Jan Olszewski należał do loży “Kopernik”, ale po roku 1991 uśpił się.” Ciekawe czy Olszewski będzie protestował tym bardziej, że pisze o swoich związkach z masonerią w książce “Prosto w oczy” stwierdzając jedynie, że to tak naprawdę nie była to masoneria: “Dopóki zresztą działał Klub, w zasadzie formą zebrania loży - to było wznowienie loży "Kopernik" - posługiwać się nie było potrzeby.(...) Została przyjęta zasada, która nie miała nic wspólnego z prawidłowością obrzędów masońskich, ale dla naszych celów była bardzo wygodna, że w toku jednego posiedzenia uczestnicy otrzymywali od razu awans dwu- lub trzystopniowy: ucznia, czeladnika i mistrza. Sporządzało się po prostu odpowiednie protokóły. Natomiast, żeby ona jeszcze na zewnątrz była wiarygodna, wymagała udziału kogoś, kto będzie w najlepszej wierze stwarzał sytuację osłony.(...) W związku z tym Wolski wciągnął w to i uczynił sekretarzem Tadeusza Gliwica, przedwojennego członka masonerii. (...) Korzystaliśmy z formuły takich spotkań jeszcze w latach siedemdziesiątych. Potem już nikt nie miał do tego głowy - po akcji konstytucyjnej, kiedy powstał KOR, później Ruch Obrony Praw Człowieka.(...) Działalność loży na ten czas zamarła, po czym była próba powrotu do tej formuły w okresie stanu wojennego, kiedy nie było wiadomo jak to będzie się toczyło dalej. Odbyliśmy wtedy parę spotkań, na których zastanawiano się jak tę lożę wykorzystać. Potem bardzo szybko się okazało, że ta powszechna, solidarnościowa konspiracja przybiera formy tak szerokie i w istocie rzeczy stopień ścigania jest tu ograniczony. Trudno mi to dokładnie określić w czasie, ale gdzieś już pod koniec tego okresu zostało to definitywnie zarzucone." Kończąc. Masoneria zawsze była znana z tego, że tworzyła swoją tzw. czarną legendę, a więc mit o tym, że jest wszędzie, może wszystko, ma długie ręce itd. Masoneria, jak widać choćby z tego materiału, specjalizuje się, mówiąc delikatnie w legendach i mitach. Tutaj jednaj pojawia się zupełnie nieznany dotąd, zaskakujący mit jej autorstwa: “U nas za sympatie masońskie, nie tylko za przynależność do loży, można stracić pracę. Znana mi absolwentka historii miała otrzymać stypendium doktoranckie za granicą, ale go nie otrzymała, bo trzyma z masonami. Inna miała zostać asystentką na Uniwersytecie Warszawskim, ale dowiedziała się, że skoro sympatyzuje z prof. Nowickim, to niech on jej coś załatwi – i asystentką nie została. Mariana K., informatyka, wyrzucono z pracy w telekomunikacji, bo rozeszło się, że jest masonem. (...) Przykłady można by mnożyć.” Oj ci biedni, prześladowani masoni. Nie powiem, że pragnąłbym, aby ich pomysły, plany, mity się spełniły. W tym jednak wypadku stanowczo popieram. Jan Józef Lipski – “świecki święty” czy “święty osioł”? 13.12. 1999 r. ukazała się w “Naszym Dzienniku” rozmowa z Edwardem Staniewskim członkiem zespołu wykonawczego Ruchu Obrony Praw człowieka i Obywatela działającej od drugiej połowy lat siedemdziesiątych prawicowej organizacji opozycyjnej. W rozmowie tej Staniewski stwierdził, że Jan Józef Lipski wyjechał do Wielkiej Brytanii przed ogłoszeniem stanu wojennego, i że wtedy, gdy inni przebywali w obozach internowania lub więzieniach on przebywał na leczeniu w luksusowym szpitalu. Syn Lipskiego wystosował list do redakcji “Naszego Dziennika”, w którym stwierdził, że jego ojciec w momencie wprowadzenia stanu wojennego przebywał w Polsce, został internowany, a dopiero później wyjechał do Wielkiej Brytanii na leczenie skąd wrócił na proces KOR-u i został aresztowany. “Nasz Dziennik” zostaje też potępiony “za rozpowszechnianie nieprawdy” przez Józefę Hennelową w “Tygodniku Powszechnym”. “Nasz Dziennik” opublikował ten list 23.12. 99 r. wstrzymując jego publikacje kilka dni, aby Edward Staniewski mógł przygotować swoją na niego odpowiedź. Tak więc 13.12.99 r. ukazała się w “Naszym Dzienniku” druga rozmowa z Edwardem Staniewskim, w ramach której wyjaśnił, że nie przypuszczał nawet, “aby jeden z przywódców opozycji mógł wyjechać w stanie wojennym leczyć serce”, ponieważ władza komunistyczna nie patyczkowała się z nikim z opozycji i on sam choć również był chory nie został nawet zwolniony do polskiego szpitala. Ponadto Edward Staniewski stwierdza, że był pewny, iż Lipski długo przebywał w Londynie, ponieważ dowiedział się, że właśnie tam Lipski napisał swoją liczącą ponad 400 stron książkę pt. “KOR”. “Logicznie rozumując – stwierdza Staniewski – wydawało mi się, że Lipski nie mógł jej napisać w czasie krótszym niż pół roku, zwłaszcza, że był chory i poddał się w tym czasie poważnej operacji.” Jeszcze przed 23.12.99 zaatakowała Edwarda Staniewskiego i “Nasz Dziennik” Józefa Hennelowa w “Tygodniku Powszechnym” apelując jednocześnie do Senatu, aby jego marszałek stanął w “obronie nieżyjącego już senatora” i dał odpór tym “niesłychanym pomówieniom”. 30.12.99 na posiedzeniu senatu wystąpił senator Krzysztof Kozłowski z Unii Wolności, który zaprzeczając między innymi temu, że Lipski był w dniu rozpoczęcia stanu wojennego w
|