Blondynka starała się ochłonąć w poczekalni. Jill Morone leżała na stole w kostnicy, z wieloma drobnymi stłuczeniami, jednak bez wyraźnych ran śmiertelnych. Landry brał pod uwagę uduszenie albo zadławienie. Wydawało się również, że została zgwałcona.
Landry kiwnął głową, gryząc kanapkę z tuńczykiem.
- Powiedziała, że była z panem w czwartek, tej nocy, gdy ktoś wypuścił konie Michaela Berne’a.
Jade potarł twarz rękami.
- Co za głupia dziewczyna - wymamrotał. - Myślała pewnie, że mi pomaga.
- Pomaga, dając panu alibi? Dlaczego sądziła, że go pan potrzebuje? Była tam przecież, gdy mówił mi pan, że z kimś był. Czyżby Jill wiedziała, że to nieprawda?
- Oczywiście, że nie. Jill nie wiedziała nic o niczym. Była głupią, żałosną dziewczyną ze zbyt wybujałą wyobraźnią.
- Podobał jej się pan.
Jade westchnął ciężko.
- Tak, podejrzewam, że coś do mnie czuła. I dlatego była wczoraj w klubie. Czekała na mnie, zapewne chcąc mnie uwieść.
- Ale pan nie chciał jej widzieć?
197
- Kazałem jej wyjść. Robiła z siebie pośmiewisko.
- I z pana również.
- Tak - przyznał Jade. - Moi klienci to bogaci, wykształceni ludzie, panie oficerze. Chcą być reprezentowani w odpowiedni sposób.
- A Jill nie pasowała do obrazka.
- Javiera również nie zaprosiłbym do „The Players”, nie znaczy to jednak, że chciałbym go zabić.
- No i on nie opowiada, że go pan posuwa - powiedział Landry, znów sięgając po kanapkę. - Przynajmniej z tego, co mi wiadomo.
Jade wyglądał na rozdrażnionego.
- Musi pan być taki dosadny?
- Nie.
Landry oparł się wygodnie i powoli przeżuwał swój lunch. Bardziej z chęci zirytowania Jade’a niż z głodu.
- Więc... - powiedział, celowo udając, że powoli układa fakty w całość. - Jill wystroiła się i poszła do „The Players” żeby się z panem spotkać... Licząc, że przypadkiem będzie pan akurat zainteresowany?
Jade wykonał nieokreślony gest dłonią i zmienił pozycję na krześle. Był znudzony.
- Daj spokój, Don. Była w pobliżu, miała ochotę i zrobiłaby to za darmo. Nie mów, że nigdy nie wykorzystałeś takiej okazji.
- Pańska sugestia jest obraźliwa.
- Dlaczego? Raz już pieprzyłeś się ze swoją pracownicą.
Uwaga trafiła w sedno. Jade skrzywił się, jakby kopnął go prąd.
- Miałem raz romans ze stajenną. To nie była Jill Morone. W każdym razie dostałem nauczkę i od tego czasu przyjąłem zasadę, by nigdy nie wiązać się z pracownicami.
- Nawet z Erin Seabright? To nie była Jill Morone, jeśli rozumie pan, co mam na myśli.
- Erin? A co ona ma z tym wspólnego?
- Dlaczego Erin już z tobą nie pracuje, Don?
Jade’owi nie spodobała się ta nutka zażyłości. Jego oczy zwężały się nieznacznie za każdym razem, gdy Landry wymawiał jego imię.
- Odeszła. Powiedziała mi, że znalazła pracę gdzie indziej.
- Z tego, czego się dotychczas dowiedziałem, jesteś jedyną osobą, którą o tym poinformowała - powiedział Landry. - Nowa praca, przeprowadzka do nowego
198
miasta. To duża zmiana w jej życiu. Nie powiadomiła o niej nawet własnej rodziny. Dziwne, że powiedziała o tym właśnie tobie. I od tego czasu nikt nie miał od niej żadnych wieści.
Jade gapił się na niego przez chwilę bez słowa. Dotarło do niego, że milczenie bywa złotem. W końcu wstał.
- Nie podoba mi się kierunek, w jakim zmierza ta rozmowa. Czy pan mnie o coś oskarża, detektywie Landry?
Landry nie ruszył się z miejsca. Odchylił się i położył ręce na oparciach.
- Nie.
- W takim razie chciałbym już stąd pójść.
- Cóż... Mam jeszcze tylko parę pytań.
- Odpowiem na nie w obecności mojego adwokata. Jest dla mnie oczywiste, że pańskie dążenia nie są po mojej myśli.
- Staram się tylko zrozumieć, co dzieje się w waszym światku. To część mojej pracy: nakreślić plan miejsca, w którym żyła ofiara, poskładać wszystkie kawałki w jedną całość. Nie chcesz, bym odkrył prawdę na temat zabójstwa Jill Morone?
- Oczywiście, że chcę.
Landry rozłożył ręce.
- W czym zatem problem?
|