Mimo woli Baley się zaciekawił...

Linki


» Dzieci to nie ksiÄ…ĹĽeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeĹ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Pan José istotnie wyzdrowiał, ale bardzo stracił na wadze, mimo strawy, którą regularnie przynosił mu pielęgniarz, wprawdzie tylko raz dziennie, za to w ilości...
»
Mimo iż ekran ukazywał jedynie drobny ułamek całkowitego promieniowania czarnej dziury, nie mogła dostrzec, co leży w jej skrytym jądrze...
»
{mission_spy_settlement_body_barbarian} Naszemu czBowiekowi udaBo si zaprzyjazni z tymi ludzmi, mimo |e w gBbi serca pozostaje wobec nas lojalny
»
NOC Z MILIONEREM 127 Bardzo chciała mu uwierzyć, ale pierwsze sło- wa, jakie od niego usłyszała, tak głęboko ją zraniły, z˙e mimo najlepszych...
»
Mimo naszych wysiĹ‚kĂłw dzieci milkĹ‚y jedno po drugim i pogrÄ…ĹĽaĹ‚y siÄ™ w snach zasypanego miasta...
»
Mimo sceptycyzmu Honakury na Świecie naprawdę żyli czarnoksiężnicy, tylko że nie w pobliżu Hann...
»
Mimo wszystko, zarĂłwno w architekturze, jak i w poezji waÂżne byÂły proporcje...
»
- A jeśli nie spodoba mi się wyjechać? - Zastanowiwszy się, wyjedziesz pan mimo wszystko...
»
Mimo to widziałem, że zaczynam trafiać jej do przekonania...
»
- Mimo wszystko Valentine by mnie wysłuchał...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

