Przed następnym dyżurem zatelefonowałem do naszego korespondenta w Rio de Janeiro, prosząc go...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
16|98|Kiedy recytujesz Koran, to szukaj ucieczki u Boga przed szatanem przekletym!16|99|Nie ma on bowiem zadnej wladzy nad tymi, którzy uwierzyli i którzy ufaja...
»
co są najgotowsi do ofiary? Posłuchajcie! Chcecie walki? Macie ją przed sobą; godna Polski i polskich dzieci, będzie to bój nie mniej srogi, nie mniej...
»
— czyż nie śmiano się z mitycznych bogów? Nawet zjawiska pełne powagi, ba — tragiczne, bywają przedmiotem żartów...
»
Przez większą część następnego miesiąca — czyli od końca września, kiedy ucie- kłyśmy, do końca października — moja pani wahała się...
»
— Wszystko w porządku? — Jane podeszła szybko, przed fotelem Adriana, do łóżka męża...
»
Po jakichś pięciu minutach zapadałem zwykle w rodzaj półsnu, po czym roztaczałem przed sobą taką wizję: Oto w moim ciele wyraża się doskonałość Boga...
»
276Diddleya, i wystpi przed szeciotysiczn widowni festiwalu zapowiedziany przez Boba Dylana, z ktrym jamowa wczeniej w znanym temacie Shake, Rattle And...
»
Tak twierdzi Brandes, żyd z Kopenhagi, który przez 22 lata był przeciwnikiem sjonizmu, aż wreszcie wyraźnie wyznał przed światem całym, że nie widzi...
»
Pewnego dnia obserwowany przez Serkisofa chłopak znów wyruszył przed siebie bez celu i wtedy na dworcu autobusowym udało mu się odnaleźć „to coś", co mogło...
»
– Dom, z którego przed chwilą wyszłaś – przytaknął kot...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

aby na początku nocnego serwisu przysłał nam króciutką fałszywą wiadomość o wyniku pięściarskiego spotkania Argentyny i Brazylii. Miał podać wszystkie zwycięstwa Brazylijczyków jako argentyńskie i na odwrót. W czasie naszej rozmowy wyniki spotkania nie mogły być znane; mecz rozpoczynał się późnym wieczorem. Dlaczego zwróciłem się właśnie do Rio? Ponieważ prosiłem o przysługę z zawodowego punktu widzenia niesłychaną, a Sam Gernsback, który był tam naszym korespondentem — to mój przyjaciel, z owego rzadkiego, najcenniejszego gatunku nie pytających o nic.
To. czego doświadczyłem dotąd, pozwalało przypuszczać, że komputer powtórzy fałszywy komunikat: ten, który Sam wystuka na swoim dalekopisie (nie będę skrywał, że miałem już na ów temat hipotezę; wyobrażałem sobie mianowicie, że dalekopis staje się jakby nadajnikiem radiowym, a jego kable pełnią funkcję anteny; mój komputer, tak myślałem, potrafi wychwycić fale elektromagnetyczne, tworzące się wokół kabli, pogrążonych w ziemi, ponieważ jest widać dostatecznie czułym odbiornikiem).
Natychmiast po wysłaniu fałszywej wiadomości miał ją Gernsback sprostować; pierwszą oczywiście zniszczyłbym, aby po niej i śladu nie zostało. Plan, który wymyśliłem, zdawał mi się niezwykle wyrafinowany. Żeby zaś doświadczenie nabrało charakteru krzyżowego, postanowiłem do przerwy w meczu utrzymać normalne połączenie dalekopisu z komputerem, a po przerwie dalekopis odłączyć. Nie będę się bawił w opisywanie moich przygotowań, emocji, atmosfery tej nocy, a tylko powiem wam. co zaszło. Komputer podał, to jest, włamał w makietę numeru wyniki spotkania fałszywie do przerwy, i zgodnie z prawdą — po niej. Czy rozumiecie, co to znaczyło? Dopóki był zdany na dalekopis, w ogóle niczego nie rekonstruował ani ,,nie kombinował” — powtarzał po prostu litera w literę to, co było kablowane z Rio. Odłączony, przestał zważać na dalekopis, a zarazem i na kable, które miały w myśl moich przypuszczeń pełnić rolę anteny radiowej — podał po prostu rzeczywiste wyniki spotkania! To, co w tym czasie wystukiwał Gernsback, nie miało dla mego IBM najmniejszego znaczenia. Ale to nie wszystko. Podał właściwie rezultaty wszystkich spotkań — pomylił się za to przy ostatnim — w wadze najcięższej. Jedno okazało się pewne niezbicie: w momencie odłączenia przestawał być w ogóle zależny od dalekopisu, tego u mnie i tego w Rio. Uzyskiwał wiadomości jakąś zupełnie inną drogą.
