I wreszcie, jeszcze dalej z tyłu, jechał zaprzężony w ósemkę ko­ni wóz, wiozący do Świętego Gaju ładunek drewna...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
- ustaw federalnych i innych aktw normatywnych prezydenta, parlamentu i rzdu,- konstytucji i statutw podmiotw Federacji, jak rwnie| innych aktw normatywnych,- porozumieD midzy organami wBadzy paDstwowej a organami podmiotw Federacji oraz porozumieD midzy organami wBadzy poszczeglnych podmiotw,- porozumieD midzynarodowych, ktre zostaBy podpisane, lecz nie weszBy jeszcze w |ycie
»
Mimo tych problemów oraz mimo braku zgodności między własno­ściami cząstek przewidywanych w teoriach supergrawitacji a własnościami cząstek...
»
zanosi³o siê na to, ¿e wp³yw jego stanie siê powszech­nym; ale Bóg wypuœci³ ze swego oœrodka b³yskawicê mocy, b³yskawicê gniewu potê¿niejsz¹ od...
»
Wyjątek z tajnych instrukcji Wysokiej Wenty17„Papież, jaki by nie był, nie zbliży się nigdy do tajnych stowa­rzyszeń; to tajne stowarzyszenia powinny...
»
W ciągu kilku następnych sesji Cletus pracował wraz z całą grupą nad tym, by wszyscy potrafili osiągnąć uczucie unosze­nia się, nie zapadając przy tym w sen...
»
Durnik spojrzał na postrzępione kontury kilu o powierz­chni dwóch stóp kwadratowych, które tarły ściany, gdy rufa okrętu kołysała się leniwie na...
»
Z drugiej strony - albo raczej właśnie z powodu te­go kompletnego braku uczuć - madame Gaillard miała bezlitosny zmysł porządku i sprawiedliwości...
»
Doktor William Abrahams z Instytutu Badań Motywacji Ludzkich w Seattle wyraził w telewizji przekonanie, że Ame­rykanie osiągnęli “nieodwołalnie ten stan,...
»
Mackiewicz Stanisław (Cat), Myśl w obcęgach7 czerwca 1954 roku zostaje powołany na premiera polskie­go rządu emigracyjnego (pozostaje nim, a także...
»
- Jeśli to są Drogi, Rand - wolno powiedział Loial - to czy każdy błędnie postawiony krok również tutaj mo­że nas zabić? Czy są tu rzeczy, jak dotąd...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Woźnica nie myślał o niczym szczególnym, choć trochę był zdziwiony wypad­kiem, jaki spotkał go tuż przed opuszczeniem Ankh-Morpork, w mroku przedświtu. Jakiś głos zawołał z ciemności przy drodze: - Stać, w imieniu straży miejskiej!
Woźnica przystanął, a kiedy nic się nie działo, rozejrzał się do­okoła i nie zobaczył nikogo.
Wóz przejechał, odsłaniając oczom obdarzonego wyobraźnią widza niewielką postać Gaspode, Cudownego Psa, próbującego uło­żyć się wygodnie między belkami na tyłach. On także jechał do Świę­tego Gaju.
I także nie wiedział po co.
Ale postanowił się tego dowiedzieć.
 
***
Nikt pod koniec Wieku Nietoperza nie uwierzyłby chyba, że życie Dysku bacznie i niecierpliwie obserwują istoty mą­drzejsze od człowieka, a przynajmniej o wiele bardziej złośliwe; że badają i analizują ludzkie sprawy równie skrupulatnie, jak skrupulatnie ktoś głodujący od trzech dni bada zestaw „Ile tylko zdołasz pożreć jeden dolar” przed wejściem do Najlepszych Żebe­rek Hargi...
No, właściwie... większość magów by uwierzyła, gdyby ktoś im powiedział.
I bibliotekarz uwierzyłby z całą pewnością.
A także pani Marietta Cosmopilite z Quirmowej 3 w Ankh-Morpork. Ale ona wierzyła, że świat jest kulisty, że główka czosnku w szu­fladzie z bielizną odpędza wampiry, że człowiekowi dobrze robi, jeśli wyjdzie czasem i trochę się pośmieje, że w każdym tkwi piękno, jeśli tylko się wie, gdzie go szukać, i że trzy obrzydliwe skrzaty pod­glądają ją co wieczór, kiedy się rozbiera[4].
 
