Młody człowiek wraca do Nowego Jorku, nie mogąc zaznać spokoju z powodu popełnionej zbrodni. Dociera do niego wiadomość o śmierci wuja. Wtedy uświadamia sobie, jak bezcelowa była jego zbrodnia, i ogarnięty wyrzutami sumienia odbiera sobie życie.
Przedstawiłem Poirotowi w zarysie moją wersję. Zainteresowało go to.
- Pomysłowe, naprawdę pomysłowe. Być może to nawet prawda. Ale nie bierzesz tu pod uwagę zgubnego działania grobowca.
Wzruszyłem ramionami.
- Nadal uważasz, że ma z tym coś wspólnego?
- Aż tak wiele, mon ami, że jutro wyruszamy do Egiptu.
- Co? - zawołałem zdumiony.
- To, co słyszałeś. - Twarz Poirota przybrała wyraz świadomego heroizmu. Po czym jęknął. - Och - zaczął biadać - ale morze, to okropne morze!
Tydzień później mieliśmy pod stopami złoty piasek pustyni. Słońce prażyło
niemiłosiernie. Poirot, teraz obraz nędzy i rozpaczy, wlókł się u mego boku. Mój przyjaciel nie był okazem podróżnika. Czterodniowy rejs statkiem z Marsylii stanowił dla niego niekończące się pasmo udręk. Gdy wyszedł na brzeg w Aleksandrii, był cieniem człowieka, przestał nawet przywiązywać tak wielką jak zazwyczaj wagę do swego wyglądu.
Przyjechaliśmy do Kairu i natychmiast udaliśmy się do hotelu Mena House, położonego w pobliżu piramid.
Egipt mnie zauroczył. Ale nie Poirota. Ubrany dokładnie tak samo jak w Londynie,
stale nosił w kieszeni malutką szczoteczkę do ubrań i toczył nieustającą wojnę z kurzem, który gromadził się na jego odzieży.
- Ach, moje buty! - jęknął. - Spójrz tylko na nie, Hastings. Moje buty z najlepiej wyprawionej skóry, zazwyczaj takie eleganckie i błyszczące. Teraz piasek znajduje się i wewnątrz nich, co sprawia ból, i na zewnątrz, co stanowi doprawdy odpychający widok. A poza tym ten upał powoduje, że wąsy mi obwisły, ależ tak, obwisły!
- Popatrz na Sfinksa - nalegałem. - Nawet ja odczuwam tę tajemnicę i urok, jakie roztacza.
Poirot przyjrzał mu się niezadowolony.
- Nie wygląda na szczęśliwego - oznajmił. - Jak mógłby być, skoro do połowy jest tak niechlujnie zasypany piaskiem!
- Przecież i w Belgii jest mnóstwo piasku - odrzekłem pomny wakacji, jakie spędziłem w Knocke-sur-mer, pośród les dunes impeccables, jak określono to w przewodniku.
- Ale nie w Brukseli - oznajmił Poirot. Przez czas jakiś wpatrywał się w zamyśleniu w piramidy. - To prawda, że mają czyste geometrycznie kształty, ale ich nierówna powierzchnia jest zupełnie pozbawiona uroku. I nie podobają mi się te palmy. Nie są nawet równo posadzone!
Przerwałem jego biadania, proponując, abyśmy wyruszyli do obozu. Mieliśmy się tam udać na wielbłądach i zwierzęta, pod opieką kilku barwnie wyglądających chłopców prowadzonych przez dobrego przewodnika, cierpliwie już klęczały, czekając, aż ich dosiądziemy.
Milczeniem pomijam obraz, jaki przedstawiał Poirot siedzący na wielbłądzie.
Rozpoczął od jęków i lamentowania, a skończył na piskach, gestykulacji i wzywaniu Marii Panny i wszystkich świętych. W końcu, świadomy przegranej, zszedł z wielbłąda i dokończył
podróży na osiołku. Muszę przyznać, że biegnący truchtem wielbłąd nie jest niczym zabawnym dla człowieka nieprzyzwyczajonego do tego typu środków lokomocji. Byłem potem obolały przez kilka dni.
Wreszcie zbliżyliśmy się do miejsca wykopalisk. Opalony, siwobrody mężczyzna w białym ubraniu i hełmie na głowie podszedł, aby się z nami przywitać.
- Monsieur Poirot i kapitan Hastings? Otrzymaliśmy telegram panów. Przepraszam, że nikt na panów nie czekał w Kairze. Ale zdarzył się tu niespodziewany wypadek, który całkowicie pokrzyżował nasze plany.
Poirot pobladł. Jego ręka, która sięgała po szczoteczkę do ubrań, nagle się zatrzymała.
- Chyba nie kolejny zgon? - wymamrotał.
- Niestety tak.
- Sir Guy Willard? - zawołałem.
- Nie, kapitanie Hastings. Mój amerykański kolega, pan Schneider.
- A przyczyna śmierci? - zapytał Poirot.
- Tężec.
Pobladłem. Poczułem nagle, że wszędzie wokół mnie czai się zło, wyrafinowane i groźne. Przyszła mi do głowy straszna myśl. A jeśli ja będę następny?
- Mon Dieu - cicho odparł Poirot - nie rozumiem. To straszne. Proszę mi powiedzieć, monsieur: czy nie ma żądanych wątpliwości, że to tężec?
- Sądzę, że nie. Ale doktor Ames udzieli panu więcej informacji na ten temat.
- Ach, oczywiście, nie jest pan lekarzem.
- Nazywam siÄ™ Tosswill.
|