- Czego się drzesz, do diabła? - zapytał cicho George. Lennie uklęknął. - Nie zostawisz mnie, George, prawda? Ja wiem, że tego nie zrobisz... George podszedł zmęczonym krokiem i usiadł obok niego. - Nie zostawię. - Wiedziałem! - zawołał Lennie. - Ty nie jesteś taki. George milczał. - George? - Czego? - Znowu zrobiłem coś złego. - To już nieważne - odparł George i znów pogrążył się w milczeniu. Już tylko granie gór lśniły w słońcu. Cień zalegający dolinę był łagodny i błękitny. Z oddali docierały nawoływania mężczyzn. George odwrócił głowę i zaczął nasłuchiwać. - George... - odezwał się Lennie. - Czego? - Nie będziesz na mnie wściekły? - Wściekły? - No tak. Tak jak zawsze. Kiedy mówiłeś: “Żebym nie miał ciebie, wziąłbym te swoje pięćdziesiąt doków i...". - Chryste Panie, Lennie! Wszystko zapominasz, ale pamiętasz każde moje słowo. - A nie mówiłeś tak? George wzdrygnął się i powiedział matowym głosem: - Gdybym był sam, życie byłoby takie proste. - Mówił monotonnie, beznamiętnie. - Miałbym robotę i żadnych kłopotów... - Mów dalej - zachęcał go Lennie. - A pod koniec miesiąca... - A pod koniec miesiąca mógłbym wziąć swoje pięć dych... i zabawić się w burdelu. Znów przerwał. Lennie spojrzał nań błagalnie. - Mów dalej, George. Nie będziesz się już na mnie wściekał? - Nie - odparł George. - Ja mogę sobie iść - powiedział Lennie. - Mogę sobie zaraz pójść w góry i znaleźć sobie jakąś jamę, jak mnie nie chcesz. George wzdrygnął się znowu. - Nie - powiedział. - Chcę, żebyś tu ze mną został. - Poopowiadaj mi tak jak zawsze - rzekł Lennie chytrze. - O czym? - O innych, takich jak my, i o nas. - Faceci tacy jak my - zaczął George - nie mają rodziny. Co zarobią trochę grosza, zaraz to przepuszczają. Nie mają na świecie nikogo, pies z kulawą nogą się nimi nie przejmuje. - Ale my to co innego! - zawołał radośnie Lennie. - Teraz powiedz o nas. George milczał przez chwilę. - Ale my to co innego - rzekł wreszcie. - Bo ja... - Bo ja mam ciebie, a... - ... a ja ciebie! Mamy siebie i dlatego pies z kulawą nogą się nami przejmuje! - oznajmił Lennie triumfalnie. Wieczorny wietrzyk przeciągnął nad brzegiem rzeki, zaszumiał wśród liści, zafalowała zielonkawa toń. Znów dały się słyszeć głosy mężczyzn, tym razem znacznie bliżej. George odkrył głowę. - Zdejmij też kapelusz, Lennie - rzekł drżącym głosem. - Powietrze jest takie rześkie. Lennie posłusznie zdjął kapelusz i położył go obok siebie na ziemi. Wieczór zapadał szybko, cienie w dolinie granatowiały. Od strony zarośli docierał niesiony wiatrem trzask łamanych gałęzi. - Powiedz, jak to kiedyś będzie - poprosił Lennie. George nasłuchiwał odgłosów z oddali. - Popatrz tam za rzekę, Lennie - powiedział po chwili rzeczowym tonem. - Opowiem ci tak dokładnie, że wszystko zobaczysz. Lennie odwrócił głowę i zapatrzył się na ciemniejące po drugiej stronie zatoczki zbocza gór Gabilan. - Będziemy mieli małe gospodarstwo - zaczął powoli George. Sięgnął do bocznej kieszeni i wyciągnął lugera Carlsona. Odbezpieczył go i oparł uzbrojoną dłoń na ziemi, tuż za Lenniem. Patrzył na jego kark, tam gdzie kręgosłup łączy się z podstawą czaszki. Od strony rzeki rozległ się nioski głos, odpowiedział mu drugi. - Mów dalej - prosił Lennie. George podniósł pistolet; ręka mu drżała, opuścił ją więc z powrotem na ziemię. - Mów, jak to będzie - nalegał Lennie. - Będziemy mieli małe gospodarstwo... - I krowę - ciągnął George - a może nawet świnię i kurczaki... i zagon koniczyny na kawałku równej ziemi. - Dla królików! - zawołał Lennie. - Dla królików - potwierdził George. - I ja będę ich doglądał? - I ty będziesz ich doglądał. Lennie zaniósł się radosnym śmiechem. - I będziemy żyli z tego, co da ziemia? - Tak. Lennie odwrócił głowę. - Nie, Lennie. Patrz tam, za rzekę, jakbyś tam już widział nasze gospodarstwo. Lennie posłusznie spojrzał we wskazanym kierunku. George popatrzył na pistolet. Ktoś przedzierał się przez zarośla, słychać było trzask gałązek pod stopami. George odwrócił się w tamtą stronę. - Mów dalej, George. Kiedy to będzie? - Już niedługo. - Ty i ja,
|