Ostrożnie odsłoniła firankę z oszklonej części drzwi...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Agile Wzorce wdrazania praktykROZDZIAŁ 5 „ WDRAŻANIE PRAKTYK ZWINNYCH91W dalszej części tej książki szczegółowo omówimy każdą ze...
»
Mój polistyrenowy kubek do kawy spoczywał zamknięty na małym stoliku obok drzwi, jego zawartość dawno już stała się chłodna i niesmaczna, chyba że ktoś byłby...
»
W praktyce, przy wycieczce tak niewinnej i krótkiej, jaką była wymiana klisz w studzience, ten, który zostawał, mógł, otwarłszy dwoje drzwi - kuchenki i...
»
ROZDZIAŁ SZÓSTYKŁOPOTY W PRALNIZielone frontowe drzwi domu pod numerem trzydziestym drugim przy ulicy Windsor Gardens wolno się uchyliły i w szparze...
»
Nie podejrzewająca niczego Gunnlod otworzyła drzwi na szczycie wielkiego tunelu w skale, który prowadził do komnaty skarbca, gdzie się znajdowali...
»
Wytworzenie si przywizania zaley od wraliwoci matki na potrzeby dziecka, ale rwnie od jego temperamentu (dzieci czciej reagujce strachem silniej reaguj...
»
W dalszej części dramatu Mefisto, przebrany za Fausta wyjaśnia początkującemu uczniowi, co sądzi o medycynie:„Sens medycyny bez trudu...
»
Skrzynkę z dokumentami wsunąłem pod łóżko, starannie zamknąłem okna i drzwi, i pomaszerowałem do małej restauracyjki, która mieściła się na...
»
Gdy zapukała do drzwi, otworzyło się małe okienko i młoda dziewczyna, blondynka, wysunęła okrągłą wesołą twarzyczkę...
»
obdarzeni, że żadnym sposobem od złych ludzi uczarowani być, w tej władzy nie mogą, o których tu pisać nie jest rzecz potrzebna, aczkolwiek po części nie...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Na­pięta, gotowa szybko odskoczyć, gdyby ktoś uczynił jakiś groźny gest za szybą. Wyjrzała. Na ganku nie było nikogo.
Znów usłyszała śmiech. Wysoki, perlisty, dziewczęcy.
Spuściła firankę, otworzyła zamek i wyszła na próg.
Nocny wiatr był ostry i mokry. Deszcz zacinał w dachów­ki ganku.
Teren bezpośrednio przylegający do domu dawał co naj­mniej setkę możliwości ukrycia się. Zjeżone krzaki rosnące wokół balustrady szumiały na wietrze, a żółtawa poświata płynąca od żarówki zawieszonej pod stropem oświetlała nie­wiele więcej niż środek ganku. Wśród wielu nocnych cieni psotnicy pozostawali niewidzialni.
Grace czekała, nasłuchiwała.
Gdzieś w oddali uderzył piorun, ale nie powtórzył się śmiech ani chichot.
Może to nie dzieciaki?
A więc kto?
Pokazują ich co jakiś czas w telewizyjnych wiadomo­ściach. Szaleńcy, którzy dla zabawy strzelają do ludzi, duszą ich albo dźgają nożem. Ma się wrażenie, że są już wszędzie -nieprzystosowani do życia psychopaci.
To nie był śmiech osoby dorosłej. To sprawka dziecia­ków.
Lepiej jednak wejdę do środka i zamknę drzwi na zamek.
Cholera, przestań rozumować jak przerażona starsza pani!
Jednak to dziwne. Ze wszystkimi dziećmi z sąsiedztwa miała świetne układy. Co prawda mogły to być dzieci z dal­szych ulic, a tych już nie znała.
Odwróciła się i oglądała zewnętrzną stronę drzwi fronto­wych. Nie znalazła żadnego śladu po uderzeniach, które sły­szała przed chwilą.
Była zdenerwowana, ponieważ wyraźnie słyszała rozłu­pywanie drewna. Czegóż zatem użyły te dzieciaki, co robiło wiele hałasu, a nie zostawiało śladów?
Jeszcze raz badawczo rozejrzała się po podwórku. Nic się nie poruszało oprócz trącanego wiatrem listowia.
Pragnęła udowodnić tym młodym żartownisiom, że nie jest przerażoną starszą panią, którą łatwo zbić z tropu. Po­wietrze było jednak wilgotne i chłodne, więc z obawy przed przeziębieniem weszła do środka i zamknęła drzwi.
Z ręką na klamce oczekiwała ponownego ataku, aby zła­pać sprawców na gorącym uczynku, zanim zdążą uciec i ukryć się.
Minęły dwie minuty. Trzy. Pięć.
Panowała cisza. To dziwne. Wiedziała, że tego rodzaju psoty miały na celu nie straszenie, lecz dręczenie.
Widocznie prowokująca poza, jaką przybrała, stojąc w drzwiach, odebrała im odwagę. Bardzo możliwe, że znaleź­li już inną ofiarę, która dostarczyła im większych wrażeń.
Przekręciła zamek.
Cóż to za rodzice, którzy pozwalają dzieciom na przeby­wanie na dworze podczas burzy z piorunami?
Potrząsnęła głową nad takim brakiem odpowiedzialno­ści. Szła przez korytarz, ciągle czujna i przygotowana na po­nowną prowokację. Ale nic się już nie działo.
Planowała lekką, pożywną kolację złożoną z warzyw go­towanych na parze, posypanych cheddarem, do tego kromka lub dwie chleba kukurydzianego domowego wypieku. Przed­tem postanowiła jednak obejrzeć dziennik ABC, jakkolwiek zdawała sobie sprawę, że wiadomości będą tak przygnębiają­ce, że może stracić apetyt.
Weszła do gabinetu i stanęła jak wryta. Na siedzeniu wielkiego fotela zastała stos piór, strzępy pokrycia, kolorowe splątane nici, które kiedyś tworzyły wyhaftowany wzór, a te­raz leżały jak jasna, abstrakcyjna plątanina. Parę lat temu Carol Tracy podarowała jej komplet trzech niewielkich, wy­jątkowo pięknych, ręcznie wyszywanych poduszek. I oto jed­na z nich została pazurami rozerwana na strzępy i pozosta­wiona na fotelu.
Arystofanes.
Nie przytrafiło mu się nic podobnego od czasu, kiedy był mały. Taki akt zniszczenia zupełnie nie pasował do jego cha­rakteru, lecz tylko on mógł być sprawcą. Doprawdy, nie mogła brać pod uwagę innego podejrzanego.
- Ari! Dlaczego się chowasz? Syjamski ścichapęk!
Poszła do kuchni.
Arystofanes stał przy żółtej miseczce, jedząc swój miau-mix. Podniósł wzrok, kiedy weszła.
- Ty chodzący futrzany łobuzie! Co ci dziś nadepnęło na ogon?
Arytsofanes zmrużył oczy, potarł łapą pyszczek i wrócił do kolacji z wyniosłą kocią obojętnością, ku irytacji i zakło­potaniu Grace.
 
Tej nocy, leżąc w ciemnej sypialni, Carol Tracy wpatry­wała się w sufit i słuchała cichego, spokojnego oddechu mę­ża. Zasnął przed paroma minutami.

Powered by MyScript