Gdyby tak się stało, wolałabym za ciebie nie wychodzić. Och, wiem, jak to jest, kiedy się spotka kilku mężczyzn. Najpierw jeden stawia, potem drugi; a to przecież kosztuje. Znam cię i wiem, że gdybyś nie mógł stawiać tak swobodnie jak inni, unikałbyś ich towarzystwa. A to byłoby niesprawiedliwe wobec… wobec ciebie. Chcę, żebyś przestawał z mężczyznami. Mężczyzna tego potrzebuje. Bill porywał ją w ramiona i zaklinał się, że jest najwspanialszą małą kobietką, jaką mężczyzna miał kiedykolwiek za żonę. - Przecież nie tylko jem lepiej - mówił z triumfem - nie tylko żyję w większej wygodzie i mogę spotkać się z kolegami, ale odkładam pieniądze… a raczej ty je za mnie odkładasz. No, i proszę: raty za meble płacone regularnie co miesiąc, w domu mała kobietka, za którą szaleję, a na dodatek oszczędności w banku. Ile tego mamy? - Sześćdziesiąt dwa dolary - odparła. - Przyda się w jakiejś trudniejszej chwili. Możesz zachorować albo mieć wypadek, albo coś innego może się zdarzyć. W połowie zimy Bill poruszył w rozmowie z Saxon kwestię pieniężną, robiąc to zresztą z wyraźnym ociąganiem. Jego najlepszy przyjaciel, Billy Murphy, zachorował na grypę, jedno zaś z dzieci Billy’ego zostało poważnie zranione przez przejeżdżający wóz, kiedy bawiło się na ulicy. Billy Murphy, wciąż osłabiony po dwóch tygodniach choroby, prosił Billa o pożyczenie pięćdziesięciu dolarów. - Te pieniądze będą bezpieczne jak w banku - dodał Bill na zakończenie. - Znam go od dziecka, razem chodziliśmy do szkoły Duranta. Uczciwy z niego chłop. - Przecież to nie ma nic do rzeczy - powiedziała Saxon z wymówką. - Gdybyś był kawalerem, pożyczyłbyś mu tę sumę bez namysłu. Prawda? Bill skinął głową. - Wobec tego nie może być inaczej tylko dlatego, że jesteś żonaty. Pieniądze są twoje, Bill. - Co też ty mówisz, Saxon! - zawołał Bill. - Nie są moje. Są nasze. Nie przyszłoby mi do głowy dawać je komukolwiek, zanim bym się z tobą nie rozmówił. - Mam nadzieję, żeś mu tego nie powiedział? - zaniepokoiła się Saxon. - Nie - odparł Bill ze śmiechem. - Wiedziałem, że zaczęłabyś na mnie prychać ze złości. Powiedziałem mu tylko, że zobaczę, co będę mógł zrobić. Widzisz, byłem pewien, że się zgodzisz, jeżeli tylko masz tę sumę. - Och, Bill - wyszeptała głosem nabrzmiałym miłością. - Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale to jest jedna z najmilszych rzeczy, jakie mi powiedziałeś, odkądśmy się pobrali. Im częściej Saxon widywała panią Higgins, tym mniej ją rozumiała. W każdym razie przekonała się niebawem, że stara kobieta jest przerażająco skąpa. Trudno jej było pogodzić ten rys z opowieściami Mercedes o jej dawnych szaleństwach. Z drugiej jednak strony zdumiewała Saxon ekstrawagancja starej kobiety w osobistych wydatkach. Bieliznę nosiła bardzo kosztowną i, naturalnie, ręcznie robioną. Potrawy, które przygotowywała dla Barry’ego, były dobre, ale dla siebie przygotowywała nieporównanie lepsze. A mimo to stawiała je obok siebie na stole. Podczas gdy Barry kontentował się solidnym okrągłym stekiem, Mercedes jadła filety z miękkiej polędwicy. Ogromny, łykowaty kotlet baranina talerzu Barry’ego równoważyły maleńkie delikatne sznycelki na talerzu żony. Herbata parzyła się w oddzielnych dzbankach, tak samo kawa. Stary Barry popijał z dużego i grubego kubka herbatę po dwadzieścia pięć centów za funt, natomiast Mercedes piła małymi łyczkami herbatę po trzy dolary za funt - piła ją z maleńkiej, różowo-kremowej filiżanki, kruchej jak łupina jajka. Podobnie jego taniutką kawę zabielała mlekiem, do swego kosztownego tureckiego gatunku dolewała śmietanki. - Wszystko to jest w sam raz dla staruszka - tłumaczyła Saxon. - Nie przywykł do takich rzeczy i byłby to grzech śmiertelny marnować dla niego takie specjały. Rozpoczęły między sobą drobny handel. Nauczywszy Saxon łatwej sztuki akompaniowania do śpiewu na ukulele, Mercedes zaproponowała jej wymianę. Minął już ten czas, oznajmiła, kiedy zajmowała się rzeczami tak frywolnymi, zaproponowała więc Saxon instrument za czepek do śniadań. - Ukulele warte jest kilka dolarów - powiedziała Mercedes. - Zapłaciłam za nie kiedyś dwadzieścia, tylko że to było przed wielu laty. Nawet teraz warte jest jeszcze tyle, co czepek. - Ale czy czepek nie jest… nie jest też frywolny? - spytała Saxon, chociaż sama bardzo była zadowolona z zamiany. - Och, nie myślę go nosić na swoich siwiejących włosach - odparła szczerze Mercedes. - Sprzedam to cacko. Sprzedaję większość rzeczy, które robię, kiedy reumatyzm nie wykrzywia mi palców. He, he, moje dziecko! Pięćdziesiąt dolarów, które mi Barry przynosi co miesiąc, nie może zaspokoić moich kosztownych gustów. Dorabiam haftem różnicę. A stary wiek potrzebuje pieniędzy, jak nigdy ich nie potrzebują lata młodości. Kiedyś sama się o tym przekonasz. - Jestem bardzo zadowolona z zamiany - powiedziała Saxon. - A jak tylko odłożę dość pieniędzy na materiał, zrobię sobie drugi czepek. - Zrób kilka - poradziła Mercedes. - Sprzedam ci wszystkie, biorąc mały procent dla siebie za fatygę. Mogę ci zapłacić sześć dolarów za sztukę. Porozmawiamy jeszcze o tym. Za zarobione pieniądze będziesz sobie mogła kupić batyst na czepek dla siebie i jeszcze ci sporo zostanie. Rozdział piąty Zima przyniosła cztery ważne zdarzenia. Bert i Mary pobrali się i wynajęli domek w pobliżu. Zarobki Billa uległy obniżce, podobnie jak zarobki wszystkich woźniców w Oakland. Bill zaczął się golić żyletką. I wreszcie - Saxon okazała się fałszywym prorokiem, a Sara miała słuszność.
|