- Nie, nie tak, Rand...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
- Jeśli to są Drogi, Rand - wolno powiedział Loial - to czy każdy błędnie postawiony krok również tutaj mo­że nas zabić? Czy są tu rzeczy, jak dotąd...
»
Rand przeraził się na widok ogira, który wyłonił się jak­by spod ziemi, z jednego z porośniętych trawą i kwiatami kopców, stojących między drzewami...
»
- Widziałem Wiek Legend - oznajmił Rand - i po­czątki podróży Aielów do Ziemi Trzech Sfer...
»
W tych dwóch mężczyznach, stojących na skraju cienia, było coś takiego, co spowodowało, że Rand poczuł niepokój...
»
Rand wychylił się nieco do przodu, by po raz ostatni przyjrzeć się uwięzionemu w klatce mężczyźnie...
»
to a few MHz) are caused by the chopping technique used by variable-speed drives or the electronic ballasts of fluorescent lighting...
»
 XVIRano Tanner brnąc w błocie i omijając leżące na ziemi gałęzie, głazy oraz zdechłe ryby obszedł samochód dookoła, otworzył tylne...
»
ÂŤDobrze! Chcę tego...
»
"Potencjalne ofiary zawsze przeżywają - pomyślał Leto...
»
pomiędzy normami, które należą do tego samego szczebla hierarchicznego np...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

- Wyraźnie odzyskiwała panowa­nie nad sobą; w jej głosie znowu odezwały się srebrne dzwo­neczki, spokój i chłód. - To tylko jeszcze jedna odmiana Pomiotu Cienia, coś, co nigdy nie powinno było powstać. Ale ich ugryzienie oznacza śmierć równie niechybnie jak sztylet zatopiony w sercu, i nie sądzę, bym dała radę Uzdrowić taką ranę. Ich krew i ślina zawierają truciznę. Kropla na skórze potrafi zabić, powoli, na samym końcu sprawiając wielki ból. Masz szczęście, że pojawiły się tylko trzy Psy Czarnego. Chyba że zdążyłeś zabić więcej., zanim przyszłam? Ich stada są za­zwyczaj większe, liczą od dziesięciu do dwunastu sztuk; tak przynajmniej podają te szczątkowe informacje pozostałe po Wojnie z Cieniem.
Większe stada. Nie był w Rhuidean jedynym celem jednego z Przeklętych...
- Będziemy musieli porozmawiać o tym, czego użyłeś, żeby je pozabijać - zaczęła Moiraine, ale on biegł już najszybciej, jak potrafił, ignorując ,jej pytania.
Po schodach w dół, przez kilka kondygnacji, przez pociemniałe korytarze, gdzie zaspane Panny, obudzone tupotem je­go butów, spozierały na niego skonsternowane, wyglądając z oświetlonych księżycową poświatą izb. Przez frontowe drzwi, do miejsca, gdzie w towarzystwie dwóch kobiet stał na straży niezmordowany Lan, w swym mieniącym się płaszczu narzuconym na ramiona, który sprawiał, że Strażnik zdawał się stapiać po części z nocnym mrokiem.
- Gdzie jest Moiraine? - krzyknął, kiedy Rand prze­mknął obok niego, ale ten nie. odpowiedział i już zbiegał po stopniach, pokonując po dwa przy każdym skoku.
Zanim dotarł do budynku, którego szukał, w połowie zale­czona rana w boku zaczęła promieniować bólem; pogrążony w Pustce ledwie zdawał sobie z tego sprawę. Budynek stał na samym skraju Rhuidean, daleko od placu i daleko od obozo­wiska, które razem z Mądrymi dzieliła Moiraine, rozbitego najdalej, jak się dało, a jednak wciąż w obrębie granic miasta. Górne piętra runęły, tworząc stertę rumoszu, który zalegał oca­lałe dwie najniższe kondygnacje. Nie poddając się ciału, które przeszyte bólem usiłowało się zgiąć w pół, wparował do środ­ka.
Wielki przedsionek, wokół którego biegł kamienny balkon, był niegdyś wysoki; obecnie stał się jeszcze wyższy, otwarty na nocne niebo, z jasną posadzką, zasłaną gruzem pochodzą­cym z zawalonej, górnej części budowli. W cieniach balkonu siedziały na zadach trzy Psy Czarnego, drapały pazurami i kła­mi okryte spiżową blachą drzwi, które drżały pod ich naporem. W powietrzu zastygł aż nadto silny zapach palonej siarki.
Przypomniawszy sobie, co stało się wcześniej, uskoczył w bok, przenosząc jednocześnie Moc i sprawiając, że pręga płynnego, białego ognia ominęła drzwi, kiedy niszczyła psy. Starał się, by tym razem była mniejsza, ograniczona do mini­mum, niemniej jednak w grubym murze w przeciwległym koń­cu komnaty powstała ocieniona wyrwa. Nie na wylot, jak mu się zdawało - trudno to było określić w świetle księżyca ­tak czy inaczej powinien był nauczyć się posługiwać tą bronią bardziej precyzyjnie.
Spiżowa okrywa drzwi była pogięta i porozdzierana, jakby zęby i pazury psów ze Sfory Cienia były rzeczywiście ze stali; przez otwory przesączało się światło lamp. W kamieniach po­sadzki odznaczyły się ślady łap, zadziwiająco nieliczne. Uwol­niwszy saidina, poszukał miejsca, gdzie nie porozdzierałby dłoni na strzępy i załomotał. Ból w boku stał się nagle bardzo realny i obecny; zrobił głęboki wdech i usiłował go odepchnąć.
- Mat? To ja, Rand! Otwórz, Mat!

Powered by MyScript