Rhuarc chwycił go za ramię, ale Rand strząsnął jego dłoń. Ten moment był im przeznaczony od chwili, gdy Aielowie po raz pierwszy zebrali się przed Rhuidean. - Widziałem Aielów, kiedy jeszcze zwano ich Da'shain Aiel i wędrowali Drogą Liścia. - Nie! - wzniósł się okrzyk z zewnątrz kanionu i przetoczył wyciem po jego zboczach. - Nie! Nie! Z tysięcy gardeł. Ostrza włóczni, potrząsanych nad głowami, odbijały promienie słońca. Krzyczeli nawet niektórzy wodzowie szczepów Taardad. Adelin patrzyła na Randa, całkowicie zesztywniała. Mat gwałtownie wskazywał siodło i krzyczał coś do niego, ale jego słowa ginęły we wrzawie. - Kłamca! Akustyka kanionu spotęgowała krzyk Couladina; pełen gniewu i triumfu wzbił się ponad wrzaski zgromadzonych. Gwałtownie potrząsając głową, Sevanna ruszyła w jego stronę. Musiała podejrzewać, że jest oszustem, liczyła jednak, że jeśli go uciszy, to wszystko jeszcze jakoś się ułoży. Zgodnie z oczekiwaniami Randa, Couladin odepchnął ją. On wiedział, że Rand był w Rhuidean - sam przypuszczalnie nie wierzył nawet w połowę swej opowieści - ale w to również uwierzyć nie potrafił. - Własnymi słowami zadał sobie kłam! Zawsze byliśmy wojownikami! Zawsze! Od zarania czasu! Wycie tłumu narastało, włócznie lśniły w słońcu, ale Bael, Erim, Jheran i Han stali pogrążeni w kamiennym milczeniu. Teraz już wiedzieli. Nieświadomy ich spojrzeń, Couladin wymachiwał naznaczonymi Smokami rękoma w stronę zgromadzonych Aielów i w uniesieniu dalej im schlebiał. - Po co? - powiedział cicho Rhuarc za plecami Randa. - Czy nie zrozumiałeś, dlaczego nigdy nie mówimy o Rhuidean? By sprostać prawdzie, że kiedyś byliśmy inni od tych, którymi jesteśmy dzisiaj, że byliśmy inni, niż wierzymy, że byliśmy tacy sami, jak ci pogardzani Zatraceni, których ty nazywasz Tuatha'anami. Rhuidean zabija tych, którzy nie potrafią stawić czoła prawdzie. Z trzech, którzy weszli do Rhuidean, żywy wraca tylko jeden. A teraz ty mówisz to w miejscu, gdzie wszyscy mogą słyszeć. Tego nie da się już cofnąć, Randzie al'Thor. Wieści się rozniosą. Ilu będzie miało w sobie dość siły, by sobie z tym wszystkim poradzić? "Zabierze was z powrotem i zniszczy was". - Przynoszę zmiany - powiedział ze smutkiem Rand. - Nie pokój, lecz zamęt. "Wszędzie, gdziekolwiek pójdę, sieję zniszczenie. Czy znajdę kiedyś takie miejsce, którego nie rozedrę na strzępy?" - Będzie, co ma być, Rhuarc. Nie potrafię tego zmienić. - Będzie, co ma być - mruknął Aiel po krótkiej chwili. Couladin wciąż chodził tam i z powrotem po skalnym stopniu, obiecując Aielom chwałę i podboje, nieświadom, że wodzowie klanów obserwują go z tyłu. Sevanna w ogóle nie patrzyła na Couladina, jej bladozielone oczy ze skupieniem mierzyły wodzów, wargi odsłaniały zęby w paskudnym grymasie, pierś unosił przyśpieszony oddech. Ona musiała wiedzieć, co oznacza ich milczenie i spojrzenia. - Rand al'Thor - powiedział głośno Bael; to imię wślizgnęło się między wrzaski Couladina, ucinając wycie tłumu jak nożem. Przerwał, by odkaszlnąć, zwiesił głowę, jakby dalej nie wierzył w to, co zaraz powie. Couladin odwrócił się pewny siebie, splótł ze spokojem ramiona, bez wątpienia oczekiwał teraz wyroku śmierci na mieszkańca bagien. Wysoki wódz klanu wziął głęboki oddech. - Rand al'Thor jest Car'a'carnem. Rand al'Thor jest Tym Który Przychodzi Ze Świtem. Oczy Couladina rozszerzyły się w niewiarygodnej furii. - Rand al'Thor jest Tym Który Przychodzi Ze Świtem - z podobnym ociąganiem oznajmił Han. - Rand al'Thor jest Tym Który Przychodzi Ze Świtem. - To były słowa Jherana, jego głos zabrzmiał ponuro, a potem odezwał się Erim: - Rand al'Thor jest Tym Który Przychodzi Ze Świtem. - Rand al'Thor jest Tym Który Przychodzi Ze Świtem - powiedział Rhuarc, głosem tak cichym, że nie było go słychać tuż za krawędzią skalnego progu, a potem dodał: A Światłość niech się zlituje nad nami wszystkimi. Przez długą, długą chwilę panowała zupełna cisza. Potem Couladin, warcząc, zeskoczył ze stopnia, wyrwał włócznię jednemu ze swych Seia Doon i cisnął nią prosto w Randa. Jednak w momencie, gdy zeskakiwał, na występ wskoczyła Adelin; ostrze jego włóczni przebiło tarczę z byczej skóry, którą osłoniła Randa. Aż zatoczyła się od ciosu. Na całym obszarze kanionu rozszalało się pandemonium, mężczyźni krzyczeli i przepychali się na wszystkie strony. Pozostałe Panny Jindo poszły w ślady Adelin, tworząc krąg wokół Randa. Sevanna zeskoczyła ze stopnia i teraz gwałtownie krzyczała coś do Couladina, uczepiwszy się jego ramienia, gdy on tymczasem próbował poprowadzić Czarne Oczy Shaido przeciwko Pannom odgradzającym go od Randa. Heirn oraz kilkunastu jeszcze wodzów szczepów Taardad przyłączyło się do Adelin, z włóczniami w pogotowiu, pozostali jednak wciąż krzyczeli. Mat wgramolił się na skalny stopień, ściskając czarne drzewce swej włóczni z naznaczonym krukami ostrzem miecza na czubku, wykrzykując coś, co musiało być stekiem przekleństw w Dawnej Mowie. Rhuarc i pozostali wodzowie klanów mówili coś podniesionymi głosami, na próżno usiłując przywrócić porządek. W kanionie wrzało niczym w kotle. Rand zobaczył unoszone zasłony. Błysnęła włócznia, trafiła w ciało. Kolejna. Musiał położyć temu kres. Sięgnął po saidina, Moc wypełniła go tak, że pomyślał, iż zaraz eksploduje, jeśli jej nie uwolni; brud skazy rozszedł się po jego ciele, aż poczuł, jakby zaraz miał przeżreć mu kości. Myśl pływała na zewnątrz Pustki; chłodna myśl. Woda. Tu, gdzie woda była tak rzadka, Aielowie zawsze rozmawiali o niej. Nawet w tym suchym powietrzu powinno być trochę wody. Przeniósł, nie zdając sobie do końca sprawy, co właściwie robi, sięgnął na oślep.
|