- A w całym Szanghaju? - Około 33 tysięcy. - Wobec tego ile żyje w całej Monadzie 116? - 881 tysięcy. - W tej konstelacji miejskiej stoi pięćdziesiąt miastowców, prawda? - Owszem. - W sumie jakieś 40 milionów mieszkańców - ciągnie Gortman. -Trochę więcej niż cała ludność Wenus. Nieźle! - A to wcale nie największa konstelacja! - Głos Matterna pobrzmiewa dumą. - Naprawdę duże są Sansan i Boshwash, a w Europie także Berpar, Wienbud i jeszcze jakieś dwie. Według najnowszych projektów ciągle będą powstawać nowe skupiska! - W takim razie na całej planecie żyje...? - 75 miliardów! - wykrzykuje Mattern. - Szczęść boże! Nigdy nie było tak jak teraz! Ani jeden człowiek nie chodzi głodny! Wszyscy jesteśmy szczęśliwi! Zostało jeszcze mnóstwo otwartej przestrzeni! Bóg nam pobłogosławił, Nicanor. Zatrzymuje się przy drzwiach z numerem 79 915. - Witaj w moim domu, drogi gościu. Co moje, to i twoje. Wchodzą do środka. Mieszkalnia Matternów należy do obszernych. Prawie dziewięćdziesiąt metrów kwadratowych powierzchni. Dmuchana platforma sypialna, chowane łóżka dzieci i meble, które łatwo przesunąć, jeśli potrzeba więcej miejsca do zabawy. Faktycznie większość pomieszczenia świeci pustkami. Ekran i terminal danych zajmują tyle dwuwymiarowej przestrzeni ściany, ile w minionej epoce przeznaczano na trzymanie pękatych telewizorów, regałów z segregatorami i najprzeróżniejszych innych zabierających miejsce gratów. Przestronna i przewiewna mieszkalnia, w sam raz dla zaledwie sześcioosobowej rodziny. Dzieci nie wyszły jeszcze do szkoły; Principessa zatrzymała je, aby przywitały się z gościem - dlatego trochę dokazują. Kiedy wchodzi ich tata, Sandor i Indra właśnie wyrywają sobie ulubioną zabawkę: fantazjomat. Mattern staje zdumiony. Konflikt w domu? Rodzeństwo okłada się bezgłośnie, tak, żeby mama nie zauważyła. Sandor kopie Indrę w goleń. Dziewczynka, krzywiąc się z bólu, drapie brata paznokciami w policzek. - Szczęść boże - rzuca ostro Mattern. - Ktoś tu chce chyba skończyć w zsuwni. Dzieci ciężko sapią. Zabawka spada na podłogę. Oboje stają wyczekująco. Zajęta przy najmłodszej latorośli Principessa podnosi wzrok, odgarniając sprzed oczu kosmyk ciemnych włosów; nawet nie słyszała, kiedy mąż wrócił. - Konflikt sterylizuje - poucza Mattern. - Przeproście się nawzajem. Rodzeństwo całuje się i uśmiecha do siebie. Indra potulnie schyla się po zabawkę, aby podać ją ojcu. Mattern wręcza fantazjomat młodszemu synkowi, Marxowi. Teraz wszyscy już patrzą na gościa. Pan domu zwraca się ponownie do Gortmana: - Co moje, to i twoje, przyjacielu. Później przedstawia przybyszowi całą rodzinę. Scena kłótni odebrała mu trochę pewności siebie, ale widok Gortmana, wyjmującego cztery nieduże pudełka i rozdającego je dzieciom, przywraca mu pogodę ducha. Zabawki. Błogosławienny gest. Pokazuje gościowi pozbawioną teraz powietrza platformę sypialną. - Na tym sypiamy - tłumaczy. - Miejsca wystarcza dla trojga. Myjemy się pod spłukiwaczem, o tu. Woli pan być sam przy wydalaniu? - Tak, jeśli można. - Ten przycisk włącza ekran przesłaniający. W tym miejscu wydalamy odchody: mocz tu, a kał tam. Rozumie pan, wszystko jest potem uzdatniane. My z miastowców jesteśmy gospodarnym ludkiem. - Nie wątpię - przytakuje Gortman. - Czy chciałby pan, byśmy i my włączali ekran, kiedy wydalamy? - pyta Principessa. - Wiem, że w niektórych zewnętrznych światach tak robią. - Nie chciałbym wam nic narzucać - odpowiada Wenusjanin. - Nasza kultura pozbyła się balastu prywatności - mówi z uśmiechem Mattern - ale wciśnięcie guzika nie sprawi nikomu żadnego kłopotu, jeżeli tylko... - urywa nagle. Nowy, przykry domysł: - Mam nadzieję, że nagość nie jest na Wenus tabu. Rozumie pan, mamy tylko jedno, wspólne pomieszczenie i... - Potrafię się dostosować - oznajmia z naciskiem Gortman. - Wykształcony socjokomputator z założenia jest kulturowym relatywistą! - Oczywiście - potakuje Mattern, śmiejąc się nerwowo. Principessa przeprasza, że nie będzie dalej uczestniczyć w rozmowie: musi wyekspediować ściskające w rękach nowe zabawki pociechy do szkoły. - Pan wybaczy, jeżeli mówię o rzeczach oczywistych - zaczyna znów Mattern - ale muszę poruszyć sprawę przywilejów seksualnych. Będziemy spać na platformie we troje. Zarówno moja żona jak i ja jesteśmy do pańskiej dyspozycji. U nas w miastowcu odmówienie jakiejkolwiek racjonalnej prośbie, jeśli tylko nikogo to nie krzywdzi, jest czymś niestosownym. W społeczeństwie takim jak nasze, gdzie nawet najbłahsze tarcia mogłyby w niebezpieczny sposób zakłócić ład i porządek, zapobieganie frustracji jest naczelną zasadą. Zna pan nasz zwyczaj lunatykowania? - Obawiam się, że nie. - W Monadzie 116 nigdy nie zamykamy drzwi na klucz. Nie mamy żadnej prywatnej własności, którą trzeba by chronić, a my wszyscy jesteśmy społecznie przystosowani. Przyjęte jest odwiedzać nocą inne mieszkalnie. Tym sposobem ciągle wymieniamy się partnerami. Zazwyczaj lunatykują mężczyźni, a kobiety czekają w swoich domach, ale bywa też inaczej. Wszyscy dorośli członkowie naszej społeczności są zawsze dla siebie dostępni. - Interesujące - mówi Gortman. - Można by się spodziewać, że w społeczeństwie złożonym z tylu ludzi żyjących w bezpośredniej bliskości wykształci się raczej nadmierny szacunek dla prywatności niż model społecznej swobody.
|