- Przyjmujesz tę miłość? - Tak...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
- Myślę, że szukamy czegoś w tym rodzaju, ale prawie zawsze albo nas oszukują, albo my oszukujemy, Paryż - to miłość na ślepo, wszyscy jesteśmy beznadziejnie...
»
13 W tumaczeniu Macieja Somczyskiego kluczowe tu sowo distinct nie zostaje oddane: "Kochali si, jedna bya/ Istota mioci dwojga;/ Jedno ya wrd obojga:/ Ich...
»
Chciałeś zbiec, bo ich hymen wróżył ci katusze; Ale hymen zerwany, więc cóż mąci duszę? Toż miłość cię zaprasza do siebie najsłodziej...
»
– Kiedy pojawiły się słowa „niedobra miłość”?– Ten świr wykrzyczał je, kiedy uciekał po zamordowaniu Becky...
»
 „Jego nie spełnione pragnienie miłości matki i kompleks Edypa do­prowadziły do lęku przed kastracją, pogłębionego dodatkowo przez to, że...
»
- Albo z miłości do ciebie, Mistrzu Robintonie?Harfiarz nigdy nie słyszał takiego tonu w głosie Siwspa...
»
Na nic się nie przydawały kary, których - oczywiście z miłości i dla jej własnego dobra - nie szczędziła Ninnie madonna Creta...
»
Ta miłość matki budzi w nim pierwsze życzliwe uczucia i pragnienie bliskości osoby ukochanej...
»
Przepełniona gorącą miłością do Freda, złożyła ręce w żarliwej modlitwie...
»
Polinezyjskie słowo oznaczające miłość to aloha...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


- Odwzajemniasz ją?
Nachylił się ku jej majaczącej w mroku sylwetce. - Ja też cię kocham - powiedział. - Jako przyjaciółkę. Jako jedyną przyja­ciółkę, jaką tu miałem. Gdziekolwiek jesteśmy.
- A więc jako przyjaciółkę - powtórzyła za nim Eleuth już mniej surowym tonem. Ułożyła krąg z gałązek leżących na chuście, tak że wskazywały na jego środek. Obok jednej z gałązek położyła żuka. Obok drugiej kamyk. Resztę kamyków zebrała na kupkę w rogu chusty.
- Tylko tyle ci potrzeba? - spytał Michael.
- Tylko tyle i wprawy - odparła Eleuth. - Nie jestem w tym jeszcze zbyt dobra. - Wstała, wzięła go za rękę i kazała stanąć pośrodku kręgu z gałązek. - Dla ciebie pragnęłabym być Sidhem pełnej krwi - powiedziała wyciągając ramiona. Przyjęła tę samą pozę, jaką Michael widział w kryształowym portrecie Nare. - Ale krew Lirga jest dobra i zdaję się również na niego. Gdziekolwiek
teraz jest. - Zaczęła tańczyć lekko wokół niego, wirując i przeno­sząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Odwrócił głowę, żeby nie stracić jej z oczu. Patrz prosto przed siebie - poleciła.
Po kilku minutach zatrzymała się, oddychając szybciej niż wtedy, gdy zaczynała. - Czy Sidh przeszedł próbę? - zapytała. Tak.
- Czy spożywał jego ciało, pił jego krew? - Chyba tak.
Odszedł dziś wieczór od Żurawic - powiedziała. - Udaje się do swojego nowego domu. Może spotka Lirga.
Nie wiem.
- Czy wiesz, co robią dziś wieczorem twoi przyjaciele z Euter­pe? spytała.
- Nie.
- Żaden Mieszaniec nie wyjdzie tej nocy z domu. My też nie wiemy, ale mamy swoje podejrzenia. - Podjęła znowu taniec wyciągając raz po raz rękę, żeby przesunąć palcami po jego ramieniu. - Michael - powiedziała dysząc chrapliwie i wirując wokół niego. - Patrz prosto przed siebie. Pora, żebyś wrócił do domu... już niedługo.
