Czarne ptasie wstęgi unosiły się z ziemi zarówno po lewej, jak i po prawej stronie, kierując się na południe. Kilkakrotnie udało im się znaleźć kryjówkę w jakimś zagajniku albo schronić na zboczu i popatrzeć na kruki, zanim rozpełzły się po niebie. Raz, kiedy słońce zaczynało już się zsuwać ze swego południowego szczytu, zatrzymali się na otwartej przestrzeni, zastygając jak pomniki, w połowie mili od najbliższego schronienia, a tymczasem w odległości niecałej mili od nich, na wschodzie, mignęła im setka pierzastych szpiegów Czarnego. Pomimo wiatru twarz Perrina ociekała potem, dopóki ostatni czarny kształt nie zmniejszył się do rozmiarów małej kropki i nie zniknął. Stracił już rachubę maruderów, których strąciły proce. Na drodze pokonanej przez stada, zobaczył wystarczająco wiele dowodów na uzasadnienie swego strachu. Bliski mdłości i jednocześnie zafascynowany zapatrzył się na królika rozdartego na strzępy. Pozbawiona oczu głowa leżała na ziemi, a pozostałe części ciała - odnóża, wnętrzności -- spoczywały wokół niej porozrzucane szerokim kręgiem. Ptaki, zamienione przez krucze dzioby w bezkształtne masy z piór. I jeszcze dwa lisy. Przypomniał sobie coś, co powiedział mu Lan. Wszystkie stworzenia należące do Czarnego uwielbiają zabijać. Moc Czarnego jest oparta na śmierci. A gdyby kruki ich znalazły? Bezlitosne oczy, połyskujące jak paciorki. Pracowite dzioby wirujące wokół nich. Dzioby ostre jak igła, kaleczące do krwi. Cała setka. "A może mogą wezwać więcej stworzeń swojego gatunku? Może wszystkie wezmą udział w polowaniu?" W jego myślach zrodziła się przyprawiająca o mdłości wizja. Wielki jak góra stos kruków, wijących się jak robactwo i walczących z sobą o kilka krwawych strzępów. Nagle tę wizję wymiotły inne obrazy, każdy wyraźny przez ułamek sekundy, wirował potem i przenikając przemieniał się w następny. Wilki znalazły kruki na północy. Skrzeczące ptaki frunęły w dół, zataczały krąg, znowu frunęły w dół, ich dzioby za każdym razem upuszczały krew. Warczące wilki to uskakiwały. to atakowały skręcając się w powietrzu i kłapiąc szczękami. Perrin co jakiś czas czuł w ustach ohydny smak piór i mięsa wyrywających się gwałtownie kruków, które miażdżono zębami, całym ciałem czuł ból głębokich ran, z których wytryskiwały potoki krwi, czuł rozpacz, że cały jego wysiłek nie wystarczy, mimo że ani myślał się poddać. Nagle kruki rozpierzchły się i zatoczyły krąg w górze, po raz ostatni wrzeszcząc z furią na wilki, które nie umierały tak łatwo jak lisy, a poza tym miały swoją misję. Rozległ się łopot czarnych skrzydeł i już ich nie było, tylko kilka czarnych piór opadło na martwe ciała ich towarzyszy. Wiatr wylizywał ranę na swej lewej, przedniej łapie. Coś złego stało się z okiem Skoczka. Nie zważając na rany, Łatka przywołała ich do siebie i razem wyruszyli bolesnymi susami w kierunku, w którym zniknęły kruki. Ich zmierzwioną sierść pozlepiała krew. "Nadchodzimy. Niebezpieczeństwo idzie przed nami." Potykający się w powolnym biegu Perrin wymienił spojrzenia z Elyasem. Żółte oczy mężczyzny były pozbawione wyrazu. Nic nie mówił, tylko obserwował Perrina i czekał, cały czas, bez najmniejszego wysiłku, sadząc długimi susami. "Czeka na mnie. Czeka, aż przyznam, że wyczuwam wilki." - Kruki - wydyszał z niechęcią Perrin. - Za nami. - On miał rację - wysapała Egwene. - Potrafisz się z nimi porozumiewać. Perrin miał wrażenie, że jego stopy zamieniły się w grudy żelaza przymocowane do drewnianych słupów, mimo to usiłował je zmusić do szybszego biegu. Gdyby tylko potrafił uprzedzić ich oczy, wyprzedzić kruki, wyprzedzić wilki, przede wszystkim oczy Egwene, które teraz wiedziały, kim jest. "Kim ty jesteś? Skażony, niech mnie Światłość oślepi! Przeklęty!" Nigdy go tak nie piekło w gardle, nawet gdy wdychał dym i żar w kuźni pana Luhhana. Zachwiał się, przywarł do strzemienia Egwene i wisiał na nim dopóty, dopóki dziewczyna nie zsiadła i nie wepchnęła go na siodło, mimo jego zapewnień, że jest w stanie iść dalej. Jednak niedługo potem sama przytrzymywała się strzemienia podczas biegu, drugą ręką podkasując spódnicę. Chwilę później zsiadł, czując, jak uginają się pod nim kolana. Musiał ją podnieść, by mogła zająć jego miejsce, lecz była zbyt zmęczona, żeby się opierać. Elyas nie chciał zwolnić. Popędzał ich urąganiami. Od kruków lecących na południe dzieliła ich tak niewielka odległość, że zdaniem Perrina wystarczyłoby, żeby obejrzał się choćby jeden ptak, by... - Nie zatrzymujcie się, a niech was licho! Myślicie, że jak nas dopadną, dacie sobie radę lepiej niż tamten lis? Ten z wnętrznościami na głowie? Egwene wychyliła się z siodła i hałaśliwie zwymiotowała. - Wiedziałem, że sobie przypomnisz. Po prostu jeszcze przejdźcie kawałek. To wszystko. Jeszcze tylko trochę. A niech was, myślałem, że tacy młodzi wieśniacy są bardziej wytrzymali. Podobno pracujecie cały dzień i tańczycie całą noc. Moim zdaniem wy śpicie cały dzień i śpicie całą noc. Przebierajcie tymi waszymi przeklętymi nogami! Początkowo schodzili ze zboczy, gdy tylko ostatni kruk zniknął za wzniesieniem, teraz zbiegali jeszcze, gdy ostatni maruderzy łopotali nad pagórkiem. "Jeśli choć jeden ptak się obejrzy." Kruki przeszukiwały wschód i zachód, a oni przebiegali przez dzielące je otwartą przestrzeń. "Wystarczy jeden ptak." Szybko nadlatywały kruki mknące w ślad za nimi. Łatka i pozostałe wilki okrążały je i biegły przed siebie, nie zatrzymując się, by wylizać rany, ale dostały już wszelkie możliwe nauczki związane z obserwowaniem nieba. "Jak blisko? Jak daleko?"
|