Mrużąc oczy i wysuwając język, Rachael skupiła całą uwagę na właściwym przekręcaniu tarczy...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Czy właścicielowi sklepu opłaca się pamiętać swoich klientów? Albo lekarzowi swoich pacjentów, czy prawnikowi swoich podopiecznych? Jasne, że tak...
»
współobywatelom, że właściwie jego wypychano, ażeby się bił z synem margrabiego o obra- zę księcia Napoleona – mais je leur ai dit 353 –...
»
Po wejciu Wooda do zespou, cho na razie tylko tymczasowym, zaczo si wyczuwa obecno elementu przyjani, o ktrej w przypadku Taylora trudno waciwie byo mwi...
»
wyspianski stanislaw, wesele JASIEK (jest teraz kontent a dziwuje się) Tyle par, tyle par! CHOCHOŁ Tańcuj, tańczy cała szopka, a...
»
dwudziestka— bardzo mało, a dolna — właściwie nic...
»
Nie tłumaczyłam Tosi, że ta sprzedawczyni mogła okazać się kierowniczką albo właścicielką, albo czymkolwiek...
»
— Nie wiem, o co mnie oskarżasz — powiedziała i właściwie nie do końca było to kłamstwem...
»
Regis wdrapał się na stojące obok krzesło, by lepiej przyjrzeć się znamieniu, lecz już wcześniej był pewien, że jego bystre oczy nie zwiodły go, że znamię na...
»
Z początku Jaina była zaskoczona, że mały statek leci znów właściwym kursem, potem jednak uświadomiła sobie, że nie ma w tym nic nadzwyczajnego...
»
Aspekt personalistyczny ukazuje zatem godno osoby ludzkiej i jej zdolno rozwoju do peni, sobie tylko waciwej, osobowej doskonaoci...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


– To musi być wielka sprawa – kontynuował Benny.
Kobieta milczała.
– A może to coś dla rządu albo dla wojska. Bardzo delikatna materia.
Rachael wybrała ostatnią cyfrę, przekręciła klamkę, otworzyła stalowe drzwiczki i powiedziała:
– Cholera!
Sejf był pusty.
– Musieli tu być przed nami – stwierdziła.
– Kto? – zażądał odpowiedzi Ben.
– Musieli podejrzewać, że ja wiem.
– Kto musiał podejrzewać?
– W przeciwnym razie nie dostaliby się tu tak szybko, żeby wziąć papiery.
– Ale kto?! – nalegał Ben.
– Niespodzianka – odezwał się stojący za nimi mężczyzna.
Rachael gwałtownie zaczerpnęła powietrza, Ben zaś odwrócił się, by zobaczyć, kim jest ten obcy. Światło latarki ukazało wysokiego, łysego człowieka w brązowym luźnym ubraniu i koszuli w biało-zielone paski. Na jego głowie nie było ani jednego włoska – musiał zapewne golić skórę. Miał okrągłą twarz o słowiańskich rysach – szerokie usta, zadarty nos i szare oczy w odcieniu brudnego lodu. Stał po drugiej stronie biurka. Przypominał starego Ottona Premingera, reżysera filmowego. Pomimo swobodnego stroju wyglądał nieprzeciętnie. Musiał być inteligentny. Stanowił potencjalne zagrożenie. Zabrał pistolet, który Rachael położyła na biurku wraz z torebką, gdy weszli do tego pomieszczenia.
Co gorsza, facet trzymał w ręce rewolwer firmy Smith & Wesson, model 19 Combat Magnum. Ben znał ten rodzaj broni i czuł przed nią respekt. Przemyślnie skonstruowana, miała lufę długości dziesięciu centymetrów, komory do naboi magnum 35 mm, ważyła skromne tysiąc sto gramów i raziła z taką siłą, iż można jej było używać do polowań na zwierzynę płową. Naładowana pociskami rozpryskowymi albo i przeciwpancernymi, była bardziej zabójcza niż jakikolwiek inny rewolwer na świecie. Snop światła z latarki padł na szare oczy mężczyzny, które rozbłysły dziwnym blaskiem.
– Światło! – powiedział, lekko podnosząc głos, i w pokoju natychmiast zrobiło się jasno. Najwidoczniej włączał je reagujący na dźwięki czujnik. Taki trick wynikał z zamiłowania Erica Lebena do supernowoczesnego wystroju wnętrz.
– Vincent, odłóż tę broń – odezwała się Rachael.
– Obawiam się, że to niemożliwe – odrzekł łysy.
Choć skóra na jego głowie była zupełnie naga, to na wierzchu swej potężnej dłoni miał mnóstwo włosków; sporo także na palcach między kostkami.
– Nie ma potrzeby używać przemocy – powiedziała Rachael.
Kwaśny uśmiech przydawał krągłej twarzy Vincenta wyraz chłodnego cynizmu.
– Naprawdę? Naprawdę nie ma potrzeby używać przemocy? To pewnie dlatego wzięłaś ze sobą pistolet? – spytał, podnosząc do góry jej trzydziestkędwójkę, którą zabrał z biurka.
Ben wiedział, że combat magnum – wyposażony w wygodną, mocną kolbę – ma odrzut dwa razy większy niż czterdziestkapiątka. Mimo swej doskonałości broń ta mogła jednak być niecelna w rękach niedoświadczonego strzelca, nie przyzwyczajonego do takiej siły odrzutu. Jeśli napastnik nie był świadom tej straszliwej siły swego rewolweru, jeśli przedtem nie używał go zbyt często, to z całą pewnością odda kilka pierwszych strzałów wysoko, pod sufit, ponad ich głowami. A wtedy Ben będzie miał szansę, by zaatakować i unieszkodliwić go.
– W istocie, nie sądziliśmy, że Eric był na tyle nierozważny, żeby powiedzieć o „Wildcard” – odezwał się Vincent. – Ale jak widać, okazał się jednak tak lekkomyślny, ten biedny, stary dureń. W przeciwnym razie nie stałabyś tu, myszkując w jego sejfie. Najwyraźniej wciąż miał do ciebie słabość, choć tak podle cię traktował.
– Był zbyt dumny – odrzekła Rachael. – Zawsze był zbyt dumny. Lubił przechwalać się swoimi dokonaniami.
– Dziewięćdziesiąt pięć procent personelu nie ma zielonego pojęcia o projekcie „Wildcard” – tak delikatna to sprawa. Uwierz mi, że choć bardzo go nienawidziłaś, to jednak on traktował cię jak kogoś wyjątkowego. Przed nikim innym nie chełpiłby się z tego powodu.

Powered by MyScript