Bellows jeszcze nigdy nie spotykał się z lekarką, nawet z lekarką in spe. Myśl ta z jakiegoś powodu trochę go niepokoiła. Opuszczając bufet, Susan orientowała się już lepiej, czego chce. Choć właściwie nie miała pojęcia, jak zgłębić problem przedłużonej śpiączki poznieczuleniowej, czuła, że można tę intelektualną przeszkodę pokonać za pomocą rozumowania i naukowych metod. Po raz pierwszy tego dnia pomyślała, że dwa lata studiów na medycynie coś jednak znaczą. Źródłem informacji miała być literatura zgromadzona w bibliotece oraz karty pacjentów, zwłaszcza Bermana i Greenly. W pobliżu bufetu znajdował się szpitalny sklep z upominkami, przyjemne miejsce, odwiedzane i prowadzone przez z wdziękiem starzejące się panie z bogatych dzielnic podmiejskich, ubrane w ładne różowe sukienki. Jego witryny wychodziły na główny hol i były przedzielone murowanymi słupkami, które w samym środku ruchliwego szpitala nadawały mu powabu sielskości. Susan weszła do środka i szybko znalazła to, czego szukała - mały notes w czarnej oprawie i z luźnymi kartkami. Wsunęła zakup do kieszeni białego fartucha i wyszła, zmierzając do sali intensywnej opieki. Postanowiła bowiem rozpocząć od Nancy Greenly. Na sali znów było cicho jak przed incydentem z zatrzymaniem akcji serca. Jaskrawe oświetlenie przygaszono tak, jak to zapamiętała z pierwszej wizyty w tym miejscu. Wraz z zaniknięciem drzwi ogarnął ją ten sam niepokój co przedtem, to samo poczucie niekompetencji. Znów miała ochotę wyjść, zanim coś się stanie, zanim ktoś zada najprostsze pytanie, na które będzie musiała odpowiedzieć „Nie wiem”. Ale nie uciekła. Teraz przynajmniej miała tu coś do zrobienia, coś, co dodawało otuchy. Zamierzała wydostać kartę Nancy Greenly. Na lewo, przy łóżku Nancy Greenly nie było nikogo. Widocznie skorygowano poziom potasu i serce znów biło normalnie. Kiedy kryzys minął, zapomniano o niej, pozwalając jej pogrążyć się w nieskończonym śnie. Chętne maszyny podjęły czuwanie nad zgoła roślinnymi funkcjami jej organizmu. Pchana nieodpartą ciekawością Susan zbliżyła się do krawędzi łóżka. Musiała stoczyć z sobą walkę, żeby zapanować nad uczuciami i ograniczyć do minimum identyfikowanie się z chorą. Patrząc na nią, trudno jej było dopuścić do siebie myśl, że ma przed sobą raczej pozbawioną mózgu cielesną powłokę, niż śpiącego człowieka. Miała ochotę wyciągnąć rękę i delikatnie potrząsnąć Nancy za ramię, żeby ją zbudzić i porozmawiać. Ale tylko sięgnęła do jej ręki i uniosła ją za przegub. Zwróciła uwagę na dyskretną bladość opadającej bez życia dłoni. Nancy była całkowicie sparaliżowana, zupełnie bezwładna. Susan zaczęła się zastanawiać nad paraliżem, który był wynikiem zniszczenia mózgu. Odruchy z obwodu powinny pozostać nietknięte, a przynajmniej do pewnego stopnia. Ujęła dłoń Nancy, jakby chciała nią potrząsnąć, po czym wolno przegięła i wyprostowała w przegubie. Ręka nie stawiała oporu. Z całą siłą wygięła więc dłoń aż do końca, aż palce prawie dotykały przedramienia. Poczuła niewątpliwy opór, trwał chwilę, ale był wyraźny. Spróbowała zrobić to samo z drugą dłonią - z identycznym rezultatem. A więc mięśnie Nancy Greenly nie były całkiem zwiotczałe. Odczuła pewną przyjemność, jaką daje nauka, irracjonalną radość ze stwierdzenia niepodważalnego faktu. Odszukała młotek neurologiczny do badań odruchów ścięgien. Zrobiony był z twardej czerwonej gumy i miał stalową rączkę. Sama kiedyś wypróbowała go na sobie i koledze podczas zajęć z diagnostyki, ale jeszcze nigdy na pacjencie. Uderzyła leżącą w prawy przegub, niezręcznie próbując wywołać odruch. Nic. Nie była jednak pewna, gdzie należy stuknąć. Odchyliła z prawej strony prześcieradło i uderzyła chorą młotkiem w kolano. Znowu nic. Zgięła nogę w kolanie i ponownie stuknęła. Bez rezultatu. Pamiętała z zajęć neurologiczno-anatomicznych, że odruch, którego poszukiwała, brał się z nagłego naciągnięcia ścięgna. Zgiąwszy więc jeszcze bardziej nogę Nancy Greenly, stuknęła w kolano. Mięsień uda skurczył się prawie niepostrzeżenie. Ponowiła próbę i znów wywołała odruch, który był zaledwie lekkim zaciśnięciem zwiotczałego mięśnia. Zrobiła to samo z prawą nogą, z identycznym skutkiem. Nancy Greenly reagowała słabo, ale zdecydowanie, a odruchy były symetryczne. Zastanawiając się, co składa się na badanie neurologiczne, Susan przypomniała sobie test na poziom świadomości. W przypadku Nancy można było jedynie sprawdzić reakcję na ból. Bez specjalnego powodu poza tym, że ciekawiło ją, czy wrażenie bólu będzie silniejsze bliżej mózgu, uszczypnęła chorą w udo i odskoczyła przerażona. Myślała już, że tamta wstaje, bo jej ciało zesztywniało, ręce wyprostowały się, kierując się do wewnątrz w bolesnym skurczu, a szczęka zaczęła drgać na boki, prawie tak, jakby pacjentka się budziła. Ale reakcja wygasła i Nancy Greenly równie nagle powróciła do stanu bezwładności. Z szeroko otwartymi oczami Susan cofnęła się i przywarła plecami do ściany. Nie miała pojęcia, co zrobiła, ani jak to się jej udało. Zdawała sobie jednak sprawę, że igra z rzeczami daleko wykraczającymi poza jej obecne zdolności i wiedzę. Była przed chwilą świadkiem jakiegoś ataku u chorej i niezmiernie jej ulżyło, że minął tak szybko. Z miną winowajczyni rozejrzała się po sali, żeby sprawdzić, czy nikt tego nie widział. Ulżyło jej, kiedy się okazało, że nikt nie patrzy. Czuła też ulgę dlatego, że monitor pracy serca umieszczony nad łóżkiem wykazywał nadal równe i normalne tętno. Żadnych przedwczesnych skurczów.
|