***
Święty Gaj!...
 
***
...na razie nie wyglądał imponująco. Zwyczajny pagórek nad morzem, a po jego drugiej stronie sporo wydm. Okolica miała to szczególne piękno, które zachwyca tyl­ko wtedy, gdy można opuścić je po krótkiej chwili podziwu i od­jechać w inne miejsce, gdzie znana jest gorąca kąpiel i zimne drinki. Pozostawanie tutaj przez dłuższy czas mogło być tylko po­kutą.
Mimo to wyrosło tu miasteczko... prawie. Drewniane szopy wznoszono wszędzie tam, gdzie ktoś zrzucił na ziemię ładunek drew­na. Były prymitywne, jakby ich budowniczym żal było czasu zabieranego czemuś, co woleliby robić. Szopy wyglądały jak zwykłe skrzynie z desek.
Z wyjątkiem frontonów.
Jeśli ktoś chce zrozumieć Święty Gaj, mawiał Victor wiele lat później, musi zrozumieć jego budynki.
Weźmy typową szopę na piasku. Ma pewnie skośny dach, to jednak bez znaczenia, gdyż w Świętym Gaju nigdy nie pada deszcz. Ma też szczeliny w ścianach, zapchane szmatami. Okna to zwykłe dziury, ponieważ szkło jest zbyt kruche, by dostarczać je aż z Ankh-Morpork. A oglądany z tyłu fronton to po prostu wielka drewnia­na płyta podtrzymywana gąszczem podpórek.
Od przodu jednak fronton jest wycinaną, rzeźbioną, malowa­ną, barokową architektoniczną ekstrawagancją. W Ankh-Morpork ludzie rozsądni budowali proste domy, zachowując ozdoby dla wnę­trza. Ale w Świętym Gaju budynki były odwrócone na lewą stronę.
Victor w oszołomieniu kroczył tym, co uchodziło za główną ulicę miasteczka. Obudził się o świcie między wydmami. Dlaczego? Postanowił przybyć do Świętego Gaju, ale dlaczego? Nie mógł sobie przypomnieć. Pamiętał tylko, że wydawało mu się to całkiem oczywiste. Istniały setki ważnych powodów...
Gdyby tylko zapamiętał choć jeden...
To nie znaczy, że w głowie pozostało jakieś miejsce na wspo­mnienia. Umysł był zbyt zajęty świadomością, że jego właściciel jest bardzo głodny i mocno spragniony. Kieszenie mieściły łączną su­mę siedmiu pensów - za to nie mógłby kupić nawet miski zupy, a co dopiero porządnego posiłku.
Posiłek by mu się przydał. Po dobrym jedzeniu wszystko wyda­je się bardziej zrozumiałe.
Przeciskał się przez tłumy. Większość ludzi wyglądała na cie­ślów, lecz widywał też innych, dźwigających jakieś pojemniki i ta­jemnicze pudła. I wszyscy chodzili bardzo szybko, bardzo stanowczym krokiem, skupieni na jakimś ważnym celu.
Wszyscy z wyjątkiem Victora.
Wlókł się zaimprowizowaną ulicą, gapił na domy i czuł jak za­błąkany konik polny w mrowisku. Zupełnie nie miał...
- Nie mógłbyś uważać, jak chodzisz?!
Odbił się od ściany. Kiedy odzyskał równowagę, druga strona tej kolizji znikała już w tłumie. Spojrzał za nią tępo, po czym bie­giem ruszył w pogoń.
- Hej! - zawołał. - Przepraszam! Panienko! Zatrzymała się i niecierpliwie zaczekała, aż ją dogoni.
- Słucham?
Była o stopę niższa od niego, o kształtach dość niejasnych, skrywa­nych bowiem pod bezsensowną liczbą falbanek. Co prawda sukienka nie była aż tak śmieszna jak blond peruka pełna loczków. Twarz, biała od pudru - poza oczami, które otaczały czarne pierścienie - sprawia­ła wrażenie klosza od lampy, który ostatnio mocno nie dosypiał.
- Słucham? - powtórzyła dziewczyna. - Ale szybko! Za pięć mi­nut zaczynają kręcić!
- Ehm...
Uspokoiła się trochę.
- Nic nie mów - powiedziała. - Właśnie tu dotarłeś. Wszystko wydaje ci się nowe. Nie wiesz, co robić. Jesteś głodny. Nie masz pie­niędzy. Zgadza się?
- Tak! Skąd wiedziałaś?
- Wszyscy tak zaczynają. A teraz chciałbyś się dostać do miga­wek, tak?
- Żeby się wymigać?
Przewróciła oczami w głębi czarnych kręgów.

Powered by MyScript