A potem Rand ją odwrócił - leżała na posadzce? - patrząc na nią, i po raz pierwszy odkąd pamiętała, w tych jego niebieskich jak niebo o poranku oczach zobaczyła strach. Zniknął dopiero, gdy usiadła, kaszląc. Powietrze było pełne pyłu! A potem zobaczyła korytarz. Pod drzwiami komnat Randa nie było już śladu po Pannach. Samych drzwi zresztą też nie było, podobnie jak większej części ściany, przy czym w przeciwległej ział prawie równie wielki otwór o poszarpanych brzegach. Mimo wszechobecnego pyłu wyraźnie widziała wnętrze apartamentów, ich pozostałości. Wszędzie spoczywały masywne zwały gruzu, a do wnętrza przez wyrwę w suficie zaglądało niebo. Płatki śniegu spływały w dół, prosto w płomienie tańczące pośród tego obrazu zniszczenia. Jeden z masywnych słupków baldachimu łoża sterczał, płonąc, z kupy rozbitego kamienia, ona zaś zrozumiała, że z miejsca, gdzie się znajduje, widzi wszystko na przestrzał, aż do stromych wież za zasłoną śniegu. Jakby gigantyczny młot uderzył w Pałac Słońca. Gdyby byli w środku, zamiast wędrować na poszukiwanie Cadsuane... Min zadrżała. - Co?... - zaczęła niepewnie, potem zrezygnowała z tego pytania. Każdy głupiec mógł zobaczyć, co się stało. - Kto? - zapytała. Obsypani pyłem, z potarganymi włosami i w podartych kaftanach, obaj mężczyźni wyglądali tak, jakby tarzali się wśród ruin korytarza i niewykluczone, iż podmuch eksplozji rzeczywiście cisnął nimi. W każdym razie oszacowała, że byli dobre dziesięć kroków dalej od drzwi, niż kiedy widziała ich ostatni raz. Od miejsca, gdzie były drzwi. W oddali podniosły się niespokojne krzyki, niosąc się echem po korytarzach. Żaden z mężczyzn jej nie odpowiedział. - Czy mogę ci zaufać, Morr? - zapytał Rand. Fedwin otwarcie spojrzał mu w oczy. - Choćby zależało od tego twoje życie, mój Lordzie Smoku - odparł po prostu. - I tak właśnie jest, powierzam ci moje życie - powiedział Rand. Palcami musnął policzek Min, a potem się wyprostował. - Strzeż jej do ostatniej kropli krwi, Morr. - Jego głos był twardy niczym stal. I ponury jak sama śmierć. - Jeśli wciąż są w Pałacu, wyczują, kiedy będziesz próbował otworzyć bramę, i uderzą, zanim zdążysz skończyć. Nie przenoś więc, chyba że będziesz absolutnie musiał, jednak bądź gotów. Zabierz ją na dół do pomieszczeń służby i zabij każdego, kto będzie chciał ją porwać. Każdego lub wszystko, cokolwiek by to było! Po raz ostatni na nią spojrzał - och, Światłości, w każdej innej sytuacji pomyślałaby, że gotowa jest umrzeć ze szczęścia na widok tego spojrzenia w jego oczach! - a potem odwrócił się i pobiegł, oddalając od sceny zniszczenia. Zostawił ją. Kimkolwiek był zamachowiec, na pewno będzie go ścigał. Morr poklepał ją po ramieniu dłonią pokrytą grubą warstwą pyłu i uśmiechnął się. - Nie przejmuj się, Min. Ja się tobą zajmę. Ale kto zajmie się Randem? Czy mogę ci zaufać, zapytał tego chłopca, który był jednym z pierwszych, którzy poprosili o naukę. Światłości, a kto jemu zapewni bezpieczeństwo? Za zakrętem korytarza Rand zatrzymał się, wsparł dłonią o ścianę i objął Źródło. Głupie ceregiele z tą troską, by Min nie widziała, jak się zachwiał, po tym jak przed chwilą ktoś próbował go zabić, ale nie potrafił postąpić inaczej. Zresztą nie był to „ktoś”, kto próbował go zabić. To był mężczyzna, Demandred lub może Asmodean - wreszcie po niego przyszli. Niewykluczone zresztą, że obaj naraz, sploty, które dostrzegł, były poniekąd osobliwe, jakby tkane z wielu miejsc naraz. Zbyt późno wyczuł przenoszenie, żeby cokolwiek przedsięwziąć. Zostając na pokojach, zginąłby. Był gotów na śmierć. Ale nie Min, nie, tylko nie Min. Elayne miała rację, zwracając się przeciwko niemu. Och, Światłości, naprawdę miała! Objął Źródło, a saidin zalał go stopionym mrozem i lodowatym żarem, życiem i słodyczą, paskudztwem i śmiercią. Poczuł, jak żołądek skręca mu się w supeł, a przed oczyma zaczęło się dwoić. Przez chwilę zdało mu się, że zobaczył czyjąś twarz. Nie w korytarzu, ale przed oczyma duszy. Twarz mężczyzny, migoczącą i nierozpoznawalną; po chwili zniknęła. Unosił się w Pustce, opróżniony ze wszystkich emocji i pełen Mocy. „Nie zwyciężysz” - powiedział, zwracając się do Lewsa Therina. - „Jeśli już mam umrzeć, umrę jako ja!” „Powinienem był odesłać Ilyenę” - wyszeptał w odpowiedzi Lews Therin. - „Wówczas przeżyłaby”.
|