- Dżentelmen - rzuciłem pogardliwie.
- Owszem, to bardzo dobrze wychowany człowiek - potwierdziła. - Oczywiście zdaję
sobie sprawę, że jego zainteresowanie moją osobą wynika z faktu, że widział nas razem, gdy
ścigaliśmy jego mustanga. Podwiózł mnie, aby przy okazji wybadać, co ja tutaj robię.
- Pani szła piechotą do Fromborka? Czyżby magistrowi inżynierowi Zegadle zepsuł
się jego błękitny opel? - zapytałem z drwiną w głosie.
- Nie, po prostu magister inżynier Zegadło został na zawsze skreślony z listy moich
adoratorów. Jest to osobnik, który w życiu kieruje się tylko pozorami. To, co ładnie wygląda,
to mu imponuje. A ja, proszę pana, lubię ludzi, którzy nie tyle zwracają uwagę na czyjeś
cechy zewnętrzne, co na charakter. Ważna jest dla mnie nie błyszcząca karoseria samochodu,
ale to, co samochód kryje pod maską. Nie interesuje mnie mężczyzna tylko dlatego, że jest
ładny, ma piękne włosy, smukłą figurę i dobrze tańczy, ale ważne jest dla mnie, co on ma pod
kopułą swojej czaszki. Koniec, kropka. Nie pojadę więcej błękitnym oplem.
Melancholijnie pokiwałem głową.
- Ja również okazałem się człowiekiem, który kieruje się pozorami. I dlatego po raz
trzeci przegrałem w walce z Waldemarem Batura.
Opowiedziałem Ali o wczorajszej przygodzie w podziemiach katedry.
- Zgubiło mnie moje zarozumialstwo - wyjaśniłem. - Wydawało mi się, że jestem
niezwykle sprytny. Zaledwie przyjechałem do Fromborka, natychmiast wpadłem na trop
Diabelskiej Góry, a potem Diabelskiego Drzewa. Gdybym sądził o sobie z mniejszą
zarozumiałością, zapewne odkryłbym wkrótce przebiegły plan Batury, polegający na tym, że
podsuwał mi on tropy, które miały mnie zaprowadzić w ślepy zaułek. Jak mogłem nie zdawać
sobie sprawy, że jeśli Batura tak nieudolnie porywa staruszka, to kryje się w tym pułapka? Jak
mogłem dać się wprowadzić w kryptę podziemną?
Panna Ala zastanawiała się nad czymś głęboko. W zamyśleniu skubała palcami
kosmyk swoich włosów.
- Powiada pan, że w skrytce prawdopodobnie było pięć złotych, wysadzanych drogimi
kamieniami kielichów mszalnych, a odnaleziono kielichy srebrne? - upewniła się.
- Tak. Przecież Batura nie przyjechał tu po to, aby rozkoszować się pięknem
Fromborka.
Na twarzy panny Ali pojawił się nagle wyraz zdecydowania.
- Postaram się panu pomóc - rzekła. - Proszę mi jednak dać te pięć srebrnych
kielichów.
- Po co?
- Niech pan za dużo nie pyta. Ja również mam swoje tajemnice.
- A skąd ja wezmę pięć srebrnych kielichów? Czy pani sądzi, że dyrektor Marczak
podaruje mi je?
- Niech pan je od niego wypożyczy. Za rewersem. Przecież sam pan mówił, że one nie
przedstawiają większej wartości.
- Zgoda. Tylko czym uzasadnię prośbę o wypożyczenie kielichów?
- To już pańska sprawa. Ale dając mi te kielichy, otwiera pan przed sobą możliwość
dostarczenia panu dyrektorowi Marczakowi żądanego dowodu.
- Pani chce mi dostarczyć dowód winy Batury? W jaki sposób?
- Proszę nie pytać! - aż tupnęła nogą. - Niech pan dostarczy mi pięć srebrnych
kielichów.
Wstałem z ławki.
- Muszę w takim razie porozumieć się z dyrektorem Marczakiem.
Poszliśmy do schroniska PTTK. Poprosiłem pannę Alę, aby zaczekała w moim
pokoju, który tymczasem opuścił Cagliostro.
Sam zaś zapukałem do drzwi pokoju dyrektora Marczaka.
Kładł się już chyba do snu, bo drzwi otworzył ubrany w pidżamę.
- O co chodzi? - burknął gniewnie. - Mówiłem panu, że jestem zdrożony.
- Chciałbym wypożyczyć pięć srebrnych kielichów ze skrytki.
- Po co?
- Podejrzewam, że to współcześnie wykonane falsyfikaty.
- Bzdura. Sądzę, że wykonano je pod koniec ubiegłego wieku. Ich wartość nie
przekracza sumy dziesięciu tysięcy złotych.
- A jednak chciałbym je obejrzeć. Kazał mi pan dostarczyć dowodu, a gdy chcę go
znaleźć, to pan mi utrudnia poszukiwania.
- Ach, to pan tak stawia sprawę? No, dobrze. Wypożyczę panu te kielichy.
I zaprowadził mnie w kąt pokoju, gdzie w drewnianej skrzyni, zamkniętej na ogromną
|