"Potencjalne ofiary zawsze przeżywają - pomyślał Leto...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
- Myślę, że szukamy czegoś w tym rodzaju, ale prawie zawsze albo nas oszukują, albo my oszukujemy, Paryż - to miłość na ślepo, wszyscy jesteśmy beznadziejnie...
»
– Avalon jest piękny – westchnął – i gdybym mógł całe królestwo uczynić tak spokojnym, jak to miejsce, chętnie bym tu został na zawsze i...
»
— Jeżeli zawsze żebrzesz w taki sposób — rzekł pan Ralf — dobrze wystudiowałeś rolę...
»
Zawsze, gdy wracała od swej siostry Nesty, mieszkającej w San Francisco, liczyła z okna samolotu wszystkie te turkusowe baseny pływackie, które zdobiły Dolinę,...
»
Pentarn, pomyślał Fenton ponuro, chce zniszczyć każdy świat, który stanął na drodze jego ambicji lub jego zemsty...
»
Obcy jeździec (a był tylko jeden), z pewnością pomyślał, że wzywam go, by stawił mi czoło, gdyż ruszył w moją stronę, a błękitny blask na szczycie jego lancy...
»
- Skąd ona ją wzięła?- Kazała zrobić zaraz po twoim wyjeździe z Cimmury i przywiozła tu z sobą, pewnie dla tej samej przyczyny, dla której rybak zawsze ma w...
»
kamieniem na palcu i niezwykłym instrumentem w ręku, pomyślał, że jeśli ten starzec nie jest dziwny, to znaczy, że dziwnych starców nie ma...
»
Kiedy zobaczyła go dziś na pustyni Mojave, pomyślała, że podlega on wstecznej ewolucji, że jego genetycznie zmieniony organizm staje się czymś w rodzaju zlepka...
»
jan iii sobieski, listy do marysienki kontentem bardzo z niego i teraz, ale nie zawsze jest czas o tym pisać, ile w takim, jako my są, razie...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

- Przy­najmniej w przypadku spotkania z tymi Duncanami, których ja widzę. Zdarzały się niepowodzenia, fałszywi Paulowie ginęli i Duncanów spisywano na straty, ale zawsze istniały jeszcze pieczołowicie przechowywane komórki oryginału."
- Co z twoim ciałem? - zapytał z naciskiem Duncan.
Można teraz było zwolnić Muad'Diba i Leto powrócił do swego zwykłego głosu:
- Przyjąłem piaskopływaki jako moją skórę. Od tamtego czasu one zmieniają mnie.
- Dlaczego?
- Wyjaśnię ci to we właściwym czasie.
- Tleilaxanie mówili, że wyglądasz jak czerw pustyni.
- Co powiedziały ci Mówiące-do-Ryb?
- Twierdzą, że jesteś Bogiem. Dlaczego nazwałeś je Mówiącymi-do-Ryb?
- To stara historia. Pierwsze kapłanki rozmawiały swego czasu z rybami. Dowiadywały się w ten sposób wartościowych rzeczy.
- Skąd o tym wiesz?
- Ja jestem tymi kobietami i wszystkim, co było przed nimi i po nich nastąpiło.
Leto usłyszał, jak Idaho przełyka ślinę.
- Rozumiem, po co ta ciemność. Dajesz mi czas na oswojenie się.
- Zawsze szybko pojmowałeś, Duncanie.
"Z wyjątkiem wypadków, kiedy robiłeś to powoli."
- Od jak dawna się zmieniasz?
- Ponad trzy i pół tysiąca lat.
- Zatem to, co powiedzieli mi Tleilaxanie, to prawda.
- Teraz już rzadko ośmielają się kłamać.
- To długi czas.
- Bardzo długi.
- Tleilaxanie kopiowali mnie wiele razy?
- Wiele.
"Czas, żebyś zapytał, ile."
- Jak wielu mnie było?
- Pozwolę ci samemu zajrzeć do akt.
"I tak się to zawsze zaczyna" - pomyślał Leto.
Ta dyskusja zawsze wydawała się zadowalać Duncanów, ale nie było ucieczki przed pytaniem: Jak wielu mnie było?
Duncanowie nie czynili pomiędzy sobą rozróżnień, mimo iż żadne wspomnienia nie stawały się wspólną własnością gholi tego samego klonu.
- Pamiętam moją śmierć - powiedział Idaho. - Ostrza sardaukarów przebranych w mundury Harkonnenów... mnóstwo ostrzy stara­jących się dosięgnąć ciebie i Jessikę.
Leto przyjął z powrotem głos Muad'Diba:
- Byłem tam, Duncanie.
- Jestem na zmianę, to prawda? - zapytał Idaho.
- Prawda - rzekł Leto.
- Jak ten inny... jak... to znaczy, jak on umarł?
- Każde ciało się zużywa, Duncanie. Znajdziesz to w aktach. Leto czekał cierpliwie, zastanawiając się, jak dużo jeszcze czasu upłynie, zanim okrojona historia przestanie zadowalać tego Duncana.
