- To tam! - krzyknęła w moją stronę.
Ujrzałem górską dolinę, przeciętą dość szerokim strumieniem. W zieleni gęstej
roślinności krył się duży, biały dom, pokryty glinianymi dachówkami koloru terakota.
Dom stał samotnie, ale w pobliżu widziałem kilka zabudowań gospodarczych i jeszcze
dwa budynki mieszkalne. Całość tej hacjendy, bo tak ją określiłem, ogradzał mur
ułożony z płaskich głazów. Do bramy prowadziła kręta droga, biegnąca dnem wąwozu
tuż nad brzegiem strumienia.
Śmigłowiec zniżył gwałtownie lot i na chwilę zawisł w powietrzu nad kwadratowym
placem wyłożonym głazami. To było lądowisko usytuowane w pobliżu głównego
budynku.
Usiedliśmy na ziemi bez wstrząsu, co świadczyło, że Teresa była jednak dobrym
pilotem. Natychmiast wyłączyła silnik i cisza uderzyła mnie jak obuchem. Z domu
spiesznie wybiegł ciemnoskóry, stary Indianin w białej koszuli, białych pantalonach i w
słomkowym kapeluszu na głowie. Teresa otworzyła drzwiczki i zgrabnie zeskoczyła na
ziemię. Powiedziała coś po hiszpańsku do owego Indianina, a potem nie oglądając się za
siebie, ruszyła w stronę domu po ścieżce wysypanej tłuczonym kamieniem. Indianin
wyciągnął do mnie rękę.
- Señor, proszę za mną - powiedział łamaną angielszczyzną. Następnie wziął moją
torbę i poczłapał tą samą dróżką, którą odeszła Teresa.
Dom był obszerny, dwupiętrowy, z białymi kolumienkami podpierającymi taras
obrośnięty zielonym bluszczem. Otaczał go ogród, który robił wrażenie zaniedbanego,
bujna roślinność niemal zupełnie zarosła prawie wszystkie ścieżki i alejki; jedynie droga
z lotniska do domu była często używana. Z bliska i dom wyglądał, jakby nie miał
gospodarza - w schodach były wyrwy, tu i ówdzie od ścian odpadł tynk. Farba na
drzwiach łuszczyła się.
74
To samo wrażenie odniosłem wchodząc do wnętrza. Najpierw ujrzałem wielki i
mroczny hall ze schodami na piętro. W hallu stały meble - szafy, stół, fotele, kiedyś
chyba wytworne i drogie, obecnie jednak złaziła z nich politura, a przez rozdarte,
skórzane obicia foteli zjadliwie wychylały się sprężyny. Indianin poprowadził mnie po
starych, skrzypiących schodach, pokrytych wytartym chodnikiem, do korytarza na
piętrze, otworzył drugie drzwi po prawej stronie i zaprosił do pokoju.
Był to kiedyś piękny pokój gościnny z eleganckim łóżkiem, rzeźbionym biureczkiem,
wygodnymi fotelami i puszystym dywanem. Teraz dywan miał dziury, łóżko i biureczko
zostały nadżarte przez jakieś owady, na fotelach leżały poduszki, które chroniły przed
atakiem sprężyn. Żółte tapety były zupełnie wyblakłe.
Indianin położył moją torbę na biureczku i wyszedł, cicho zamykając drzwi. Nie
wspomniał ani o śniadaniu, ani o obiedzie, a byłem już głodny. Pomyślałem z ironią:
„Teresa przestała w naszym domu odgryźć rolę dobrej żony”.
Po chwili stwierdziłem, że na łóżku znajduje się czysta pościel, z pokojem sąsiaduje
mała łazienka z niebieskimi kafelkami i staroświecką wanną. Wisiały tam czyste ręczniki
i nowiutki szlafrok frotte. O dziwo, w tym zaniedbanym domu z jednego kurka leciała
zimna, a z drugiego ciepła woda - zapewne na terenie hacjendy znajdował się generator
elektryczny na olej opałowy. On to dostarczał prąd, wszędzie bowiem było światło
elektryczne.
Pachnące mydełko zachęcało do kąpieli, napełniłem więc wannę ciepłą wodą i
pozbyłem się uczucia zmęczenia, wywołanego nieprzespaną nocą i kilkoma godzinami
lotu. Odświeżony, w miękkim szlafroku podszedłem do okna i paląc papierosa, długo i z
przyjemnością patrzyłem na wspaniały widok gór Sierra Nevada, na zieleń
podzwrotnikowych lasów oraz szarość skał poniżej białej czapy wiecznego śniegu.
- Jak się czujesz? - usłyszałem za plecami głos Teresy.
Odwróciłem się raptownie i aż zamrugałem powiekami, aby upewnić się, że nie
ulegam złudzeniu. Znałem kilka pięknych dziewcząt, jak każdy mężczyzna ceniłem
|