ków, patrząc podejrzliwie na czarownika...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Patrząc gołym okiem na nasze ulice, a zwłaszcza na nasze plaże widzimy jak wielu panów zapomina o przestrzeganiu podstawowych zasad, które pozwalają cieszyć się...
»
– Otwarte – powiedział, nie patrząc...
»
Oby nam się dobrze działo! Bohu! wszystkie bohy w niebie - Jako w tęczę patrzą w ciebie! - 36 Szczodre na nas wielkie bogi, Dają co rok pokój...
»
Po przyjeździe do Werony, owiniętej i przeciętej wolnym nurtem Adygi wkomponowanej w pejzaż miasta, patrząc na przerzucone nad rzeką mosty, bulwary i linię...
»
- Taak, chyba trafiłem tam, gdzie trzeba - zamruczał rogaty okularnik i błyskawicznie zatrzasnął za sobą do siebie Władysław, patrząc na...
»
173 I trzeciego człowieka, podglądającego zza drzew i krzewów, patrzącego roziskrzonymi, chci-wymi oczami...
»
- Tak - powiedział Landry, patrząc na odjeżdżający ambulans, w ślad za którym ruszył radiowóz...
»
Traynor umilkł, patrząc znacząco na Patricka Sweglera...
»
Chłopiec przez cały czas obserwował mnie uważnie i chyba odgadł moje myśli, gdyż powiedział: - Ten człowiek był prawdziwym czarownikiem, prawda? O mało...
»
nie patrząc już na nic...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Nawet rycerz odruchowo zasłonił się ramie-
niem, a na jego twarzy miejsce pogardy zajęło obrzydzenie.
Meredith podjął decyzję. Szybko podniósł ręce do twarzy, dotknął palcami ust i wy-
powiedział słowa. Jego dłonie ułożyły się, poczuł słowa na palcach i wykonał znak. Cza-
rownik zamienił się w orła.
Huk potwornej implozji wstrząsnął całym otoczeniem, żagiel łodzi rozpadł się na
strzępy, wokół gwałtownie pogorszyła się widoczność, ponieważ ziarno z worków zo-
stało wyrzucone do góry, tworząc rodzaj przestrzennej mgły.
W momencie, kiedy Meredith w ciele orła robił pierwsze ruchy skrzydłami, żeby
wzbić się ponad wirujące w powietrzu ziarno, kilku ludzi wokół upadło na ziemię, du-
sząc się i nie mogąc zaczerpnąć tchu. Pozostali, słaniali się na nogach. Jednym lecia-
ła krew z nosa, innym z uszu lub oczu. Nieliczni tylko potrząsali głowami bez widocz-
nych obrażeń.
Meredith silnymi uderzeniami skrzydeł wznosił się coraz wyżej. Orzeł, niestety, nie
był ptakiem, który mógł wzbić się nagle na sto pięćdziesiąt metrów. Rozpaczliwymi
uderzeniami skrzydeł usiłował dotrzeć do odległej na razie grani. Orły są silne, ale ra-
czej szybują, wykorzystując naturalne prądy powietrza. Wznoszą się, owszem, ale nig-
dy nie osiągają od razu kilkusetmetrowego przewyższenia. Nie to jednak było najgroź-
niejsze. Człowiek zamieniony w orła, mimo wszystko pozostaje człowiekiem. Myśli jak
człowiek, a więc jego mózg potrzebuje takiej ilości tlenu, jakiej dostarczają mu ludzkie
płuca. Płuca orła za nic na świecie nie są w stanie dostarczyć takiej ilości tlenu, jakiej
potrzebuje mózg człowieka. Meredith już po kilkunastu pokonanych metrach odczuwał
senność i osłabienie. Brakowało mu powietrza. Myśli zaczęły mieszać się mu w głowie.
Czuł, że może zemdleć. Nie! Wyżej! Jeszcze wyżej!
