Potrząsnęłam Carlminem i uszczypnęłam go, ale nie znalazłam w sobie dość siły, żeby być na tyle okrutną, by go obudzić. Prawda wyglądała tak, że duchy dobijały się również do mojego umysłu. W końcu odległe rozmowy w nieznanym języku zdawały się bardziej zrozumiałe niż pełne rozpaczy pomruki pozostałych kobiet. Przysnęłam na chwilę, po czym zerwałam się gwałtownie, bo przygasające ognisko wołało, bym wypełniła swój obowiązek. „Może lepiej byłoby pozwolić im śnić aż do śmierci” – powiedziała jedna z kobiet, gdy pomagała mi wepchnąć róg ciężkiego stołu do ogniska. Wzięła głębszy oddech i dodała: – „Może wszyscy powinniśmy podejść do czarnej ściany i się o nią oprzeć”. Pomysł bardziej kuszący, niż chciałabym to przyznać. Chellia wróciła z wyprawy po drewno. „Myślę, że więcej opału zużywamy na pochodnie, niż przynosimy” – stwierdziła. – „Posiedzę chwilę z dziećmi. Idźcie zobaczyć, czy jest jeszcze coś do spalenia”. Wzięłam od niej resztkę pochodni i ruszyłam na poszukiwanie drewna na opał. Zanim wróciłam z żałosnymi kawałkami, do ogniska dotarła część jednej z grup poszukiwawczych. Szybko wyczerpali swoje możliwości i pochodnie i wrócili z nadzieją, że innym bardziej się poszczęściło. Gdy wkrótce potem nadeszła druga grupka, poczułam większe zniechęcenie. Przyprowadzili siedemnaście osób, które znaleźli, wędrując po labiryncie. Owa siedemnastka była „właścicielami” tej części miasta. Wiele dni temu odkryli oni, że górne kondygnacje tego jego fragmentu się zapadły. Przez wszystkie dni poszukiwań, ścieżki zawsze prowadziły na zewnątrz i w dół. Wszelkie dodatkowe działania w tym kierunku będą wymagały więcej pochodni, niż obecnie mamy. Zapas drewna się zmniejszał, a w splądrowanych pokojach nie znaleźliśmy dużo materiałów, które nadawałyby się na pochodnie. Wielu z nas doskwierał już głód i pragnienie. Zbyt szybko będziemy musieli się zmierzyć z jeszcze bardziej zniechęcającym brakiem. Kiedy ognisko zgaśnie, pogrążymy się w całkowitej ciemności. Gdy tylko odważyłam się o tym pomyśleć, serce zaczęło mi walić jak młotem i byłam bliska omdlenia. Wystarczająco trudne było utrzymywanie z dala od siebie ciągle żywej „sztuki” miasta. Wiedziałam, że pogrążona w mroku ulegnę jej. Nie tylko ja zdałam sobie z tego sprawę. Przy milczącej zgodzie pozwoliliśmy, żeby ognisko przygasło, i utrzymywaliśmy mniejszy ogień. Spływające po okazałych schodach błoto przyniosło wilgoć, od której ochłodziło się powietrze. Ludzie zbijali się w grupki, szukając w równej mierze ciepła, jak i towarzystwa. Wzdrygnęłam się, gdy woda po raz pierwszy dotarła do moich stóp. Zastanawiałam się, co najpierw mnie pochłonie: całkowita ciemność czy błoto. Nie wiem, ile czasu upłynęło do powrotu trzeciej grupki. Znaleźli troje schodów, które wiodły w górę. Wszystkie były zatarasowane, nim dochodziły do powierzchni. Im dalej szli łączącym je korytarzem, tym bardziej był on zniszczony. Wkrótce brnęli przez płytkie kałuże, rozpryskując wodę, a zapach ziemi robił się coraz silniejszy. Gdy ich pochodnie niemal się już wypaliły, a woda stawała się coraz głębsza i coraz zimniejsza, sięgając im do kolan, wrócili. Retyo i Tremartin byli w tej grupie. Samolubnie ucieszyłam się, że żeglarz znowu jest przy mnie, nawet jeśli znaczyło to, że nasze nadzieje ograniczyły się do jednej już tylko grupy poszukiwawczej. Retyo chciał potrząsnąć Carlminem, żeby wyrwać go z otępienia, ale zapytałam go: „Po co? Żeby popatrzył sobie w ciemność i pogrążył się w rozpaczy? Niech śni, Retyo. Nie wydaje mi się, żeby miał złe sny. Gdy będę mogła wynieść go stąd na światło dzienne, to go zbudzę i postaram się, żeby do mnie wrócił. Do tego czasu zostawię go w spokoju”. Siedziałam. Retyo obejmował mnie, a ja myślałam o Petrusie i moim niegdysiejszym mężu Jathanie. No cóż, podjął jedną mądrą decyzję. Czułam się mu dziwnie wdzięczna za to, że nie pozwolił mi zaprzepaścić życia obu synów. Miałam nadzieję, że bezpiecznie dotarł z Petrusem na wybrzeże i w końcu wrócił do Jamaillii. Przynajmniej jedno z moich dzieci ma szansę osiągnąć dorosłość. I tak, gdy czekaliśmy, nasze nadzieje słabły równie szybko, jak wyczerpywało się drewno. Mężczyźni musieli zapuszczać się coraz dalej w mrok w poszukiwaniu opału. W końcu Retyo powiedział głośniej: „Albo nadal prowadzą poszukiwania, mając nadzieję, że znajdą wyjście, albo je znaleźli i za bardzo się boją, żeby po nas wrócić. Tak czy owak, siedząc tutaj, nic więcej nie zyskamy. Idźmy tam, dokąd poszli, kierując się znakami, póki jeszcze mamy światło, które pozwoli nam ich zobaczyć. Albo znajdziemy tę samą drogę ucieczki co oni, albo umrzemy razem”. Zabraliśmy całe drewno, do ostatniej drzazgi. Co bardziej nierozsądni przygotowali też swoje skarby, chcąc je wynieść. Nikt nie protestował, chociaż wielu gorzko się śmiało z ich pełnej nadziei chciwości. Retyo bez słowa podniósł Carlmina – ujęło mnie to, że dla niego skarbem jest mój syn. Prawdę powiedziawszy, nie wiem, czy osłabiona przez głód zdołałabym ponieść syna. Wiem jednak, że nie zostawiłabym go tam. Tremartin przewiesił sobie Olpeya przez ramię. Chłopiec był bezwładny jak topielec. Zatopiony w sztuce, pomyślałam. Zatopiony we wspomnieniach miasta. Z dwóch córek Chellii Piet ciągle jeszcze była przytomna. Szła, potykając się żałośnie, obok matki. Młody mężczyzna o imieniu Sterren zaproponował Chellii, że poniesie Likeę. Rozpłakała się z wdzięczności.
|