Ot co! Czym ja tobie w drogę wchodził? Żebym ja był z tobą do Rozłogów wtedy nie jeździł, to
byÅ›my do tej pory w dobrej przyjaźni żyli – a po cóżem jechaÅ‚, jeÅ›li nie z życzliwoÅ›ci ku tobie? I żebyÅ› siÄ™ nie byÅ‚
wÅ›ciekÅ‚, żebyÅ› nie byÅ‚ mordowaÅ‚ onych nieszczÄ™snych ludzi – Bóg na mnie patrzy – nie byÅ‚bym ci wchodziÅ‚ w
drogę. Co mnie się do cudzych spraw mieszać! Wolałbym, żeby dziewczyna była twoja niż czyja inna. Ale przy
twoich tatarskich zalotach sumienie mnie ruszyło, że to przecie szlachecki dom. Sam byś nie inaczej postąpił.
MogÅ‚em ciÄ™ przecie z tego Å›wiata zgÅ‚adzić z wiÄ™kszym moim pożytkiem – a przecz-żem tego nie uczyniÅ‚? Bom
szlachcic i wstyd mi było. Zawstydźże się i ty, bo wiem, że się nade mną chcesz znęcać. Dziewczynę i tak masz w
rÄ™ku – czego ode mnie chcesz? Zalim jej nie strzegÅ‚ jak oka w gÅ‚owie – tego twojego dobra? Å»eÅ› jÄ… uszanowaÅ‚, znać,
że i w tobie jest rycerski honor i sumienie, ale jakże to jej podasz rękę, którą w mojej krwi niewinnej ubroczysz?
Jako to jej powiesz: tego człeka, któren cię przez chłopstwo i tatarstwo przeprowadził, na mękim wydał?
Zawstydźże się i puść mnie z tych pętów i z tej niewoli, w którą mnie zdradą pochwyciłeś. Młodyś jest i nie wiesz,
coć potkać może – a za mojÄ… Å›mierć Bóg ciÄ™ bÄ™dzie karaÅ‚ na tym, co ci najmilsze.
Bohun wstał z zydla blady z wściekłości i zbliżywszy się do Zagłoby zaczął, mówić przyduszonym przez furię
głosem:
– Wieprzu nieczysty, pasy drzeć z ciebie każę, na wolnym ogniu spalÄ™, ćwiekami nabijÄ™, na szmaty rozerwÄ™!
I w przystÄ™pie szaleÅ„stwa pochwyciÅ‚ za nóż wiszÄ…cy u pasa – przez chwilÄ™ Å›ciskaÅ‚ go konwulsyjnie w pięści –
już, już ostrze zaświeciło panu Zagłobie w oczach, ale watażka pohamował się, nóż wepchnął z powrotem w
pochwÄ™ i zakrzyknÄ…Å‚:
– MoÅ‚ojcy!
Sześciu Zaporożców wpadło do izby.
– Wziąć to Å›cierwo lackie i w chlewie rzucić, a strzec jak oka w gÅ‚owie.
Kozacy porwali pana ZagÅ‚obÄ™, dwóch za rÄ™ce i za nogi, jeden z tyÅ‚u za czuprynÄ™ – i wyniósÅ‚szy z izby, przenieÅ›li
przez cały majdan, na koniec porzucili go na gnoju w stojącym opodal chlewie. Po czym drzwi się zamknęły i jeńca
otoczyÅ‚a zupeÅ‚na ciemność – jeno przez szpary miÄ™dzy belkami i przez dziury w poszyciu przedzieraÅ‚o siÄ™ tu i
owdzie blade światło nocne. Po chwili oczy pana Zagłoby przyzwyczaiły się do pomroki. Rozejrzał się dokoła i
ujrzał, że w chlewie nie było świń ani mołojców. Rozmowy tych ostatnich dochodziły go zresztą wyraźnie przez
wszystkie cztery ściany. Widocznie cały budynek obstawiony był szczelnie, ale mimo tych straży pan Zagłoba
odetchnął głęboko.
Przede wszystkim żyÅ‚. Gdy Bohun bÅ‚ysnÄ…Å‚ nad nim nożem, byÅ‚ pewien, że już ostatnia jego chwila wybiÅ‚a – i
Bogu ducha polecał, co prawda, z największym strachem. Ale widocznie Bohun postanowił go zakonserwować na
śmierć nierównie wymyślniejszą. Pragnął nie tylko się zemścić, ale i nasycić się zemstą nad tym, który wydarł mu
krasawicę i sławę jego mołojecką nadwerężył, a samego śmiesznością okrył spowiwszy go jak dziecko. Była to tedy
smutna dla pana Zagłoby perspektywa, ale na razie pocieszała go jednak myśl, że jeszcze żyje, że prawdopodobnie
do Krzywonosa go powiodÄ… i tam dopiero na pytki wezmÄ… – że wiÄ™c ma kilka, a może i wiÄ™cej dni przed sobÄ…;
tymczasem zaś leży sobie oto w chlewie samotny i może wśród ciszy nocnej o fortelach pomyśleć.
To była jedna, dobra strona sprawy, ale gdy o złych pomyślał, znowu mrówki poczęły mu tysiącami chodzić po
grzbiecie.
Fortele!...
– Gdyby tu wieprz albo Å›winia leżaÅ‚a w tym chlewie – mruczaÅ‚ pan ZagÅ‚oba – miaÅ‚aby ich wiÄ™cej niż ja, boby jej
nie związali w kij do własnej szabli. Niechby Salomona tak związali, nie byłby mądrzejszy od własnych pludrów
albo od mego napiętka. O Boże, Boże, za co mnie tak każesz! Na tylu ludzi na świecie tego jednego złodzieja
najbardziej uniknąć pragnÄ…Å‚em – i takie moje szczęście, żem jego wÅ‚aÅ›nie nie uniknÄ…Å‚. BÄ™dÄ™ miaÅ‚ skórÄ™ wyczesanÄ…
jak świebodzińskie sukno. Żeby to inny mnie złapał, to bym deklarował, że do buntu przystaję, a potem umknął. Ale
i inny by nie uwierzyÅ‚, a cóż dopiero ten! CzujÄ™, że mnie serce zamiera. Diabli mnie tu przynieÅ›li – o Boże, Boże,
ani ręką, ani nogą ruszyć nie mogę... o Boże! Boże!
Po chwili jednak pomyślał pan Zagłoba, że gdyby miał wolne ręce i nogi, łatwiej by mógł jakichkolwiek
fortelów się chwycić. A nużby popróbował? Byle tylko szablę zdołał spod kolan wysunąć, reszta poszłaby łatwiej.
Ale jak tu jÄ… wysunąć? PrzewróciÅ‚ siÄ™ na bok – źle... Pan ZagÅ‚oba zamyÅ›liÅ‚ siÄ™ gÅ‚Ä™boko.
Następnie począł się kołysać na własnym grzbiecie coraz prędzej i prędzej, a za każdym takim ruchem posuwał
się o pół cala naprzód. Zrobiło mu się gorąco, czupryna zapociła mu się gorzej niż w tańcu i chwilami ustawał i
spoczywaÅ‚, chwilami przerywaÅ‚ pracÄ™, bo zdaÅ‚o mu siÄ™, że któryÅ› z moÅ‚ojców idzie ku drzwiom – i znów
rozpoczynał z nowym zapałem, na koniec przesunął się do ściany.
|