Jej członkom wróciła siła, zastępując tępe zmęczenie, które trzymało-ją tak długo w swym wampirycznym uścisku. Depresja zniknęła wraz z gorączką, choć pozostało jeszcze trochę słabości. Czując, że dusi się w pokoju na wieży, Teres zdecydowała pokosztować trochę porannego powietrza. Chociaż do Kane'a żywiła mieszane uczucia, stanowił intrygujące towarzystwo, wyruszyła więc na poszukiwania. Niezdarni strażnicy ewidentnie odgadli jej zamiar lub też działali na rozkaz Kane'a, bo gdy opuściła komnatę, wskazali jej drogę. Trzymając się z dala od groteskowych stworów, poszła jednak za nimi do niskiego budynku, stojącego naprzeciw centralnego placu. Kane był wewnątrz, przykucnięty nad głębokim pęknięciem, które przecinało ścianę i podłogę zasypanego gruzem budynku. Światło było skąpe, Teres nie mogła więc od razu dostrzec, czym Kane się zajmuje. Gdy podeszła bliżej, zaczęła się zastanawiać, czy to nie jest nadal gorączkowe przywidzenie. Ogromna i niekształtna sieć pajęcza wynurzała się z uskoku w podłodze, rozciągając się skośnie nad pagórkiem dziwacznych szczątków. A w sieci siedział potworny pająk, większy niż jakakolwiek tarantula z Kranor-Rill; jego grube, czarne łapy miały większą rozpiętość niż nawet ogromne dłonie Kane'a. Jego opasłe ciało o dziwacznych proporcjach przypominało dwie męskie pięści złożone końcami, a rzadko usiana szczeciną chityna połyskiwała jak kropla czarnej krwi. Kane tak zajęty był stworzeniem, że nie podniósł wzroku, gdy weszła Teres. Klęcząc koło pajęczyny, podsuwał coś pająkowi. Teres odniosła niesamowite wrażenie, że mężczyzna szepcze coś do owada, choć oczywiste też było, iż pogłos tego miejsca płata figle jej słuchowi, bo zdawało jej się, że słyszy dwa ciche, świergoczące głosy. Już prawie dotykała jego ramienia, gdy Kane zauważył jej obecność. Pająk wydał zaniepokojony, zgrzytliwy dźwięk i na swych krótkich nogach spiesznie pobiegł do głębokiego pęknięcia w kamiennej podłodze; ale przedtem jego opalizujące oczy spojrzały na Teres wzrokiem pełnym zbrodniczej inteligencji. Krzyknęła i chwyciła Kane'a za ramię. - On cię nie lubi - mruknął Kane i pokazał jej otwartą dłoń. - Poszedł, nie skończywszy jedzenia. - Na jego dłoni leżały kawałki melona. - Pająki nie jadają melonów - rzekła drwiącym głosem Teres, niezdolna ocenić, czy nie było to jeszcze jedno gorączkowe przywidzenie. - Ten jada. - Kane roześmiał się z sobie tylko znanego żartu. Oczy miał rozszerzone, przez chwilę błędne. - Szczególnie, gdy mu się go przyprawi do smaku. - Z rozcięcia na jego kciuku sączyła się krew. Teres uciekła ze zrujnowanego budynku, jakby ją goniły krążące cienie szaleństwa. Na zewnątrz błądziła bez celu, sama nie wiedząc jak długo, póki nie poczuła, że Kane idzie u jej boku. Choć twarz miał dziwnie zaczerwienioną, zachowywał się jak zwykle z ironią. Obserwując jego swobodną postawę, Teres zaczęła się zastanawiać, czy to, co widziała, było snem gorączkowym, czy za zimną żądzą mordu w niesamowitych oczach Kane'a krył się chwilowy obłęd. Zrozumiała wreszcie, że pyta o jej zdrowie - uprzejme zainteresowanie, w absolutnym kontraście z ponurą aurą Arellarti. Odpowiedziała coś bezmyślnie. - Miejmy więc nadzieję, że wyzdrowiałaś na dobre - kontynuował Kane. - Bo teraz muszę cię opuścić na pewien czas. Niekiedy trudno mi wytłumaczyć swą nieobecność u boku Dribecka, a tym razem za długo tu siedziałem. Jednak nie chciałem cię opuścić, nim całkowicie dojdziesz do siebie. Dlatego wkrótce wracam do Selonari, choć wolałbym powłóczyć się wokół Domu Ropuch i korzystać z jasnego słońca. - To cholernie uprzejme z twojej strony, że narażasz swe czarne intrygi tylko po to, by obetrzeć mi czoło - mruknęła Teres. - Jak ci idzie ze spiskiem? - Całkiem dobrze - uśmiechnął się Kane. - Malchion wierzy, że jego córka została potajemnie zamordowana, Dribeck uważa, że kryjesz się gdzieś w granicach Selonari i wysiłki dla wznowienia konfliktu toczą się gorączkowo. W chwili, gdy Krwawnik osiągnie szczyt swej potęgi, kraj będzie w takim chaosie, że będę w stanie zająć go z setką dobrych ludzi. - To doprawdy przerażające. Kane rzucił jej ostre spojrzenie. - Jak długo, Teres, będziesz kisła w tym rozdrażnieniu? Czy zasługuję na większe lekceważenie niż jakikolwiek inny zdobywca? - Jesteś skażony złem, nad którym chcesz panować dzięki twej zdradzieckiej taktyce - odparła natychmiast. Popatrzył na nią niecierpliwie, zacisnąwszy szczęki. - Człowiek używa takiej broni, jaką potrafi kierować. Potęga armii, potęga Krwawnika... narzędzia zniszczenia, narzędzia imperium. Człowiek umiera od brzeszczotu równie pewnie jak od... Krwawnika. Jesteś niezwykłą dziewczyną, Teres, a znałem wiele kobiet. Gdybym opowiedział ci więcej, uznałabyś mnie za szaleńca, ale nie jesteś podobna do nikogo, kogo spotkałem przez lata moich wędrówek. Zbędne nawet mówić, że uważam cię za fascynującą. Jesteś mocną kobietą... taką, która podziwia siłę, gdy ją ujrzy u innych. Być może jesteśmy podobni. Poprzez Krwawnik rozkazuję siłom potrzebnym, by wyrąbać sobie na Ziemi imperium, którego granicami będzie tylko moje własne zainteresowanie tą grą! Mój triumf już nie musi być skażony samotnością. Podzielę się moją potęgą z kimś dość na to silnym! - Jeśli sądzisz, że ci zaprzedam duszę, to zwariowałeś!
|