No przeciw temu powiem – rozważ, czy słusznie; bo pewnego obrazu będę i ja, zdaje się, potrzebował, tak jak i Simiasz...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
– Pozwól mi zaciągnąć przynajmniej sto razy po stu oszczepników i łuczników i sto wozów bojowych, a odzyskam dla ciebie całą Syrię, bo zaprawdę, gdy i...
»
Jednakże gdy opuścił swe zakrwawione ręce – gdy od trucizny dotyku Foula jego usta poczerniały i napuchły tak, że nie mógł dłużej wytrzymać dotyku...
»
Morgiana nie mogła powstrzymać śmiechu:– Urok? Na ciebie? A to po co? Avallochu, gdyby nawet wszyscy mężczyźni oprócz ciebie zniknęli z powierzchni...
»
– Proszę mi wierzyć, poruczniku, kiedy zobaczyłem, jaki efekt wywołała ta kaseta na pani Marshall i kiedy sam jej wysłuchałem, próbowałem dowiedzieć...
»
Przyjdźcie! Pójdźmy do Pana! Ja na przedzie, wy – za Mną! Chodźmy do wód zbawczych, na święte pastwiska, chodźmy na ziemie Boże...
»
przykładów, żeby uzasadnić tezę, iż tworzenie modeli różnych systemów oraz ich badanie przy użyciu technik komputerowej symulacji – to ważny...
»
-- Nie wiem -– Kosti zrobił krok naprzód; przerażony kierowca krzyknął: To najprawdziwsza prawda! Tylko ludzie Salzara wiedzą, gdzie jest i jak działa...
»
Gałkin, nauczyciel geografii, uwziął się na mnie i zobaczycie, że dziś nie zdam u niego egzaminu – mówił, nerwowo zacierając potniejące ręce,...
»
– Ja to robiê dla panów dobra, no bo teraz to oni siê wstydz¹ piæ herbatê, ich gryzie sumienie, ¿e to na moim gazie, a jak ka¿dy zap³aci gaz, to on bêdzie...
»
wypędzeni ze swojego alegorycznego raju wolnego od zła – inaczej mówiąc, stracili naturalny, pełny kontakt ze swoimi Wyższymi Ja...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Mnie się ten cały wywód tak przedstawia, jakby na przykład
po śmierci starego tkacza ktoś tak samo mówił, że nie umarł ten człowiek, tylko na pewno
jeszcze gdzieś jest, a na dowód pokazywałby płaszcz, który nieboszczyk nosił i sam go był
utkał, że oto jeszcze cały i nie przestał istnieć. A gdyby mu ktoś nie wierzył, on by go wtedy
pytał, co jest trwalsze: gatunek człowieka czy gatunek płaszcza, będącego w użyciu, noszone-
go. Gdyby zaś ktoś odpowiedział, że bez porównania trwalszy jest gatunek człowieka, on by
uważał za rzecz dowiedzioną, że z największą pewnością ten człowiek przecież będzie zdrów
i cały, skoro nie przestało z niego istnieć to, co przecież trwa krócej niż człowiek. A to wcale
tak nie jest, Simiaszu. Bo rozważ i ty to, co mówię. Przecież każdy chyba przyzna, że naiwnie
się odzywa ktoś, kto tak mówi. Bo ten tkacz, który zdarł dużo takich płaszczów i dużo ich był
utkał, zeszedł ze świata później niż owe płaszcze, których było wiele, ale przecież, myślę, że
zeszedł prędzej niż jego płaszcz ostatni. Niemniej jednak człowiek z tego powodu nie jest
wcale czymś lichszym niźli płaszcz ani słabszym.
Otóż ten właśnie obraz dotyczy także stosunku ciała do duszy. I gdyby ktoś to samo mówił
o ciele i duszy, mówiłby, moim zdaniem, właśnie tak jak trzeba: że dusza jest trwalsza, a ciało
od niej słabsze i mniej trwałe. A tylko, powiedziałby, każda z dusz zużywa wiele ciał; szcze-
157
gólniej, jeżeliby żyła wiele lat. Jeżeliby ciało było jak rzeka, która płynie, i ginęło wciąż,
jeszcze za życia człowieka, a dusza by ustawicznie, jak cichy tkacz, dorabiała to, co ulegnie
zużyciu, to oczywista rzecz przecież, że kiedy by dusza schodziła ze świata, musiałaby mieć
na sobie swą ostatnią tkaninę i ginąć prędzej niż ta jedna właśnie. A po zejściu duszy, dopiero
wtedy dato zaczęłoby objawiać naturę słabości i gnijąc w krótkim czasie rozpadłoby się na
nic.
