Zapewne by cię zabiły. A co powiesz na skóry?
Mam ładownie wypełnione pięknymi, idealnie wyprawionymi skórkami i...
Zasuszony funkcjonariusz urzędu celnego, tym razem unosząc rękę, jeszcze raz wpadł
mu w słowo. Później wskazał na widoczne za oknem i ciągnące się aż po horyzont
prerie. Lando wiedział, że dosłownie cała planeta wygląda mniej więcej tak, jak to, na
co spoglądały jego oczy. Słyszał także, iż na jej powierzchni szalały, nie napotykając
żadnych przeszkód, gigantyczne tornada... to znaczy, szalały dopóty, dopóki mieszkańcy
nie umieścili na stacjonarnych orbitach meteorologicznych satelitów, zapobiegających
powstawaniu takich anomalii. Potężne systemy uzbrojenia, pozwalające na niszczenie
tornad w zarodku, przy okazji uniemożliwiały nielegalne sprowadzanie albo wywożenie
zakazanych towarów, a także opuszczanie planety bez uiszczenia należnych rachunków.
- Sam powiedz, co tam widzisz, Mac? - zapytał celnik. - Miliardy metrów kwadratowych
upraw i pastwisk, oto co. Nie możemy tego jeść, ale stada naszych zwierząt hodowlanych
nie mają nic przeciwko temu. Popatrz tutaj! Kiedy po raz ostatni widziałeś zasłonę, uszytą
z prawdziwej skóry? Zgadza się, Mac. W tamtym budynku, przez który musiałeś przejść,
zanim trafiłeś do mnie. Mamy skór zwierzęcych po uszy - tyle, że na importowane skóry
nałożyliśmy cło w wysokości sześćdziesięciu pięciu procent ich wartości. Cło na wędki i
inne luksusowe towary wynosi siedemdziesiąt pięć procent, a na różne trujące substancje
w rodzaju tej wintenjagodowej galaretki, którą chcesz nam wcisnąć, sto pięć procent.
Lando jęknął. Najpierw musiał stoczyć walkę z gwiezdnym piratem, co kosztowało go
bardzo słono, a teraz te stawki. W dodatku musiał uiścić wszystkie opłaty za uzyskanie
zgody na lądowanie i parkowanie, a także za wydanie wszystkich innych niezbędnych
zaświadczeń i zezwoleń. Rzecz jasna, dochodziły do tego również niemałe koszty
uzupełnienia zasobów energii i paliwa.
- Posłuchaj, czy ty przypadkiem nie nazywasz się Lando Calrissian, kapitan „Sokoła
Milenium”? Gdzieś tu powinienem mieć wiadomość dla ciebie.
Zaczął szperać po kieszeniach wygniecionego kombinezonu. Po kilku chwilach wyciągnął
informacyjny dysk, zaopatrzony w miniaturową klawiaturę. Przycisnął kilka klawiszy z
cyframi i literami.
- Zgadza się! Wiadomość nadano z systemu Oseona. To ładny kawałek drogi od nas,
prawda? Chcesz ją teraz?
- Niech będzie - odparł bez entuzjazmu Lando. Prawdę mówiąc, było mu wszystko jedno.
Pragnął tylko znaleźć jakieś miłe, przytulne miejsce, w którym mógłby poleżeć jakieś
stulecie albo dwa.
- W porządku, Mac. Płacisz trzynaście i pół, a wiadomość należy do ciebie.
Hazardzista zamrugał. A zatem przesyłka nie została opłacona przez nadawcę. Wydało
mu to się dziwne - tym bardziej że trzynaście i pół kredyta było bardzo niską opłatą za
przesłanie informacji z jednego systemu gwiezdnego do innego. Z drugiej strony... Nie
mówiąc słowa, wyciągnął z kieszeni kilka banknotów kredytowych.
- Nie zrozumiałeś mnie, Mac - odezwał się funkcjonariusz. - Wszystkie przychodzące
z innych systemów wiadomości są obłożone importowymi cłami. Uznajemy, że nasi
14
@
Lando Calrissian i Ogniowicher Oseona
obywatele powinni zadowalać się tym, co mają na swoim świecie, a nie szukać kontaktów
z innymi cywilizacjami... Tak czy owak, płacisz trzynaście i pół setki kredytów.
- W takim razie nie zawracaj sobie tym głowy - odparł oburzony Lando. - To zapewne
tylko...
Człowieczek popatrzył na niego, po czym wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Za nieodbieranie międzygwiezdnych wiadomości grozi kara w wysokości dwóch tysięcy
kredytów. W trosce o ład i porządek nie możemy dopuścić, żeby takie wiadomości
poniewierały się po szufladach.
We względnym spokoju panującym w pomieszczeniu „Sokoła Milenium”, które mogło
uchodzić za świetlicę, Lando umieścił zakodowany dysk w otworze czytnika. Nad
urządzeniem ukazała się nalana, uśmiechnięta od ucha do ucha twarz mężczyzny.
- Ta wiadomość jest adresowana do pana Landa Calrissiana, kapitana „Sokoła Milenium”.
Pozdrowienia i gratulacje! Nazywam się Lob Doluff i jestem Starszym Administratorem
systemu Oseona. Założę się o wszystko, że nie słyszałeś o mnie, ale ja, drogi chłopcze,
słyszałem o tobie bardzo dużo!
Nagranie na tym się nie kończyło. Wręcz przeciwnie, Lob Doluff mówił dalej:
- Twoja sława jako gracza w sabaka sięga dalej i jest bardziej ugruntowana, niż
mógłbyś sobie wyobrazić. Moi współpracownicy i ja, którzy stanowimy niewielką grupę
miłośników tej gry, chcielibyśmy zaprosić cię, byś przyleciał do nas i zagrał z nami,
kiedykolwiek zechcesz. Jeżeli jesteś zainteresowany naszym zaproszeniem, zaproponuj
termin i wysokość stawek. Pragnę zapewnić cię, że kiedy przylecisz, zostaniesz powitany
i potraktowany ze wszystkimi należnymi honorami. Liczę na to, że zechcesz przyjąć
naszą propozycję. A zatem, do zobaczenia, oby jak najszybciej! Szczerze oddany Lob
Doluff. Koniec wiadomości.
Na twarzy Calrissiana zaczął pojawiać się szeroki uśmiech. Oto sposób, który pozwoliłby
mu powetować poniesione straty. Musiał mieć tylko trochę gotówki, żeby zasiąść do
stolika na którejś z asteroid systemu Oseona. Wyciągnął miniaturowy komunikator i
|