanaście osób z tłumu oddzieliło się. Przed otworem uklękła stara kobieta, mówiąc do otaczających: - Chodźcie tutaj, oto otwór do oświeżania powietrza, stąd nic widzieć nie będziemy, ale słyszeć można będzie jego krzyki, a i to coś warte. Wszyscy rzucili się do otworu, który łatwo można było wziąć za czeluść piekielną, gdyż nie upłynęło jeszcze dziesięć minut, gdy rozległ się brzęk łańcuchów, wściekłe krzyki i dojrzeć można było błyski ognia. - Ach! Widzę ruszt - mówiła kobieta. - Patrzcie, kat wkłada żelazne szczypce... A teraz rozdmuchuje ogień... Za każdym poruszeniem miecha buchał pod rusztami płomień tak żywy i silny, że sprawiał wrażenie błyskawicy podziemnej. Krzyk straszny rozległ się w powietrzu... Wszystkie głowy nachyliły się nad otworem lochu. - O! słuchajcie! Sędzia go bada! - zaczęła znowu stara, która jako pierwsza przybyła, pierwsze też zajmowała miejsce, wetknąwszy głowę pomiędzy żelazne kraty okienka. - Nie odpowiada!.. O łotr!... Odpowiadaj, zbóju!... Mów, morderco! Wyznaj twe zbrodnie. - Cicho! - wołali z tłumu ciekawi. Kobieta wydobyła głowę spomiędzy krat, ale rękoma się ich uchwyciła, zapewniając sobie możność powrotu do dawnej pozycji, a odwracając się do tłumu, rzekła z tą pewnością siebie, która zdradzała przyzwyczajenie i obycie z podobnymi sprawkami: - Wiecie przecie, że jeżeli się do niczego nie przyzna, nie będą mogli go powiesić! Nowy jęk, wydobywający się z lochu, zmusił ją do powrotu na stanowisko. - Aha! - zawołała - teraz będzie co innego! Kat rzucił szczypce na bok... O! leżą tam przy ruszcie!... Cóż to znaczy, czyżby się już zmęczył oprawca? Usłyszano uderzenie młota. - Ach! teraz rozumiem, biorą go między deski! Był to inny rodzaj tortury. Na nogi nieszczęśliwego zakładano dwie deski i krępowano je silnie grubymi i mocnymi powrozami. Następnie pomiędzy wbijano gruby klin żelazny, który miażdżył ciało i kruszył kości torturowanego. Kawaler jednak mimo strasznego bólu nie wymówił nic, uderzenia młota bowiem rozległy się z ciągle wzrastającą siłą i szybkością. Kata gniewać to zaczynało. Niezadługo jednak wszystko ucichło, uderzenia młota ustały, kilka razy tylko jęki boleści rozdarły powietrze, ale i to wkrótce umilkło. Stara Joanna podniosła się, a otrzepując pył z kolan i poprawiając czepiec, rzekła: - Na dziś skończone badanie. Zemdlał, nic nie wyznawszy! I odeszła w przekonaniu, że dłuższe oczekiwanie byłoby bezużyteczne. Głęboka znajomość, jaką stara okazywałała co do zwyczajów w podobnych razach, tak była przekonywająca, że cały tłum otaczający okienko, rozproszył się, a pozostał o mur oparty jeden tylko człowiek; był to Perrinet Leclerc. W chwilę potem, jak przewidziała stara Joanna, kat wyszedł. Przed wieczorem wprowadzono do więzienia księdza. Gdy już zupełna noc zapadła, rozstawiono zewnątrz straże; jeden z wartowników zmusił Leclerca do usunięcia się nieco dalej. Usiadł on na kamieniu nad brzegiem rzeki, tuż przy Moście Młynarzy. Dwie godziny upłynęły, a chociaż noc była głęboka, oczy Leclerca tak już przywykły do ciemności, że z łatwością rozpoznawał na szarych murach czarne miejsce, w którym znajdowały się drzwi Châtelet. Nie wymówił on przez ten czas ani jednego słowa, nie zdjął ręki ze sztyletu i nie pomyślał nawet o posiłku i napoju.
|