Płomienie w ustach Ba'alzamona roześmiały się...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
mężczyzny w szarym na wszelki wypadek spoczywała na ustach Udałowa, dla- tego ten nie mógł powiedzieć Batyjewowi, że już czytał ten artykuł i, choć jest...
»
— czyż nie śmiano się z mitycznych bogów? Nawet zjawiska pełne powagi, ba — tragiczne, bywają przedmiotem żartów...
»
Dolg? Jak płomienna błyskawica świadomość, kim jest Dolg, przeniknęła mózg Mó- riego...
»
- Oo! Kibiców nie brak tutaj i tam na górze - roześmiała się panna Soames...
»
cygarem w ustach...
»
Roześmiała się...
»
Êwiat
»
strony klasztoru w Oliwie...
»
raz będą, powiedziała, nie zdejmuj tylko marynarki, mężczyźnie nie przystoizdejmować marynarki, chyba że na łące...
»
čYądk/Üp–J7 ĚÜH°Ť€jv\k*čYéÇź~,1ŠçzöÝwHÓĺŇóń¤ą O§ ĺŤŇA“`Ééśľźţś[äö§+­ťaIhlzú=>gŠg°ľŽ)íŤÜ ;ޝÜćäÉNÔ:ź:ŞEăęä…‡čţXeě†yë~ˆ[ČÓ ÉŐS7ię´ śMŇzPBśüś 9ýqüwPKiůZ*ľŚý

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Twarze w palenisku załkały na widok wesołości swego pana.
- Wiele razy przede mną uciekałeś i za każdym razem ja cię doganiałem i sprawiałem, że karmiłeś się swoją dumą, przyprawiając ją rzewnymi łzami. Wiele razy podnosiłeś się i walczyłeś, potem pełzałeś pokonany, błagając o litość. Masz wybór, robaku: klękniesz u mych stóp i będziesz słu­żył mi jak należy, a ja dam ci władzę nad tronami, albo staniesz się kukłą Tar Valon, krzyczącą przeraźliwie, gdy ja będę ją wcierał w pył czasu.
Rand poruszył się, by zerknąć w stronę drzwi, jakby szukał drogi ucieczki. Niech Czarny tak sobie myśli. Za drzwiami wciąż było widać czerń nicości, rozszczepioną przez świecącą nić, która biegła od jego ciała. I biegła też przez nią grubsza wstęga Ba'alzamona, tak czarna, że wy­różniała się na tym ciemnym tle niczym śnieg. Obydwie wstęgi odbijały się od siebie, pulsując niczym dwie aorty, światło ledwie opierało się falom ciemności.
- Istnieją jeszcze inne możliwości wyboru - powie­dział Rand. - To Koło tka Wzór, nie ty. Uciekłem z każdej pułapki, którą na mnie zastawiłeś. Uciekłem Pomorom i trollokom, uciekłem twoim Sprzymierzeńcom. Przyszed­łem aż tutaj po twoich śladach i po drodze zniszczyłem twoją armię. Ty nie tkasz Wzoru.
Oczy Ba'alzamona buzowały jak dwa paleniska. Nie po­ruszył ustami, jednak Randowi wydało się, że słyszy, jak przeklina Aginora. Po chwili ognie zgasły, a zwyczajna lu­dzka twarz uśmiechała się do niego, mimo ciepła Światłości napełniając chłodem.
- Można zebrać inne armie, głupcze. Jeszcze nadejdą armie, o jakich ci się nigdy nie śniło. Ty szedłeś po moich śladach? Ty ślimaku spod skały, ty szedłeś po moich śla­dach? To ja wytyczałem twoją drogę od dnia, w którym się urodziłeś, drogę, która miała cię zawieść albo do grobu, albo do tego miejsca. Pozwoliłem uciec i przeżyć jednej z Aiel, by wygłosiła słowa, które miały rozbrzmiewać echem przez całe lata. Jain Długi Krok, bohater - wypowiedział to sło­wo z szyderczym grymasem - z którego zrobiłem głupca i odesłałem do Ogirów, myślał, że się ode mnie uwolnił. Czarne Ajah rozpełzły się niczym robactwo po całym świe­cie w poszukiwaniu ciebie. Ja pociągam za sznurki, a za­siadająca na Tronie Amyrlin tańczy i myśli, że to ona kon­troluje wydarzenia.
Pustka zadrżała, Rand pośpiesznie ją umocnił.
"On wszystko wie. Mógł to zrobić. Mogło być tak, jak on mówi."
Światłość ogrzała pustkę. Rozległ się donośny krzyk zwątpienia i ucichł, pozostawiając po sobie tylko małe ziarn­ko. Walczył, nie wiedząc, czy chce na zawsze pogrzebać to ziarno, czy też dać mu rosnąć. Próżnia umocniła się, mniej­sza niż dotychczas, unosił go spokój.
Ba'alzamon wydawał się niczego nie zauważać.
- Dla mnie to nieważne, czy jesteś żywy czy martwy, jest to ważne tylko dla ciebie i dla tej władzy, którą mógłbyś posiąść. Albo ty będziesz mi służył, albo twoja dusza. Wo­lałbym jednak, abyś klęczał przede mną jako żywy, a nie martwy. Wysłałem do twej wioski tylko jeden taran, mimo że mogłem posłać ich tysiąc. Tylko jednego Sprzymierzeńca Ciemności, mimo że cała ich setka mogła napaść na ciebie podczas snu. A ty, głupcze, nic o nich nawet nie wiesz, o tych, którzy cię wyprzedzają, o tych, którzy są za tobą, ani o tych, którzy są u twego boku. Jesteś mój, zawsze byłeś mój, jak pies uwiązany na smyczy i ja cię tu sprowadziłem, byś klęknął przed swym panem, albo umarł, by klęczała wówczas twoja dusza.
- Zaprzeczam ci. Nie masz nade mną władzy i nie będę przed tobą klęczał, ani żywy, ani martwy.
- Spójrz - powiedział Ba'alzamon. - Spójrz.
Rand mimowoli odwrócił głowę.
Stały tam Egwene i Nynaeve, blade i przestraszone, z kwiatami we włosach. 1 jeszcze jedna kobieta, nieco star­sza od Wiedzącej, ciemnooka i piękna, ubrana w suknię z Dwu Rzek, z jasnymi kwiatami wyhaftowanymi wokół szyi.
- Matka? – wydyszał, a ona uśmiechnęła się bezsil­nym uśmiechem. - Nie! Moja matka nie żyje, a te dwie są bezpieczne w innym miejscu. Zaprzeczam ci!
Postacie Egwene i Nynaeve zamazały się, rozpłynęły we mgle, rozproszyły. Kari al'Thor wciąż tam stała, z oczami wielkimi od strachu.
- Przynajmniej ona - powiedział Ba'alzamon - na­leży do mnie i zrobię z nią, co zechcę.
Rand potrząsnął głową.
- Zaprzeczam ci.

Powered by MyScript