Już sam widok najwyraźniej świeżej rany tak ją rozwścieczył, że niewiele brakowało, a zwykle opanowana i daleka od gwałtownych poczynań Sandy rzuciłaby się mu do gardła. Nie zrobiła tego z jednego powodu: nie wierzyła, że taki niedożywiony gówniarz jak Piszczyk mógłby napaść, zgwałcić i zamordować znakomicie wytrenowaną i sprawną agentkę do zadań specjalnych. Co nie znaczyło, że tego nie zrobił, ponieważ purpurowy siniak na jego chudej szyi był najwyraźniej świeży. - Rozmawialiśmy kilka dni temu... Głos Bylightera. Koniec rozmyślań. - Chciałaś kupić trochę haszu na... chyba na jakieś party. Na łodzi, tak? - próbował zrekonstruować choć fragment poprzedniej rozmowy. Pamiętał mgliście, że wspominała coś o jachcie w Newport Harbor i o starszym od niej chłopaku... Kiwnęła głową. - Tak, to ja, ale kiedy tu wróciłam, nie mogłam cię nigdzie znaleźć. - Eeee... Coś mi wypadło. Musiałem zająć się grubszą dostawą. Nagła sprawa, sama rozumiesz. - Bylighter wił się jak piskorz, zdając sobie sprawę, że stąpa po bardzo cienkim lodzie. - Nadal cię to interesuje? - spytał nieśmiało, mając nadzieję, że kilkoma dobrymi kontaktami może odzyskać przychylność Rayneego. - Mógłbym... Sandy pokręciła głową. - Nie, już nie. A przynajmniej nie hasz. - Trawka? Trawka nie jest taka... - Nie, Piszczyk, trawka też mnie nie bawi. Szczerze mówiąc, sama nie wiem, czego tak naprawdę szukam. Pomyślałam sobie, że... że skoro masz takie chody, jak mówią, to... - Mówią o mnie? - Bylighter przełknął głośno ślinę i uśmiechnął się z zażenowaniem, bezskutecznie próbując ukryć pyszałkowatą dumę, dzięki której niemal zapomniał o bólu promieniującym ze spuchniętego krocza. - To znaczy... No tak, to prawda. Jak tylko powiesz mi, czego szukasz, to ci natychmiast załatwię - wyjąkał. - Owszem, widzisz... mam znajomości, kontakty. Takie jak inni poważni handlarze. Wytrzasnę... Załatwię ci wszystko, tylko muszę wiedzieć co...- dokończył chaotycznie. - O to właśnie chodzi. Nie jestem pewna, czego chcę. - Sandy zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu, chociaż nikt koło nich nie siedział. - Widzisz, kłopot w tym, że ci trzej faceci, z którymi mieszkam... - Mieszkasz z trzema... facetami? - Piszczyk wytrzeszczył oczy. Sandy wzruszyła ramionami. - Tak jakoś wyszło - odrzekła udając zakłopotanie. - W sumie nawet się nam układa, ale... Rozumiesz, ostatnio trochę ich zbajerowałam, no i teraz... - Zawahała się, niepewna, dokąd ją ta improwizacja zaprowadzi, choć starała się kierować rozmową tak, by wykorzystać słaby punkt Bylightera; przez kilka ostatnich tygodni zdążyła przedyskutować z Kaaren wszystkie możliwe scenariusze pierwszego kontaktu z Piszczykiem. - Tak czy inaczej, skończyło się na tym, że obiecałam im coś lepszego niż hasz. No wiesz, coś, co doda nam sił i ochoty do... Rozumiesz? - Aha! Sił i ochoty do... tego? - Zareagował z refleksem szachisty ale zareagował, co znaczyło, że połknął haczyk. - No właśnie. - Sandy kiwnęła głową, a na jej policzkach wykwitły rumieńce szczerego zażenowania. - Do tego. Pomyślałam sobie, że może trochę koki... - O tak, nie ma to jak koka, zwłaszcza na to - zapewnił z miną wybitnego eksperta. - Koka zadziała jak trzeba, wydłuży... te sprawy i mogę ci załatwić całkiem przyzwoity towar, ale... - Nie, nie mógł się powstrzymać. -...Ale posłuchaj, może uda mi się zdobyć coś, co daje jeszcze lepszy efekt. - Lepszy niż koka? - spytała szeptem, kompletnie zaskoczona nieoczekiwanym zwrotem w rozmowie. - O niebo lepszy. Chryste, mówię ci, ten towar bierze człowieka tak, że... - Tu bezwstydnie do niej mrugnął. - Próbowałeś? - spytała. - Kilka razy - skłamał. - Ale wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze? Że towar jest całkowicie legalny. - To co to jest? Chyba nie hiszpańska mucha, co? - spytała szybko, wściekła, że dała się wpuścić w kanał i że zamiast o kokainie rozmawiają teraz o czymś, co można najpewniej kupić w każdym sex shopie. Sklęła siebie w duchu wiedząc, że musi to w jakiś sposób naprawić.
|