Ten kraj najwidoczniej nie znał jeszcze salonów piękności i biedna Ryba była pozostawiona samej sobie. Z tymi rzadkimi, bezbarwnymi włosami wysuwającymi się spod czapeczki; z tymi chudymi łopatkami sterczącymi spod kitla i z okropnie cienkimi nóżkami pewnie nie można się było czuć dobrze, chyba że w obecności istot z obcych planet i to pod warunkiem, że nie będą humanoidalne. Asystent odnosi się do niej lekceważąco, a Hipopotam w ogóle jej nie zauważa i zwraca się do niej wyłącznie przy pomocy dźwięku
"Yyy...", co prawdopodobnie odpowiada interkosmicznemu "Eee..." Maksym uświadomił sobie, że sam ją nie lepiej traktował i poczuł wyrzuty sumienia. Dopędził ją, pogładził po kościstym ramieniu i powiedział:
--- Nolu dobra. Bardzo.
Podniosła ku niemu chudą twarz i zrobiła się jak nigdy podobna do zdziwionego leszcza en face. Odsunęła jego rękę, zmarszczyła swe prawie niewidoczne brwi i oświadczyła surowo:
--- Maksym niedobry. Mężczyzna. Kobieta. Nie trzeba.
Maksym zmieszał się i znów pozostał w tyle.
W takim szyku doszli do końca korytarza. Ryba pchnęła drzwi i znaleźli się w dużym, jasnym pokoju, który Maksym nazywał w myśli poczekalnią. Okna były tu niepotrzebnie ozdobione prostokątnymi kratami z grubych metalowych prętów; wysokie, obite skórą drzwi wiodły do laboratorium Hipopotama, a przy tych drzwiach nie wiadomo czemu siedziało dwóch rosłych, mało ruchliwych tubylców - nie odpowiadających na pozdrowienia i stale jakby w transie.
Ryba jak zawsze od razu weszła do laboratorium, zostawiając Maksyma w poczekalni. Maksym jak zwykle przywitał się i jak zwykle nikt mu nie odpowiedział. Drzwi do laboratorium pozostały uchylone i dobiegał
przez nie donośny, rozdrażniony głos Hipopotama i dźwięczne trzaski włączonego mentoskopu. Maksym podszedł do okna, chwilę patrzył na zamglony mokry krajobraz, na lesistą równinę przeciętą wstęgą autostrady, na wysoką metalową wieżę ledwie widoczną we mgle, szybko się znudził i nie czekając na wezwanie wszedł do laboratorium.
W laboratorium przyjemnie pachniało ozonem, migotały ekrany urządzenia dublującego, łysawy, zagłodzony asystent z imieniem niemożliwym do zapamiętania i przezwiskiem Kinkiet udawał, że reguluje aparaturę, a w rzeczywistości przysłuchiwał się awanturze.
W fotelu Hipopotama siedział nieznajomy człowiek z kwadratową, łuszczącą się twarzą i czerwonymi, opuchniętymi powiekami. Hipopotam stał przed nim lekko pochylony, na szeroko rozstawionych nogach i z rękami wspartymi o boki. Wrzeszczał. Kark miał fioletowy, łysina płonęła mu intensywną purpurą, a z ust daleko pryskały krople śliny.
Starając się nie zwracać na siebie uwagi Maksym cichutko przeszedł do swego stanowiska pracy i półgłosem przywitał się z asystentem. Kinkiet, istota nerwowa i wystraszona, odskoczył w przerażeniu i poślizgnął się na grubym kablu. Maksym ledwie zdążył uchwycić go za ramiona i nieszczęsny Kinkiet zwiotczał z wywróconymi oczami. W twarzy nie pozostała mu ani jedna kropelka krwi. Ten dziwny człowiek okropnie bał się Maksyma. Nie wiadomo skąd pojawiła się bezszelestnie Ryba z odkorkowaną buteleczką, która natychmiast powędrowała pod nos Kinkieta. Kinkiet czknął i ożył. Zanim znów zdążył zemdleć, Maksym oparł go o żelazną szafę i pośpiesznie cofnął się na swoje miejsce.
Usiadł w fotelu próbnikowym i odkrył, że łuszczący się nieznajomy przestał słuchać Hipopotama i uważnie patrzy na niego, to znaczy na Maksyma. Maksym uśmiechnął się przyjaźnie. Nieznajomy lekko pochylił
głowę. Wtedy Hipopotam z potwornym hukiem łupnął pięścią w stół i złapał za telefon. Korzystając z powstałej w ten sposób pauzy nieznajomy powiedział kilka słów, z których Maksym zrozumiał jedynie
"trzeba" i "nie trzeba", wziął ze stołu kartkę grubego, błękitnego papieru z jaskrawozieloną obwódką i pomachał nią w powietrzu przed twarzą Hipopotama. Hipopotam machnął ze złością ręką i zaraz zaczął
szczekać w telefon. "Trzeba", "nie trzeba" i niezrozumiałe "massaraksz" sypały się z niego niczym z rogu obfitości. Maksym zdołał uchwycić jeszcze jedno słowo: "okno". Wszystko skończyło na tym, że Hipopotam rzucił z wściekłością słuchawkę, jeszcze kilka razy wrzasnął na nieznajomego, opluwszy go przy tym od stóp do głów, i wyskoczył z laboratorium trzasnąwszy drzwiami.
Wówczas nieznajomy wytarł twarz chusteczką, uniósł się z fotela, otworzył długie, płaskie pudło leżące na parapecie i wyjął z niego jakąś ciemną odzież.
--- Proszę podejść - powiedział do Maksyma - i ubrać się.
Maksym spojrzał na Rybę.
--- Idź - powiedziała Ryba. - Ubierz się. Trzeba.
|