Znalazł się w blasku jupiterów wypełnionego rykiem tłumów stadionu...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Klaudiusz ochrzcił swoje przysposobione dziecko i nazwał je Quasimodo; może chciał przezto upamiętnić dzień, w którym je znalazł, a może chciał wyrazić...
»
Serwer udzielił mu dostępu do swej pamięci jako Zygmuntowi Sygusiowi, ale w osobistym katalogu Zygmunta Sygusia Robert nie znalazł niczego ciekawego...
»
niejeden gąsior wypili, bo miałem dla cię afekt ojcowski za twoją fantazję rycerską, jakiej lepszej nie znalazłeś na całej Ukrainie...
»
Ale oczywiście, gdyby już znalazła się w jego objęciach, posunąłby się dalej, więc powiedział tylko:- Wykąp się pierwsza...
»
– Gdzie jest ten materiał, który ściągnąłem z Internetu?Milo sięgnął do szuflady, pogmerał w papierach i znalazł wydruki...
»
  Elayne nie przystanęła, gdy już się znalazła na zewnątrz; zamachała tylko do Birgitte i poszła dalej...
»
Dopiero w godzinę później służba mnie tu znalazła...
»
- Znalazłem to tutaj, w tej książce...
»
szeń, ale nie znalazł nic...
»
Muszę jednak opowiedzieć, co widziałem, jak mi się zdaje, owej nocy w blasku szyderczego księżyca na drodze do Rowley, tuż na wprost siebie, kiedy leżałem...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Z dziesiątków tysięcy gardeł wyrwały się ochrypłe wiwaty. Przewodniczący konwentu serdecznie uścisnął mu dłoń, gdy Gordon przechodził obok stołu prezydialnego. Odliczał kroki, dopóki nie ujrzał żółtej taśmy. Uśmiechał się szeroko i machał rękami, odwracając się to w jedną, to w drugą stronę. Po skórze przebiegały mu dreszcze wywołane czy to błyskaniem fleszy, czy wznoszącymi się falami okrzykami tłumu lub gwałtowniejszymi ruchami lu­dzi na trybunach. Kiedy żona i córki stanęły obok niego, dreszcze jeszcze się nasiliły. Dopiero dwadzieścia osiem minut później - po wrzaskliwych , “Napawa mnie dumą, że jestem Amerykaninem” oraz “Zwyciężymy” i po znik­nięciu ostatniego balonika w mroku nocy - mógł się wreszcie rozluźnić.
Gdy nadszedł czas zejścia z podium zatłoczonego partyjnymi luminarza­mi, Gordon przypomniał sobie, że nie wykonał żadnego gestu pod publikę. Z pierwszych szeregów delegacji wybrał zabawnie ubraną kobietę w czer­wonym kapeluszu z dziesiątkami zjazdowych plakietek przypiętych do bluz­ki. Uśmiechnął się do niej i wyciągnął rękę, jakby mierzył z pistoletu. Szyb­ko przygiął palec i zawadiacko puścił oko. Jednocześnie błysnęły dziesiątki fleszy. Następnego ranka jego zdjęcie z wymierzonym palcem znalazło się na pierwszych stronach wszystkich najważniejszych gazet.
SALA PRZYLOTÓW LOTNISKA KENNEDY'EGO
17 sierpnia, 07.00 GMT (2.00 czasu lokalnego)
- Papa, smotri! - zawołała piskliwie Masza, wskazując za oknem sa­molotu stłoczone drapacze chmur Nowego Jorku.
- Mów tylko po angielsku, Maszeńka - szepnął Piotr Andrejew do ucha trzyletniej córeczce. - Pamiętaj, co ci z mamą tłumaczyliśmy. Tylko po an­gielsku. To taka zabawa, dobrze?
- Okay - wycedziła dziewczynka. Piotr cmoknął ją w policzek.
Jego żona Olga i pięcioletnia Oksana siedziały w milczeniu. Jak dotąd ich ucieczka z pogrążającej się w chaosie Rosji przebiegała bez kłopotów. Pozostał już tylko ten ostatni etap. Nie odzywali się do czasu wylądowania i przez całą drogę do punktu odpraw.
Lotnisko było dokładnie strzeżone. Pod ścianami w hali przylotów stali umundurowani ochroniarze z pistoletami maszynowymi. Celnicy otwierali każdy bagaż i skrupulatnie przeglądali jego zawartość. Nawet psa w klatce odstawili na bok i między prętami wsuwali do środka czujnik wykrywający materiały wybuchowe. Przestraszone zwierzę uskakiwało na boki i kłapało zębami. Jego warczenie działało Piotrowi na nerwy, ale Maszeńka była za­chwycona. Andrejew musiał ją ciągnąć, bo bez przerwy odwracała się w stronę psa. Ani na chwilę nie wypuszczał z palców jej rączki, gotów ją ścisnąć bole­śnie, gdyby odezwała się po rosyjsku.
Zaschło mu w gardle, gdy w końcu stanęli przed oficerem straży gra­nicznej. Ten dokładnie obejrzał szwajcarskie paszporty, kilkakrotnie przeno­sząc wzrok z ich twarzy na zdjęcia. Piotrowi skojarzyło się to z drobiazgową kontrolą w byłym Związku Radzieckim. Sporo się zmieniło od czasu mojego ostatniego pobytu w Ameryce, pomyślał.
- Są państwo Szwajcarami? - zapytał oficer, szybkim ruchem rozpina­jąc suwak torby podróżnej.
- Tak - odparł Piotr.
Serce zabiło mu mocniej. Nie był pewien, czy metki i plakietki nie wzbu­dzą żadnych podejrzeń. Ze skrytki bankowej w Zurichu zabrali przygotowa­ne zawczasu paszporty i pieniądze, a potem zaopatrzyli się w rzeczy podróż­ne pochodzące wyłącznie z Europy Zachodniej.
- Przyjechali państwo na wakacje, panie Hoffman?
- Tak. Zamierzamy odwiedzić Disney World.
- Macie już państwo bilety do Kalifornii? - spytał oficer. Włożył cienkie jednorazowe rękawiczki i zaczął zaglądać między złożone w torbie ubrania.
- Na Florydę - poprawił go Piotr, wyjmując z kieszeni marynarki folder z biletami. - Do Orlando. Jedziemy do Disney Worldu, a nie do Disneylandu.
Tamten zerknął na folder Delta Airlines, ale nawet po niego nie sięgnął, toteż Andrejew schował go z powrotem. Wewnątrz rzeczywiście znajdowały się bilety lotnicze do Orlando, tyle że nie zamierzali ich wykorzystać.

Powered by MyScript