- Mullen namierzył cel haczykowatym podbródkiem, po czym skinął na mnie. - Trzeba to sprawdzić. - Do dzieła - mruknąłem, szarpiąc się porozumiewawczo za koniec ucha. - Miejmy to za sobą. Gdybym wtedy wiedział. Gdybym przeczuwał, co się kryje w spokojnym powietrzu Jomamits III. Ale akurat zabrakło mi przytomności i czują. Wszedłem do sterowni opuszczonej bazy, zagwizdałem ulubiony kawałek Motorhead i pstryknąłem palcem w sensorowy włącznik wewnętrznego oświetlenia. Byty tam sterty grafitowych akumulatorów, niebieskie przewody pozwijane w grube elipsy i dwie obrotowe konsole zdalnego sterowania. Pod przeciwległą ścianą spoczywało osiem podłużnych skrzyń, opalizujących zielonkawym światłem, podkreślającym guzowatą powierzchnię tworzywa, z którego zostały zrobione. Wokół jednej wiło się kilkanaście rachitycznych stworzonek, poruszonych naszym nagłym wejściem, a może tylko oślepionych ostrym światłem halogenów. Przeskakiwały przez sprężynujące końce wtyków, biegały wokół porozrzucanych pudełek z dyskami, ale mimo domniemanej paniki, cały czas pozostawały w bezpośredniej bliskości skrzyni. Dalej, pomiędzy dwoma ogromnymi ciemnymi monitorami opancerzonymi czarną kratką, stało obrotowe krzesło. Zastygły przy nim dwa człekokształtne roboty przemysłowe. Każdy miał jakieś dziewięćdziesiąt centymetrów wysokości, srebrzysty korpus i cztery długie kończyny, które obejmowały oparcie fotela. Mógłbym pomyśleć, że to dzieciaki naszego drogiego Vernona, ale widok stworzenia, które siedziało między nimi w obrotowym fotelu, odebrał mi resztki lotnych myśli. - Jezu - szepnął Mullen. - Co to, kurde, jest? Depresyjna Baltic podniosła wypukłe czoło. Qinson skoncentrował się na szczególnie grubym kablu i zdawał się pochłonięty jego fantazyjnym kształtem. - No co to, cholera, jest? - ponownie zapytał wystraszony Mullen. - To coś na fotelu. Ty też tam spojrzyj, Qinson. Tam, na wprost, a nie pod swoje cholerne nogi. Nie potrafiłem mu odpowiedzieć. Widziałem małą, jajowatą głowę, rachityczne, groteskowo zwisające nad podłogą nogi i porośnięty długim, rzadkim włosem tułów. Wydawało się, że to przebrane za potworka dziecko, które przy pomocy androidów wspięło się na wysoki fotel, aby cierpliwie oczekiwać na wybuch entuzjazmu rodziców. Tyle że to raczej nie było przebrane dziecko. To coś było stare i zasępione, chociaż nie widziałem nawet jego twarzy. Ginęła w cieniu, z którego wyłaniały się suche, pomarszczone ręce zaciśnięte w połowie oparcia. Dalej nie sięgały. - Wycofujemy się. - Mój głos musiał przypominać jęk uciskanej sprężyny. W zastygłym powietrzu rozszedł się zapach przypominający stare pomarańcze. - Wszyscy. Już. Mullen dawno rozpoczął manewr odwrotu. Szedł do tyłu, na owiniętych termofolią nogach, z ostrym obrazem znieruchomiałych nagle jelit rzuconych na monitor, aż wpadł na pochylonego nad przewodem grubiutkiego Qinsona. - Jezu - wrzasnął. - Są też z tyłu. Kiedy zorientował się, że to tylko schizofrenik, instynktownie porwał go za rękę i wywlókł na plac. Baltic stała obok mnie, więc musiałem objąć jej krągłe plecy. Poddała się naciskowi; po chwili my także byliśmy na zewnątrz. - O zez, kurde. Gdzieś nas facet przyprowadził? Co to za monstrum tam siedzi? - Mullen wirował jak primadonna w blasku jupiterów. - Wylazło z tej otwartej trumny, nie? Myślisz, że nie widziałem pudeł pod ścianą? Pewnikiem wykopali trupy Obcych i ożywili je. Co ty myślisz, że będziesz tu z nami eksperymentował, czy co... Jezu. To wariat, ludzie. Trzeba go obezwładnić. Zamiast grzać nam boczek w kapsule, to nas wlecze debil na pożarcie i pieprzy o bioklasyfikacji. Ty myślisz, że kim ty jesteś? Napiszę zaraz do mamy, co ty myślisz, łobuzie jeden... Na klacie znów miał wątrobę, tym razem wielką i dumnie połyskującą, ale nie to przykuło moją uwagę. Patrzyłem na poduszkę z katatoniczną Niną. Była pięćdziesiąt metrów od nas, ale nawet z tej odległości widziałem, że coś się tam rusza. Mogło to być wszystko, tylko nie Nina. Tutejsze piękne słońce nie było aż tak skuteczne. - Zmiana planów. Chodźcie! - rozkazałem niskim głosem, żeby zademonstrować jak świetnie kontroluję sytuację. - Pogadamy na pokładzie „Happy Snake'a". Gdy szli już w stronę stalowego łuku, ukradkiem rzuciłem się do Niny. Miałem rację. To nie ona się ruszała. To były małe, patykowate skurczybyki. Oblazły ją niemal całą, widać było tylko krótko ostrzyżoną głowę i bladą, gładką twarz. Uciekły z cichym chrzęstem dopiero kiedy nadbiegłem. Nie sprawdzając na razie czy nie zrobiły jej krzywdy, ponownie zaktywizowałem poduszkę i razem dogoniliśmy grupę. - Leci za nami? - wybełkotał zadyszany Mullen. - Nie wyszedł nawet z tego pomieszczenia. Spokojnie, chłopie. Tylko się nie zdekompensuj. Wolę mieć na karku całe stado tych włochatych, niż ciebie jednego w napadzie histerii. W marszu sięgnąłem do Niny rozkołysanej na wózku. Miała miarowe, wolne tętno i dobrą ciepłotę ciała. Oddychała. Reagowała na mocniejszy dotyk. Słowem: była jak zawsze.
|