W szkołach ziemskich nie uczono prawie historii i socjologii Światów Zaziemskich od czasu
O
Wielkiego Buntu, który uniezależnił je od macierzystej planety. W popularnych filmotekowych romansach występowały rzecz jasna postacie zaziemskie: przejezdny magnatturysta, dziwak i złośnik; piękna dziedziczka olbrzymiej fortuny zakochana w uwodzicielskim mieszkańcu Ziemi i odrzucona ze wzgardą; Przestrzeniowiec — czarny charakter, zawsze pokonany na końcu. Filmy te były bez żadnej wartości, gdyż przeczyły najprostszym nawet i najbardziej znanym prawdom, że Przestrzeniowcy nigdy nie wchodzili do miast, a ich kobiety nie zjawiały się w ogóle na Ziemi.
Po raz pierwszy w życiu Baleya zdjęła ciekawość: jak też naprawdę wygląda życie Przestrzeniowców?
Z pewnym wysiłkiem skupił się ponownie na sprawie.
— Zdaje się, że rozumiem, do czego zmierzasz — powiedział. — Wasz doktor Sarton próbował rozwiązać sprawę przeobrażenia Ziemi w CFe drogą nowego i obiecującego ujęcia. Zaniepokoiło to grupy naszych konserwatystów, czyli średniowieczników, bo tak się lubią nazywać. Bali się, że Sarton gotów rozwiązać problem, więc go zabili. Takie motywy prowadzą do przyjęcia teorii zorganizowanego spisku, nie zaś indywidualnego przestępstwa. Czy tak?
— Tak. Tak bym to mniej więcej ujął.
Baley zamyślił się głęboko. Pogwizdywał i długimi palcami bębnił po stole. Wreszcie pokręcił głową.
— Nie klapuje. To wcale nie klapuje.
— Przepraszam, ale nie mogę cię zrozumieć.
— Staram się odtworzyć sobie ten obraz. Człowiek z Ziemi idzie do Kosmopołu, odnajduje doktora Sartona, rozsadza go i wychodzi. Nie, jakoś tego nie widzę. Przecież wejście do Kosmopołu jest na pewno strzeżone.
— Tak — potwierdził R. Daneel. — Możemy przyjąć, że żaden człowiek z Ziemi nie mógł się dostać tam nielegalnie.
— W takim razie jak wygląda twoja teoria?
— Wyglądałaby bardzo mętnie, gdyby wejście było jedynym Punktem, w którym można dostać się do Kosmopołu z Nowego Jorku.
— Nie rozumiem — odparł z namysłem Baley. — Przecież mnego połączenia nie ma.
— Bezpośrednio nie ma, to prawda. — R. Daneel wyczekał
chwilę, po czym dodał: — Widzę, że mnie nie bardzo rozumiesz Prawda?
— Tak jest, owszem. Wcale cię nie rozumiem.
— W takim razie nie gniewaj się, ale spróbuję ci to dokładniej wyjaśnić. Czy możesz mi dać kawałek papieru i samopis? Dziękuję. A teraz patrz, Elijah. Rysuję duże koło i nazwiemy je Nowy Jork. A teraz narysujemy drugie, małe kółko, styczne z tamtym. Nazwijmy je Kosmopoł. Tu, gdzie się stykają, stawiam strzałkę, którą nazwiemy zaporą. A teraz, czy nie widzisz innych połączeń?
— Oczywiście nie — odparł Baley. — Nie ma innych połączeń.
— W pewnym sensie — rzekł robot — cieszę się, że tak mówisz. Pokrywa się to z moimi wiadomościami o ziemskim sposobie myślenia. Zapora tworzy jedyne połączenie bezpośrednie. Ale i Miasto, i Kosmopoł są ze wszystkich stron otoczone przestrzenią otwartą. Można więc opuścić Miasto którymkolwiek z bardzo licznych wyjść i otwartą przestrzenią dostać się do Kosmopolu w punkcie, gdzie nie ma żadnej zapory.
Baley koniuszkiem języka dotknął górnej wargi. Milczał przez chwilę, a wreszcie spytał:
— Otwartą przestrzenią?
— Tak.
— Otwartą przestrzenią!? Samotnie?
— Czemu nie?
— Piechotą?
— Oczywiście piechotą. Byłoby to najbezpieczniejsze. Morderstwo nastąpiło wczesnym rankiem, więc wyprawa musiała być z całą pewnością podjęta tuż przed świtem.
— Wykluczone! Nie ma w całym mieście człowieka, który by to zrobił. Wyjść poza miasto? I to samemu?
— Normalnie biorąc, to brzmi nieprawdopodobnie. Przestrzeniowcy doskonale to rozumieją. Dlatego strzeżone jest tylko wejście. Nawet podczas Wielkich Rozruchów ludzie atakowali tylko zaporę chroniącą wejście. Miasta nikt nie opuścił.
— A więc?
— Ale tym razem mamy do czynienia z sytuacją niezwykłą. Nie chodzi o ślepy atak tłumu idącego po linii najmniejszego oporu. Chodzi o zorganizowany zamach małej grupy, która świadomie uderza w punkcie nie strzeżonym. Wyjaśnia to, w jaki 64
sposób człowiek z Miasta mógł wejść do Kosmopolu, odszukać ofiarę, zabić ją i wyjść. Sprawca dokonał napadu od strony zupełnie przez nas nie strzeżonej.
— To zbyt niewiarygodne — pokręcił głową Baley. — Czy wasi ludzie podjęli jakieś kroki, by tę teorię sprawdzić?
— Owszem. Wasz dyrektor policji obecny był prawie w chwili morderstwa...
— Wiem. Mówił mi o tym.
— To jeden dowód więcej, że moment zbrodni był świadomie obrany. Wasz dyrektor współpracował już dawniej z doktorem Sartonem i był tym człowiekiem, z którym doktor Sarton układał wstępne plany przenikania do waszego miasta robotów takich jak ja. Spotkanie, wyznaczone tego właśnie dnia, miało być poświęcone dalszemu omówieniu planów. Morderstwo zahamowało, rzecz jasna, ich wykonanie, przynajmniej chwilowo. A fakt, że zbrodnia zdarzyła się wtedy, gdy wasz własny dyrektor policji był w Kosmopolu, dodatkowo powikłał i utrudnił sytuację zarówno dla Ziemi, jak i dla naszych ludzi... Ale mówiliśmy
0 czym innym. Jak zaznaczyłem, w Kosmopolu był wasz dyrektor. Oświadczyliśmy mu, że sprawca musiał dostać się przez otwartą przestrzeń. A dyrektor odpowiedział jak ty, że to niemożliwe czy może „nie do pomyślenia". Był oczywiście bardzo zdenerwowany
1 może dlatego trudno mu było uchwycić sedno sprawy. Mimo to zmusiliśmy go do prawie natychmiastowego zbadania tej możliwości.
Baley przypomniał sobie stłuczone okulary dyrektora i kąciki ust zadrgały mu bezwiednie na przekór ponurym myślom. Biedny Julius! Na pewno był bardzo zdenerwowany. I nie mógł naturalnie w żaden sposób wyjaśnić swego położenia doskonałym Przestrzeniowcom, którzy wszelkie fizyczne kalectwo traktowali jako wstrętną właściwość ludzi z Ziemi, nie poddanych genetycznej selekcji. W każdym razie nie mógł tego zrobić nie tracąc twarzy. A dyrektor policji Julius Enderby przywiązywał ogromną wagę do swego prestiżu. Ponieważ zaś ludzie z Ziemi bywają czasem solidarni, więc robot nigdy nie dowie się od Baleya o tym, że Enderby jest krótkowidzem.
— Kolejno — ciągnął R. Daneel — zbadano wszystkie punkty wyjściowe z Miasta. Czy wiesz, Elijah, ile ich jest?
— Ze dwadzieścia? — powiedział na ślepo Baley.
— Pięćset dwa. i
— Co?
— Pierwotnie było ich nawet więcej. Pięćset dwa czynne są do tej pory. Wasze Miasto wyrastało stopniowo. Kiedyś znajdowało się pod otwartym niebem i ludzie swobodnie krążyli między Miastem i okolicą.
— Tak, o tym wiem.
— Otóż, kiedy Miasto obudowano, wiele wyjść zostawiono otwartych. Z tego do dziś istnieją pięćset dwa. Pozostałe zamurowano lub zablokowano. A nie bierzemy tu pod uwagę wejścia dla transportów powietrznych.
— Dobrze, ale co z tymi wyjściami?

Powered by MyScript