..
Tymczasem armie sprzymierzone waliły pod Lipsk.
Same nazwiska dawały poznać, jacy wodzowie jaką potęgę prowadzą.
Schwarzenberg, Blücher, Kleist, Wittgenstein, Pahlen, Bennigsen, Sacken, Langeron,
Wintzingerode, Colloredo, Lichtenstein, Wied, Barclay de Tolly, Stedingk, York, Bülow,
Strogonow, Doktorow, Płatow, Bubna, Klenau, Meerfeldt, Gyulay, Garczakow, Kretow, Ra-
jewski, Miłoradowicz ─ Niemcy, Rosjanie, Szwedzi Węgrzy, a ponad nimi następca tronu
Szwecji Bernadotte, wielki książę Konstanty, książę krwi wirtemberski, książę Hessen-
Homburg, a nad nimi Fryderyk Wilhelm pruski, Franciszek austriacki, Aleksander rosyjski...
Cztery armie toczyły się ze szczękiem broni i turkotem armat. Jedni znani z dawna przeciwni-
cy, inni doświadczeni już w boju byli sprzymierzeńcy i nowi wodzowie, dotychczas niezna-
ni...
Wiódł armię czeską książę Schwarzenberg, Austriaków i Rosjan, do stu pięćdziesięciu ty-
sięcy ludzi.
Wiódł „marszałek naprzód”, „Feldmarschall vorwarts!'', Blucher, armię śląską, skombino-
waną z Prusaków i Rosjan ─ do sześćdziesięciu tysięcy ludzi.
Wiódł Bernadotte armię północną, Szwedów, Rosjan, Prusaków ─ do sześćdziesięciu
ośmiu tysięcy ludzi.
Prowadził Austriaków i Prusaków Bennigsen, armię polską. przeszło czterdzieści tysięcy
ludzi.
Jechało z nimi armat tysiąc pięćset. Jazdy było pięćdziesiąt tysięcy.
Trzeba było te wojska pojedynczo gromić: Schwarzenberga, nim się połączy z Blücherem,
Blüchera, nim go dojdzie Bernadotte od berlińskiej strony ─ lecz trzeba było działać pioru-
nem ─ lecz dwa dni na namysłach i ważeniu planów zbiegło bezczynnie i bezpłodnie w Dreź-
nie, a tymczasem Schwarzenberg w dół, Blucher w górę posuwali się ku sobie wzdłuż Mul-
dy...
Szli naprzeciw marszałkowie francuscy Ney, książę Elchingen i Moskwy, Oudinot, książę
Reggio, Mortier, książę Treviso, Victor, książę Bellune, Marmont, książę Raguzy, Macdo-
nald, książę Tarentu, Augereau, książę Castiglione, z szefem sztabu generalnego marszałkiem
Berthierem, księciem Neufchatelu, na czele; szli generałowie: Lauriston, Regnier, książę
Massa, Latour-Maubourg, Sebastiani, Arrichi, książę Padwy, Milhaud, Kellerman i polscy
wodzowie: naczelny wódz książę Józef i stary Henryk Dąbrowski, Sokolnicki, Izydor Krasiń-
ski, Weyssenhoff, Kwaśniewski, Małachowski, Bronikowski, Krukowiecki. Nad wszystkimi z
godności król Neapolu, Murat. Dowodzili około sto osiemdziesiąt tysięcy ludzi z ośmiuset
działami. Jazdy mieli około dwadzieścia pięć tysięcy. Polaków było do siedemnastu tysięcy.
Pół miliona ludzi i około dwa tysiące trzysta armat dążyło naprzeciw sobie.39
39 Cyfrę i jednej, i drugiej potęgi trudno jest podać bezwzględnie, gdyż różni autorowie wojsowi rozmaicie ją
podają i ze znacznymi różnicami.
288
Lecz choć utarczki trwały nieprzerwanie, ostrożnie posuwały się główne korpusy armii ko-
alicyjnych. Generalissimus Schwarzenberg i jego podwładni wodzowie wiedzieli, że tylko
masą mogą Bonapartego pokonać, po prostu przydusić. Każdy z nich przede wszystkim
strzegł się pojedynczego spotkania. Chcieli oni zatoczyć krąg, pierścień śmiertelny. Podobnie
wilki osaczają w kniei odyńca, zanim się rzucą na niego.
Poniatowski walczył sam jak najmężniejszy żołnierz. Ile dojrzeć mógł, śledził Michał
Wartałowicz czako wodza, a raz po razu, gdy rękę miał wolną, po kieszeni się, w której scy-
zoryk siedział, macał.
Polacy bili się z właściwym sobie, szczególnym i bezprzykładnym poświęceniem dla Na-
poleona. Oni jedni tylko oprócz Francuzów. Wszyscy inni wcieleni w jego armię ludzie, Ho-
lendrzy, Włosi, Sasi Regniera i pozostałości z innych narodowości niemieckich, Badeńczycy,
Hesseńczycy, Wirtemberczycy, bili się pod przymusem, a Niemcy zerkali ku swoim, ku ko-
alicji. Nadszedł ten czas, kiedy podwładni Napoleona nie tylko drżeli przed nim i równocze-
śnie przed jego przeciwnikami, ale zaczynali się więcej przeciwników jego obawiać niż jego
samego.
Dwunastego września, nie opodal miasteczka Wachau w Saksonii, siedział sobie książę
Poniatowski przed namiotem i pił kawę z rana. Wtem dzyń! dzyń! dzyń! ostrogi, zsiadłszy
gdzieś poza namiotem z konia, król Neapolu Joachim Murat pojawił się przed księciem.
─ Bonjour! ─ powiada.
─ Bonjour, co tam słychać? ─ odpowiada Poniatowski, podnosząc się na pół na przywitanie.
─ Kawę pijesz? Daj no!
─ Zaraz.
Murat usiadł na polowym krześle.
─ He, na moją duszę, ale się poczubimy!
─ I ja tak myślę!
─ Mały kapral, pan szwagier, zamyślony.
─ Nie dziwota.
─ Albo, albo. Kości rzucił. Alea jacta sunt.
─ Est ─ poprawił Poniatowski.
─ He, Pepi, dobra ta twoja polska kawa, ale wiesz?!
─ No?
─ Co ja tu za jałóweczkę w jednej oborze wynalazłem!
─ No?!
|