Orzeł bił skrzydłami, ale wydawało się, że każde kolejne uderzenie jest słabsze od
poprzedniego. Nie czuł już siły, tylko zmęczenie, wyczerpanie, panikę... Nie mógł tego
powstrzymać, ale każdy oddech wydawał się płytszy niż poprzedni.
Meredith nie wiedział już gdzie jest. Wydawało mu się, że siedzi w chacie i Bóg
przemawia do niego... Nie, nie Bóg, to Wirus mówi w łodzi, na środku jeziora. Wyżej,
wyżej... powietrza... Przecież tyle jest go wokół. Dłużej nie mógł tego znieść.
135
Orzeł zawinął się nagle w niemożliwym do wykonania przez ptaka piruecie i runął
w dół całkowicie bezwładnie. Kiedy Meredith zemdlał, zaklęcie znaku przestało dzia-
łać i orzeł zamienił się znów w człowieka. Potworna eksplozja wstrząsnęła powietrzem,
ale wokół nie było człowieka, który mógłby odczuć jej skutki. Meredith uderzył w grań
i ostry ból przywrócił mu przytomność. Gdzie jest? Gdzie... przez moment, kiedy wzrok
odzyskał choć część dawnej sprawności dostrzegł port i upiorny amfiteatr — twierdzę
poniżej. Dotarł do grani. Gwałtowne wymioty wstrząsnęły jego ciałem. Nie kontrolował
już moczu, czuł tylko ciepłą ciecz na udach.
Wokół był mur. Dostrzegł zaokrąglone blanki ciągnące się o jakieś sto kroków wo-
kół zwieńczenia obronnego amfiteatru. Jeśli nawet ktoś cudem wedrze się tutaj, napo-
tka jeszcze mur. Zakon chciał mieć pewność. Czuł, że traci przytomność. Ostatkiem sił
odwrócił głowę. Od strony muru zbliżało się dwóch ludzi — rycerz i jakiś znaczniejszy
sługa. Podeszli do niego, nawet nie zachowując ostrożności.
— Ale ptaszek — sługa spojrzał w dół ponad granią. — Nikt jeszcze nie doleciał tak
wysoko.
Rycerz trącił Mereditha czubkiem buta.
— Odmóżdżył się? — spytał sługa patrząc na nieruchome ciało.
— Kto go tam wie? Załadujcie na wóz.
Meredith stracił przytomność.
R 
Ulewa dopadła ich na samym środku gościńca. Nie, to jeszcze nie była wio-
sna, Sirius i Zaan po prostu zmierzali na południe. Deszcz zmoczył ich szaty,
ale nie czuli zimna. W porównaniu z mrozem poprzedniej nocy, przenikają-
ce wszędzie duże krople były prawie ciepłe. Wokół całe połacie śniegu ciemniały coraz
bardziej, ustępując miejsca barwom skrytej dotąd podściółki. Po raz pierwszy też po-
czuli zapach mokrej ziemi.
— Patrz tam! — Zaan wyciągnął rękę.
— Co?
— Zaraz dojedziemy.
W ogarniającej, zda się, niebo a ziemię szarudze majaczył jaśniejszy kształt. Konie
szły szybko, już po chwili ich kopyta, zamiast miękkich plaśnięć o rozmoknięte podło-
że, zaczęły stukać o równy kamień.
— A co to takiego? — Sirius przyglądał się idealnie zespojonym płytom, po obu
stronach flankowanych niskimi murkami.
— Królewska droga — odparł Zaan. — Pewnie ma swoją nazwę albo numer.
— A na jakie licho z kamienia drogę układać? Roboty nie szkoda?
— Przecież byłeś już w... — Zaan uśmiechnął się — w cywilizowanych krajach.
— Aaaaa... lasami uciekałem — chłopak wolał nie wracać do wspomnień. — Głod-
ny jestem.
— Zaraz karczma pewnie będzie. Przecież to dla nich koniec świata.

Powered by MyScript