A gdy się oddalili, pofrunęłam za nimi znowu z ciekawości. Zapuścili się bardzo daleko. Zaszło wkrótce słońce i w lesie zaczęło się ściemniać. Dzieci chciały wrócić do swoich przyjaciół, ale nie znały leśnych dróg i poszły w złą stronę. Stawało się coraz ciemniej i ciemniej; dzieci przewracały się, potykając się o korzenie drzew, których nie mogły dostrzec, były coraz bardziej zmęczone i już zupełnie nie wiedziały, którędy iść. Przez cały czas skrycie i bezszelestnie latałam nad nimi. Wreszcie dzieci znużone usiadły i dziewczynka powiedziała: - Wilusiu, zabłądziliśmy! Co teraz zrobimy? Robi się noc, a ja się tak boję ciemności. - I ja także - powiedział chłopczyk - odkąd nam ciocia Emilia opowiedziała tę straszną historię o upiorach, boję się śmiertelnie ciemności. O mało co nie spadłam z drzewa ze zdziwienia. Po raz pierwszy w życiu usłyszałam, że można się bać ciemności. Dla was to na pewno brzmi zabawnie, ale pomyślcie, że ja, która o tyle lepiej się czuję podczas ciemnej, chłodnej nocy niż w jaskrawym, oślepiającym blasku słonecznym, nie mogłam uwierzyć, aby ktoś mógł się bać tylko dlatego, że słońce poszło spać. Niektórzy ludzie myślą, że nietoperze i sowy mogą dlatego widzieć w ciemnościach, że mają wyjątkowo dobry wzrok, ale tak nie jest. Posiadamy szczególnie ostry słuch, ale nie mamy wcale specjalnie dobrego wzroku. Widzimy w ciemnościach dlatego, że się w tym ćwiczymy. Jest to kwestia wprawy, tak samo jak gra na fortepianie albo coś podobnego. Wstajemy wtedy, gdy inne stworzenia idą spać, i kładziemy się spać, gdy inne wstają, gdyż wolimy ciemności od światła. Nigdy byście nie uwierzyli, jak pięknie bywa wśród ciemności, gdy się z nimi oswoić. Rozumie się, że sowy uczą swoje pisklęta od małego widzieć w ciemną noc. Toteż potem przychodzi nam to z łatwością. Ale każdy może się tego do pewnego stopnia nauczyć, jeśli nabierze wprawy. Wróćmy jednak do dzieci. Siedziały więc biedactwa na ziemi bardzo zalęknione, zaniepokojone i smutne i zastanawiały się z płaczem, co robić. Przypomniałam sobie, jak obroniły psa, i za to, że te dzieci są dobro dla zwierząt, postanowiłam im dopomóc. Frunęłam więc na gałąź nad ich głowami i powiedziałam najłagodniejszym głosem: „Tuh-witt, tu-hu!” Co, jak wiecie, oznacza w mowie sów: „Piękny wieczór dzisiaj, jak się macie?” Gdybyście widzieli, jak się te biedne dzieci przestraszyły! - Co to? - zawołała dziewczynka i rzuciła się chłopcu na szyję. - Co to było? Czy to duchy? - Nie wiem - powiedział chłopczyk. - Ach, jak się przestraszyłem. Szkaradne ciemności! Próbowałam jeszcze trzykrotnie pocieszyć je, mówiąc do nich łagodnie, po swojemu. Ale dzieci bały się coraz więcej. Najpierw myślały, że to zły duch, potem, że czarownica, potem, że olbrzym leśny. Myślały tak o mnie, którą mogłyby wsadzić do kieszeni. Ludzie wychowują swoje dzieci w strasznej nieświadomości! Gdyby istniał jakiś zły duch albo jakaś czarownica, albo olbrzym w lesie czy poza lasem, to musiałabym ich przecież znać. Potem pomyślałam, że gdybym je wabiła swoim pohukiwaniem: „Tu-witt”, „Tu-hu” przez cały las, szłyby może za mną i w końcu wyprowadziłabym je i wskazała drogę do domu. I spróbowałam. Ale głuptasy nie szły za mną, bo myślały pewnie, że jestem czarownicą czy czymś podobnym. Moim pohukiwaniem zdziałałam tyle, że obudziłam inną sowę, śpiącą gdzieś niedaleko, która myślała, że ją przywołuję. Nie mogąc pomóc dzieciom, pofrunęłam do tamtej sowy, żeby się jej poradzić. Siedziała na pniu wypróchniałej brzozy i tarła oczy, gdyż dopiero co zbudziła się ze snu. - Dobry wieczór! - powiedziałam. - Piękną noc mamy dzisiaj. - Tak - odrzekła - tylko nie dość ciemną. Dlaczego właściwie narobiłaś takiego wrzasku? Budzić kogoś ze snu, zanim zapadły ciemności! - Bardzo mi przykro - powiedziałam - ale dwoje małych dzieci zabłądziło w lesie. Biedne, głupie stworzenia siedzą na ziemi i płaczą, i narzekają, bo jest ciemno i nie wiedzą, co robić. - To muszą być jakieś wyjątkowe matołki - rzekła sowa. - Dlaczego więc nie wyprowadzasz ich z lasu? Może mieszkają w jednej z tych zagród wiejskich, które położone są w pobliżu, na skrzyżowaniu dróg. - Próbowałam już - powiedziałam - ale są tak zalęknione, że nie chcą iść za mną. Nie podoba im się mój glos albo licho wie co. Uważają mnie za jakąś straszną czarownicę czy coś podobnego. - Hm - powiedziała sowa - musisz więc naśladować jakieś inne stworzenie. Takie, którego się nie będą bały. Czy umiesz dobrze naśladować? Może potrafisz szczekać jak pies? - Nie - odrzekłam - ale umiem miauczeć jak kot. Nauczyłam się tego od pewnego amerykańskiego ptaka, którego klatka wisiała w stajni, gdzie gnieździłam się zeszłego lata. - Doskonale - powiedziała - spróbuj i uważaj, jaki to będzie miało skutek. Poleciałam więc z powrotem do dzieci, które płakały jeszcze rozpaczliwiej niż przedtem. Ukryłam się w krzakach nisko przy ziemi i zaczęłam miauczeć jak prawdziwy kot.
|