Kiedy spotniały, z wygasłą fajką, nie mogłem jeszcze przetrawić tego. co widziałem, brazylijski dalekopis oderwał się: Sam podał właściwe wyniki, jak było umówione. t w końcowym doniesieniu wprowadził do listy poprawkę: rezultat walki w wadze ciężkiej odmienił się po ostatecznym werdykcie sędziów, którzy uznali, że waga rękawic Argentyńczyka — zwycięzcy na ringu — była nieprzepisowa.
Tak więc komputer nie pomylił się ani raz. Potrzebna mi była jeszcze jedna wiadomość, którą zdobyłem po zamknięciu numeru, telefonując do Sama; już spał u siebie i zbudzony klął jak szewc; łatwo mogłem go zrozumieć, bo pytania, jakimi go zasypałem, wyglądały na błahe, a właściwie na idiotyczne po prostu: o której godzinie ogłoszono wynik walki w wadze ciężkiej i w jaki czas potem sędziowie zmienili werdykt? Sam powiedział mi wreszcie jedno i drugie. Walkę unieważniono prawie natychmiast, przy obwieszczaniu zwycięstwa Argentyńczyka, ponieważ sędzia, podnosząc jego rękę, jako zwycięzcy, wyczuł przez skórkę rękawicy ciężarek, poprzednio ukryty pod warstwą plastyku, który obluzował się i przesunął podczas walki. Sam wybiegł do telefonu przed ową sceną, w chwili gdy wyliczony Brazylijczyk został na deskach, bo chciał jak najprędzej przekazać wiadomość. A zatem komputer nie zawdzięczał swojej wiedzy odczytaniu myśli Sama, bo podał prawdziwy wynik walki, kiedy Sam go jeszcze nie znał.
Bez mała pół roku robiłem że nocne eksperymenty i dowiedziałem się niejednego, choć nadal nic nie rozumiałem. Odłączony od dalekopisu, komputer najpierw zastygał na dwie sekundy, potem podawał dalszy ciąg komunikatu — przez sto trzydzieści siedem sekund. Do tego momentu wiedział o zdarzeniu wszystko, a potem już nic. Być może jeszcze bym to jakoś strawił, ale odkryłem rzecz gorszą. Komputer przewidywał przyszłość, i to nieomylnie. Nie miało dlań żadnego znaczenia to. czy podawana informacja dotyczy zdarzeń, które już zaszły, czy takich, które dopiero nastąpią — byle mieściły się w granicach dwóch minut i siedemnastu sekund. Jeżeli wystukiwałem mu na dalekopisie informację wymyśloną, powtarzał ją posłusznie, a po wyjęciu kabla od razu milkł; umiał więc kontynuować opisywanie tego tylko, co gdzieś naprawdę zachodziło, a nie tego. co ktoś sobie pomyślał. Taki przynajmniej wyciągnąłem wniosek i wpisałem go do notatnika, z którym się nie rozstawałem. Powoli przywykłem do jego zachowania i sam nie wiem. kiedy zaczęło mi się ono kojarzyć z zachowaniem psa. Jak psa należało go najpierw wprowadzić na konkretny trop. dać mu niejako do porządnego obwąchania początek serii zajść, niby śladów, tak jak pies. potrzebował chwili czasu, żeby sobie utrwalić dane, a gdy dostał ich zbyt mało, milkł albo wykręcał się ogólnikami, czy wreszcie wchodził na trop fałszywy. Mylił z sobą na przykład różne miejscowości o tej samej nazwie, jeśli nie określiłem jednej w sposób całkowicie jednoznaczny. Jak psu. było mu zupełnie wszystko jedno, jakim pójdzie tropem, ale gdy już się na nim znalazł, był niezawodny — w ciągu stu trzydziestu siedmiu sekund.

Powered by MyScript