Ale Andreas? Czy leżal uśpiony pod zagrodą? Nagle zorientowała się, że jej dłoń tak mocno zacisnęła się na szalu, aż zaczął ją dusić. Musi stąd uciekać! Do domu! Tutaj znikąd nie otrzyma pomocy. Przebrnęła przez krzaki i znów znalazła się na ścieżce, a w każdym razie tak jej się wydawało. Tak, to długi, wąski prześwit. To musiała być ścieżka. Nóż? Wyciągnęła rękę, ale w tym samym momencie zdała sobie sprawę, że przez całą drogę nie czuła jego ciężaru. Został na nocnym stoliku w Elistrand! Przypomniała sobie teraz, że położyła go tam na chwilę, kiedy poprawiała spódnicę. I leżał tam, zapomniany. Stała nieruchomo, nie wiedząc, co robić. Raptem gdzieś niedaleko rozległ się głuchy odgłos ciężkich łap uderzających o ziemię. W ciemności słyszała groźne sapanie, coraz bliżej i bliżej... Krzyknęła. Nie przestając krzyczeć, biegła na złamanie karku w stronę zagrody. Chciała wydostać się z lasu... Teraz dom wydał jej się bezpieczną przystanią. Oby tylko zdążyła dopaść drzwi i zatrzasnąć je za sobą... Słyszała zwierzę za plecami, zagradzało jej drogę do wsi. Ciągle jeszcze było dosyć daleko, ale z pewnością gdyby tylko chciało, biegłoby dużo szybciej niż ona. Oszalała ze strachu Hilda pędziła naprzód, pokonując rozliczne przeszkody... Przeszkody? Przecież na ścieżce nic nie powinno jej zawadzać? Och, Boże, znów więc zboczyła! Cóż, nie było czasu do namysłu, pozostawało jej tylko jedno - biec, biec jak najszybciej. Szal zaczepił o wystającą gałąź. Szarpnęła. Rozległ się trzask rozdzierającej się tkaniny. W ręku pozostał jej podarty szal wraz z częścią gałęzi. Cały czas krzyczała wniebogłosy. Może jednak ktoś nie śpi i usłyszy jej wołanie, przyjdzie z pomocą! Żadnego odzewu oprócz ciężkiego dyszenia potwora i tupotu ścigających ją łap. Dlaczego nie skróci jej męki? Czy takie znęcanie się nad nią sprawia mu przyjemność? Biegła, jak jej się wydawało, w stronę zagrody. Chociaż dobrze znała ten las, wydawał się jakby odmieniony. Drzewa wyciągały ku niej długie drapieżne ramiona, porośnięte mchem głazy były niby pochyłone trolle. Wyjrzał księżyc, biady, przesłonięty chmurami. Zer- knęła do tyłu. Tam, wśrad pni, pędziła bestia. Wielka i ciężka, szaroczarna, z położonymi uszazni i otwartą paszczą. W ciemności jęzor był jaśniejszą plamą. Potwór poruszał się niezgrabnie na trzech nogach. Hilda krzyknęła w panicznym lęku. Wydawało się jej, że słyszy jeszcze jakiś inny krzyk. Powinna znaleźć się już koło domu, ale tak się nie stało. Musiała go minąć i teraz zagłębiała się w wielki las. Opadała z sił, gnał ją tyłko lęk i instynkt życia. Pędziła na oślep. Już nie wiedziała, co robi. Była jednym wielkim krzykiem rozpaczy. Nagle zorientowała się, że za sobą nic już nie słyszy. Obejrzala się. Potwór zniknął. Siłą rozpędu przebiegła jeszcze kawałek, ale zaraz bezwładrsie padła na ziemię. Palący ból przeniknął płuca, całe ciało dygotało. Nie była w stanie zrobić ani jednego kroku więcej. Musiała odpocząć. Leżała wyciągnięta na mchu, pierś jej ciężko podnosiła Się i opadała. Nie wiedziała, co może zdarzyć się teraz. Nigdy nie słyszała żadnych opowieści o wilkołakach, nie znała ich obyczajów. W następnym momencie wstrzymała oddech. Czy to nie czyjeś wołanie dochodziło z oddali? To mógł być ktoś z okolic kościoła, ktoś, kto dosłyszał jej krzyk. Czy będzie miała odwagę odpowiedzieć? Tak, cóż miała do stracenia? - Ratunku! - zawołała. - Jestem tutaj! Pomocy! Nie odpowiedział jej żaden głos. Hilda przymknęła oczy i starała się uspokoić oddech, ale nawet na to zabrakło jej sił. Wiedziała, że musi się podnieść, już teraz, zaraz. Ale potrzebna jej była choć jedna jeszcze chwila, by nogi znów zechciały ją nieść. Otworzyła oczy i w odległości kilku łokci od siebie ujrzała występ skalny. Wznosił się nad nią na tle nieba. Księżyc świecił teraz jasno, widać było okrągłą, pełną tarczę. Coś przeczołgało się na występ i patrzyło prosto na nią. Wielkie oczy błyszczały, gdy odbijało się w nich światło księżyca. Zeskoczy, pomyślała i straciła panowanie nad sobą. Zakryła tylko dłońmi twarz i krzycząc czekała na nieuniknione. Mimo zamkniętych oczu wciąż widziała przed sobą straszliwą bestię. Nic jednak się nie stało. Z lękiem podniosła wzrok. Potwór zniknął. Zamiast niego stał mężczyzna. Chciała krzyknąć z radości, ale głos uwiązł jej w gardle. Człowiek, który tam stał, był upiorny. Miał ludzką sylwetkę, ale nic więcej człowieczego. Wielkie uszy rysowały się na tle nieba, całe ciało pokrywała długa sierść, zamiast rąk miał łapy z pazurami. Twarzy nie mogła dostrzec. Była nieforemna, pokryta sierścią, przerażająca. Stał nieruchomo, lekko nachylony, jakby gotów do skoku. Jakby czekał tylko na jej następny ruch. Teraz Hilda już wiedziała, gdzie się znajduje. Poznała tę skałę. Przezwyciężyła fizyczny bezwład na tyle, by móc się ruszyć. Przetoczyła się szybko pod skalny występ, tak by odrażająca istota tam na górze nie mogła jej dostrzec, i pobiegła wzdłuż skały, kryjąc się w lesie. Potwór nie zeskoczył. Zniknął ze skały, ale ona tego nie widziała. Podjął pościg za nią, tym razem jako istota dwunożna. Gdyby tylko zdołała dotrzeć do tego wysokiego pagórka tam w oddali. Teraz już nie krzyczała, nie chciała, by zorientował się, w którą stronę biegnie. Do pagórka nie było daleko. Wiedziała, że ma szansę, niewielką, ale ma. Dzieliła ich pewna odległość. Potwór podążał za nią, ałe nie tak szybko jak w poprzednim zwierzęcym wcieleniu. Jak nazwać to, czym był teraz? Na to było tylko jedno odpowiednie słowo: wil- kołak! Hilda starała się poruszać tak bezszelestnie, jak to tylko możliwe. O, tu już jest jej borówkowe miejsce. Już blisko, coraz błiżej. Zaraz będzie skalna ściana.
|