Woźnica nie myślał o niczym szczególnym, choć trochę był zdziwiony wypadkiem, jaki spotkał go tuż przed opuszczeniem Ankh-Morpork, w mroku przedświtu. Jakiś głos zawołał z ciemności przy drodze: - Stać, w imieniu straży miejskiej! Woźnica przystanął, a kiedy nic się nie działo, rozejrzał się dookoła i nie zobaczył nikogo. Wóz przejechał, odsłaniając oczom obdarzonego wyobraźnią widza niewielką postać Gaspode, Cudownego Psa, próbującego ułożyć się wygodnie między belkami na tyłach. On także jechał do Świętego Gaju. I także nie wiedział po co. Ale postanowił się tego dowiedzieć. *** Nikt pod koniec Wieku Nietoperza nie uwierzyłby chyba, że życie Dysku bacznie i niecierpliwie obserwują istoty mądrzejsze od człowieka, a przynajmniej o wiele bardziej złośliwe; że badają i analizują ludzkie sprawy równie skrupulatnie, jak skrupulatnie ktoś głodujący od trzech dni bada zestaw „Ile tylko zdołasz pożreć jeden dolar” przed wejściem do Najlepszych Żeberek Hargi... No, właściwie... większość magów by uwierzyła, gdyby ktoś im powiedział. I bibliotekarz uwierzyłby z całą pewnością. A także pani Marietta Cosmopilite z Quirmowej 3 w Ankh-Morpork. Ale ona wierzyła, że świat jest kulisty, że główka czosnku w szufladzie z bielizną odpędza wampiry, że człowiekowi dobrze robi, jeśli wyjdzie czasem i trochę się pośmieje, że w każdym tkwi piękno, jeśli tylko się wie, gdzie go szukać, i że trzy obrzydliwe skrzaty podglądają ją co wieczór, kiedy się rozbiera[4]. *** Święty Gaj!... *** ...na razie nie wyglądał imponująco. Zwyczajny pagórek nad morzem, a po jego drugiej stronie sporo wydm. Okolica miała to szczególne piękno, które zachwyca tylko wtedy, gdy można opuścić je po krótkiej chwili podziwu i odjechać w inne miejsce, gdzie znana jest gorąca kąpiel i zimne drinki. Pozostawanie tutaj przez dłuższy czas mogło być tylko pokutą. Mimo to wyrosło tu miasteczko... prawie. Drewniane szopy wznoszono wszędzie tam, gdzie ktoś zrzucił na ziemię ładunek drewna. Były prymitywne, jakby ich budowniczym żal było czasu zabieranego czemuś, co woleliby robić. Szopy wyglądały jak zwykłe skrzynie z desek. Z wyjątkiem frontonów. Jeśli ktoś chce zrozumieć Święty Gaj, mawiał Victor wiele lat później, musi zrozumieć jego budynki. Weźmy typową szopę na piasku. Ma pewnie skośny dach, to jednak bez znaczenia, gdyż w Świętym Gaju nigdy nie pada deszcz. Ma też szczeliny w ścianach, zapchane szmatami. Okna to zwykłe dziury, ponieważ szkło jest zbyt kruche, by dostarczać je aż z Ankh-Morpork. A oglądany z tyłu fronton to po prostu wielka drewniana płyta podtrzymywana gąszczem podpórek. Od przodu jednak fronton jest wycinaną, rzeźbioną, malowaną, barokową architektoniczną ekstrawagancją. W Ankh-Morpork ludzie rozsądni budowali proste domy, zachowując ozdoby dla wnętrza. Ale w Świętym Gaju budynki były odwrócone na lewą stronę. Victor w oszołomieniu kroczył tym, co uchodziło za główną ulicę miasteczka. Obudził się o świcie między wydmami. Dlaczego? Postanowił przybyć do Świętego Gaju, ale dlaczego? Nie mógł sobie przypomnieć. Pamiętał tylko, że wydawało mu się to całkiem oczywiste. Istniały setki ważnych powodów... Gdyby tylko zapamiętał choć jeden... To nie znaczy, że w głowie pozostało jakieś miejsce na wspomnienia. Umysł był zbyt zajęty świadomością, że jego właściciel jest bardzo głodny i mocno spragniony. Kieszenie mieściły łączną sumę siedmiu pensów - za to nie mógłby kupić nawet miski zupy, a co dopiero porządnego posiłku. Posiłek by mu się przydał. Po dobrym jedzeniu wszystko wydaje się bardziej zrozumiałe. Przeciskał się przez tłumy. Większość ludzi wyglądała na cieślów, lecz widywał też innych, dźwigających jakieś pojemniki i tajemnicze pudła. I wszyscy chodzili bardzo szybko, bardzo stanowczym krokiem, skupieni na jakimś ważnym celu. Wszyscy z wyjątkiem Victora. Wlókł się zaimprowizowaną ulicą, gapił na domy i czuł jak zabłąkany konik polny w mrowisku. Zupełnie nie miał... - Nie mógłbyś uważać, jak chodzisz?! Odbił się od ściany. Kiedy odzyskał równowagę, druga strona tej kolizji znikała już w tłumie. Spojrzał za nią tępo, po czym biegiem ruszył w pogoń. - Hej! - zawołał. - Przepraszam! Panienko! Zatrzymała się i niecierpliwie zaczekała, aż ją dogoni. - Słucham? Była o stopę niższa od niego, o kształtach dość niejasnych, skrywanych bowiem pod bezsensowną liczbą falbanek. Co prawda sukienka nie była aż tak śmieszna jak blond peruka pełna loczków. Twarz, biała od pudru - poza oczami, które otaczały czarne pierścienie - sprawiała wrażenie klosza od lampy, który ostatnio mocno nie dosypiał. - Słucham? - powtórzyła dziewczyna. - Ale szybko! Za pięć minut zaczynają kręcić! - Ehm... Uspokoiła się trochę. - Nic nie mów - powiedziała. - Właśnie tu dotarłeś. Wszystko wydaje ci się nowe. Nie wiesz, co robić. Jesteś głodny. Nie masz pieniędzy. Zgadza się? - Tak! Skąd wiedziałaś? - Wszyscy tak zaczynają. A teraz chciałbyś się dostać do migawek, tak? - Żeby się wymigać? Przewróciła oczami w głębi czarnych kręgów.
|