- Jak naprawdę wyglądasz? - zapytał Idaho. - Jakie jest to ciało czerwia, które opisywali Tleilaxanie?
- Któregoś dnia wygeneruje pewnego rodzaju czerwie pustyni. Zaszło już daleko na drodze przemiany.
- Co to znaczy "pewnego rodzaju"?
- Będą miały więcej zwojów. Będą świadome.
- Nie mógłbyś włączyć trochę światła? Chciałbym cię zobaczyć. Leto uruchomił reflektory. Jarząca się iluminacja rozświetliła salę.
Czarne ściany i oświetlenie były tak dobrane, by skupić uwagę na nim, ukazać każdy widzialny szczegół.
Idaho powiódł wzrokiem wzdłuż srebrzystoszarego ciała, zauwa­żając zaczątki żebrowanych segmentów czerwia, wklęsłe zagłębienia między nimi... małe wyrostki będące niegdyś stopami i nogami, z któ­rych jedna była nieco krótsza od drugiej. Wrócił spojrzeniem do wciąż prawidłowo ukształtowanych ramion i dłoni, przeniósł je wreszcie na otoczoną szarym kapturem twarz, której różowa skóra stanowiła śmieszny wtręt, nie pasujący do reszty szarego ciała.
- Cóż, Duncanie - powiedział Leto. - Zostałeś ostrzeżony. Idaho, milcząc, wykonał gest głową w kierunku ciała pre-czerwia.
Leto zapytał za niego:
- Dlaczego?
Idaho przytaknął.
- Wciąż jestem Atrydą, Duncanie, i zapewniam cię na cały honor tego nazwiska, że były ku temu powody.
- Cóż takiego mogło...
- Dowiesz się w swoim czasie.
Idaho jedynie potrząsnął głową.
- To nie jest przyjemna wiedza - powiedział Leto. - Wymaga, żebyś najpierw dowiedział się o innych sprawach. Zaufaj słowu Atrydy.
W ciągu stuleci Leto stwierdził, że to odwołanie się do absolutnej wierności Duncanów wobec wszystkiego co atrydzkie natychmiast ła­godziło grad osobistych pytań. Raz jeszcze owa formuła zadziałała.
- Więc znów mam służyć Atrydom - powiedział Idaho. - To brzmi znajomo, prawda?
- Na wiele sposobów, stary druhu.
- Stary może dla ciebie, ale nie dla mnie. Jak mam ci służyć?
- Czy Mówiące-do-Ryb ci nie powiedziały?
- Twierdziły, że będę dowodził elitarną Strażą, oddziałem wybra­nym spośród nich. Nie rozumiem tego: armia kobiet?
- Potrzebuję zaufanego towarzysza, który dowodziłby moją Stra­żą. Odmawiasz?
- Dlaczego kobiety?
- Między płciami są różnice w zachowaniu, które czynią kobiety wyjątkowo wartościowymi w tej roli.
- Nie odpowiadasz na moje pytanie.
- Myślisz, że się nie nadają?
- Niektóre z nich wyglądają na zupełnie twarde, ale...
- Inne były dla ciebie, no, miękkie?
Idaho zarumienił się.
Leto stwierdził, że to czarująca reakcja. Duncanowie, jak niewielu już ludzi w tych czasach, byli zdolni do takiego zachowania. Cóż, efekt szkolenia Duncanów, ich poczucia osobistego honoru - bardzo to rycerskie.
- Nie rozumiem, dlaczego zaufałeś kobietom, żeby cię ochraniały - powiedział Idaho. Krew powoli odpływała z jego policzków. Wpa­trywał się w Leto.
- Zawsze ufałem im tak, jak ufam tobie - na własne życie.
- Przed czym mamy cię chronić?
- Moneo i Mówiące-do-Ryb poinformują cię.
Idaho przestąpił z nogi na nogę, jego ciało zadrżało w rytm ude­rzeń serca. Rozejrzał się po małej sali, na niczym nie skupiając wzro­ku. Z nagłością niespodziewanej decyzji zwrócił się do Leto.
- Jak mam cię nazywać?
To była oznaka akceptacji, której oczekiwał Leto.
- Czy "Pan Leto" będzie odpowiednie?
- Tak... mój Panie. - Idaho spojrzał prosto w błękitne, fremeńskie oczy Leto. - Czy to prawda, co twierdzą Mówiące-do-Ryb, że masz... wspomnienia wszystkich?
- Jesteśmy tu wszyscy, Duncanie - przemówił Leto głosem dziadka ze strony ojca, a następnie dodał: - Nawet kobiety są tutaj. - Był to głos Jessiki, babki ze strony ojca Leto. - Znałeś ich dobrze - powiedział normalnym już głosem. - A oni znali ciebie.
Idaho powoli zaczerpnął tchu.
- Upłynie trochę czasu, nim się do tego przyzwyczaję.
- Dokładnie tak samo ja zareagowałem - powiedział Leto. Duncanem wstrząsnął wybuch śmiechu i Leto pomyślał, że to wię­cej, niż na to zasługiwał słaby dowcip, ale nic nie powiedział.

Powered by MyScript