Myśl o ojcu jak zwykle spowodowała, że się wzdrygnął. Nie, żeby Skandranon
był złym ojcem — o, nie! Był wspaniałym nauczycielem, doradcą i przyjacielem.
Był dobrym ojcem, ale trudno być synem takiego ojca. Próby dorównania wize-
runkowi Czarnego Gryfa były. . . trudne i irytujące. Może jest żyw ˛
a legend ˛
a, ale
bycie jego synem to piekło na ziemi.
Ale platforma i atrakcyjne gryfice pojawiły się tuż przed nim i Tadrith po-
czuł dreszczyk satysfakcji. Był dumny ze swych aerobacji, a szczególnie z sa-
mokontroli. Jego matkę, Zhaneel, podziwiano najbardziej ze wszystkich gryfów
za finezyjny lot, a on studiował jej technikę znacznie głębiej, niż wyczyny swego ojca. Chociaż raz Skandranon Wielki nie potrafi zrobić czegoś tak dobrze jak ja. . .
Tadrith zatrzymał się nad platformą i wzbił się nieco, prezentując swe wdzię-
ki, a potem opadł, składając skrzydła i stanął najpierw na jednej, potem na dwóch, a w końcu na wszystkich czterechłapach; najgłośniejszym dźwiękiem podczas ca-
łej operacji było skrzypienie platformy uginającej się lekko pod jego ciężarem.
Wszystkie gryfice westchnęły z zachwytu, pozostając pod wrażeniem takiego po-
kazu kontroli i zręczności, a Kylleen zagruchała głośno i posłała mu uśmiech.
Tak! Zadziałało tak, jak chciałem. Tadrith stanął jak kamienna rzeźba, wyprostował się, składając ciasno skrzydła i strasząc grzebień, tarmoszony przez wie-trzyk. Doskonale. Zobacz ˛
a, z jakiej gliny mnie ulepiono. Ojciec nigdy tak nie latał!
Run ˛
ałby w dół i zwalił je wszystkie z nóg łopotem skrzydeł. Ja mam finezyjny styl!
Z pełnego rozmarzenia zachwytu nad samym sobą wyrwała Tadritha jedna
z matek, mówiąc do drugiej:
— Widziałaś? Naprawdę, z takim stylem latania jest wypisz, wymaluj jak jego
ojciec.
Załamany Tadrith opuścił głowę i zszedł z platformy.
Jestem bez szans.
Przynajmniej gryfice zdawały się nie zauważać, jaki efekt wywarła na nim ta
wypowiedziana mimochodem uwaga. Nadal rzucały mu zachęcające i pełne po-
dziwu spojrzenia, kiedy odchodził tak wolno i wdzięcznie, jak tylko mógł w po-
dobnych okolicznościach.
6
Platforma zwisała nad zatoką i wychodziła na jedną z ulic otoczonych balustradą, biegnących wzdłuż krawędzi tarasu. Kaled’a’in, którzy stanowili większość populacji Białego Gryfa, byli przyzwyczajeni do zieleni i nawet w mieście całkowicie wykutym z kamienia zdołali posadzić rośliny. W balustradę wbudowano kamienne donice wypełnione ziemią przynoszoną w woreczkach z pól na
górze; w donicach posadzono dzikie wino, które zwieszało się teraz aż do kolejnego tarasu. W innych pojemnikach rosły drzewka lub krzewy, otoczone kwitnącymi
ziołami. Woda spływająca po zboczu wystarczała, aby tu i ówdzie stworzyć mały
wodospad, spływający malowniczo z tarasu na taras i znikający w morzu. Rośli-
ny rozmieszczono tak, aby tworzyły wzór piór, dodając czystej bieli kamiennego miasta trochę struktury. Częścią filozofii Białego Gryfa, gdy planowano miasto, było „dumne odrodzenie”. Przywódcy ludu — w tym Skandranon — użyli sztuki i stylu uchodźców, aby podkreślić dumę zjednoczenia. Zwykłe pudełko było
dobre; intarsjowane pudełko było lepsze. To rozbudzanie poczucia własnej god-
ności, kierowane przez kestra’chern, pozwalało ludziom czuć się nie jak pokonani uciekinierzy, ale jak dumni budowniczowie.
Filozofia była prosta. Jeśli coś mogło być piękne: czy to ulica, drzwi czy ogród
— było piękne.
Domy wykuto w skale klifu tuż przy ulicy; niektóre sięgały na dwadzieścia czy
trzydzieści długości gryfa w głąb. Wielkość domu czy gryfiego gniazda ograni-
czona była jedynie zapałem członków rodziny do kopania (albo chęcią zapłacenia komuś za kopanie) i życia w pokojach bez okien za głównymi pomieszczeniami.
Gryfy uważały takie miejsca za denerwujące i ograniczające, więc ograniczały
kopanie do dwóch pokojów, ale hertasi i kyree oraz niektórym ludziom podobały
się takie jamy i ryli głęboko w klifie. W skałach istniały całe kompleksy wyko-panych ludzką ręką pomieszczeń i Tadrith musiał przyznać, że jedyną korzyścią
płynącą z życia tam był fakt, że mieszkańcy nie musieli zwracać uwagi na pogodę.
Do takich ludzi należał Bursztynowy Żuraw. On i Zimowa Łania wkopali się
tak głęboko w skałę, że do ich sypialni nie docierało nigdy światło słoneczne, denerwujące śpiochów. Tadrith wzdrygnął się na samą myśl o takiej ilości kamienia ze wszystkich stron, odcinającego od światła i powietrza. Nie miał pojęcia, jak jego partnerka Klinga mogła to znosić, będąc tak odmienną od rodziców.
Nie, żeby jakikolwiek gryf się martwił, że będzie zmuszony do życia w takiej jamie. Nie, jeśli hertasi i kyree śni ˛
a o takich mauzoleach i s ˛
a gotowe oddać w za-
mian domy na szczycie klifu. Dawniej, kiedy najważniejszą rzeczą było szybkie wykopanie jaskini, pokoje często umieszczano obok siebie, czasami nawet po-większając istniejące jaskinie. Lampy magiczne, dzięki którym można było drą-
żyć w kamieniu, były limitowane i często przez wiele dni nie mogli używać ma-
gii, aby kopać w skale, więc musieli używać rąk. Robotnicy pracowali według
pewnego schematu, który podobał się gryfom, ludziom i tervardi. Dyheli, rzecz
jasna, prawie wcale nie potrzebowały schronienia i wszystkie żyły na szczycie
7
klifu, wśród pól, ale hertasi i kyree źle się czuły, widząc przed sobą niezmierzone obszary morza i nieba, jednak musiały się pogodzić z tymi warunkami, dopóki
Kaled’a’in nie znaleźli czasu i środków, aby zbudować coś, co bardziej przypadło im do gustu. To oznaczało, że zawsze zdarzali się tacy, którzy radośnie zamieniali starą „niestabilną grzędę” na nowo wykutą jamę. Oczywiście mieli szersze tarasy, na których stawiano normalne budynki i sadzono drzewa, ale wszystkie mieściły
się na obszarze Białego Gryfa i większość placów zarezerwowano dla budynków
użyteczności publicznej. Lekko licząc, około trzech czwartych mieszkańców Bia-
łego Gryfa chwaliło sobie jaskiniowe domy.
Tak właśnie Tadrith i jego bliźniak, Keenath, zdobyli swoje gniazdo, które
pozwoliło im wyprowadzić się od rodziców; znaleźli wąski pas nie zagospodaro-
wanej skały w dole ogona Białego Gryfa i oznajmili,że należy do nich, a potem
|