Zatem jeszcze nie sposób uwierzyć tamtym wywodom i być dobrej myśli, że kiedy po-
mrzemy, jeszcze gdzieś tam będzie istniała nasza dusza. Gdyby ktoś nawet i więcej, niż ty
teraz, ustąpił temu, co tak mówi i przyznał mu, że dusze nasze nie tylko istniały w czasie,
kiedyśmy jeszcze nie byli na świat przyszli, ale nic nie przszkadza, żeby i po naszej śmierci
dusza niejednego z nas istniała i miała istnieć dalej i nie jeden raz się rodzić i umierać znowu;
bo to jest coś tak mocnego z natury, że i te częste narodziny dusza przetrzyma; więc gdyby
mu to przyjąć pozwolił, nigdy by się mimo to nie zgodził, że się dusza w tych częstych naro-
dzinach nie marnuje i nie przestaje w ogóle istnieć, kiedy umiera w jednym z wielu skonów.
A który to skon i które rozłączenie z ciałem duszy zgubę przynosi, tego, powiedziałby, nikt z
nas nie wie. Bo nikt z nas nie może tego spostrzegać.
A jeśli tak się rzeczy mają, to ktokolwiek spokojnie śmierci w oczy spogląda, ten niewąt-
pliwie brakiem rozumu dobrą myśl okupuje, jeśli nie potrafi wykazać, że dusza jest w ogóle
nieśmiertelna i żadnej nie podlega zgubie.
W przeciwnym razie będzie się każdy umierający musiał bać o własną duszę, żeby właśnie
w tym teraz odłączeniu się od ciała nie przepadła ze szczętem.
Otóż nam wszystkim, kiedyśmy ich obu wysłuchali, zrobiło się nieprzyjemnie, jakeśmy to
sobie potem opowiadali. Bo nas poprzednie wywody były silnie przekonały, a tutaj ci dwaj
jakby nam nowe rozgrzebali wątpliwości i podkopali wiarę nie tylko w wywody poprzednie,
ale i w to, co później miało być powiedziane; nie wiadomo było, czy to my może jesteśmy
takimi sędziami do niczego, czy może i sprawa sama tego rodzaju, że tam wierzyć nie ma w
co.
ECHEKRATES. Na bogów, Fedonie, ja wam to wybaczam całkowicie. Bo przecież i mnie
samego teraz, kiedym ciebie usłyszał, takie jakieś myśli nachodzą i tak sam do siebie mówię:
No, jakiemuż w końcu dowodowi mamy uwierzyć, skoro ten taki bardzo przekonujący, który
był wypowiedział Sokrates, teraz upada i nie można mu wierzyć. To dziwna rzecz, jak mnie
ta myśl pociąga i teraz, i zawsze: to, że harmonią pewną naszej osoby jest dusza; i kiedy to
słowo padło, wtedy jakby mi się przypomniało, że i ja sam dawniej już byłem tego zdania. A
teraz mi znowu bardzo potrzeba, jak na samym początku, innego jakiegoś dowodu, który
mnie przekona, że dusza nie umiera wraz z ciałem w chwili śmierci. Więc powiedz, na Zeusa,
którędy Sokrates poprowadził rozmowę. Czy i po nim, tak jak mówisz, że po was, znać było,
że mu nieprzyjemnie, czy nie, tylko łagodnie podpierał swoją myśl dalej, i czy ją podbudował
mocno, czy niedostatecznie? Wszystko nam po kolei opowiedz, jak tylko potrafisz, jasno i
dokładnie.
FEDON. Wiesz, tak, Echekratesie: ja nieraz podziwiałem Sokratesa, a nigdy mi on nie był
taki kochany jak wtedy, kiedym tam był przy nim. Bo to, że on zawsze miał co odpowiedzieć,
to może nic nadzwyczajnego. Ale ja przynajmniej najwięcej podziwiałem u niego naprzód to,
jak on chętnie, jak życzliwie, jak sympatycznie podejmował myśli młodych ludzi, potem jak
on nadzwyczajnie bystro odczuwał, co się w nas działo na tle tych myśli, a w końcu, jak nas
doskonale wyleczył i jakby rozsypanych w ucieczce i pobitych na powrót pod swoją komendę

Powered by MyScript