Światło trysnęło w górę spod jego stóp. Zerknął pod nogi i zobaczył, że gałązki płoną jasno od zewnątrz ku środkowi, niczym wiązka lontów.
- Z miłości - powiedziała Eleuth. Uformowała koło ze swych ramion. Z łuków jej palców strzeliły dwa świetliste koła, wzniosły się w górę i opadły na niego zatrzymując się na poziomie pasa. Gałązki dopalały się już do końca. Stał pośrodku blasku rzucane­go przez ogień, który płonął wokół jego stóp, ale nie parzył.
Eleuth stała przed nim wyprężona, z wysoko uniesionymi rękami, z piersiami przyciągniętymi ściśle do klatki piersiowej, z wciągniętym brzuchem, dysząc ciężko. Włosy miała w nieładzie, oczy zamknięte. Odwróciła w bok głowę. - Będę czuwała ­powiedziała - Tak długo.
Jak. Będę. Mogła.
Jej oczy otworzyły się. Były czarne, obramowane ognistą czerwienią. Poczuł, że w nie wpada. Jego stopy uniosły się
z chusty. Koła zacisnęły się wokół jego talii jak pasy, przywierając mocno. Ogień rozprzestrzenił się z trzaskiem i sykiem aż do Eleuth, odpychając ciemności, i kraina wokół nich pojaśniała jak w dzień. Gdy płomienie sięgnęły jej pępka, wzdrygnęła się i krzyknęła.
Ogień otoczył ją ze wszystkich stron. Wyginał się łukiem ku pokrytej śniegiem trawie. Topił śnieg w parę. Wysuszał trawę i podpalał ją. Wiła się we wznieconych przez siebie płomieniach z otwartymi ustami, w których ziała czerń głębsza od nocy. Michael wzniósł się ku niej i poczuł zimne, elektryczne, niszczące działanie mocy, którą wyzwoliła.
Błagam dobiegł go jej słaby głos ledwie słyszalny wśród trzasku i ryku płomieni. - Będę czuwała. Bądź ostrożny! To z miłości...
Miotając się w płomieniach malała i ciemniała, aż w końcu skurczyła się do czarnego punkcika.
Michael nie stał już na ziemi, lecz unosił się wysoko nad stepem patrząc na nieskończone połacie Królestwa, na jego lasy, równiny i góry, które leżały przed nim niczym topograficzna mapa plastyczna. Daleko na północnym wschodzie, przez lasy, zarośla, pustynie i moczary wiła się rzeka. Widział górę otoczoną miastem o murach przypominających plątaninę srebrzystych korzeni...
A dalej coś czarnego, spiczastego.
Na północy zobaczył wielkie jezioro jarzące się w ciemnościach nocy kobaltowym blaskiem zapewne Nebchat Len. Za jeziorem znowu rozciągał się las, a za lasem pięło się pod niebo masywne, postrzępione pasmo górskie. Spojrzawszy w dół ujrzał Ziemie Paktu wtłoczone w środek Przeklętej Równiny, żółtozielone kółeczko otoczone ciepłym, nieprzystępnym, podkoloryzowanym na pomarańczowo mrokiem. Mrok, zdawało się, wił, sięgał w górę, aby go pochwycić. Potem wszystko już się wiło... i znikło.
Mógł być zawieszony przez całą wieczność w nicości. Opuściło go poczucie czasu. W otchłani tej, gdzieś nad miejscem, gdzie znajdowała się jego głowa, migotało światełko. Wyczuł baldachim z liści, potem coś pod stopami, coś twardego i szarego. Pole jego widzenia poszerzyło się. Krew uderzyła mu do głowy i powróciło poczucie ciężaru.
Michael zamknął oczy i przetarł je. Przypływ tryumfu przy­prawił go o zawrót głowy. Chciało mu się skakać w górę, krzyczeć. Zerknął na zegarek, żeby sprawdzić, która godzina - o której godzinie skończył się trans. Ale zegarka na przegubie nie było. Nadal miał na sobie ubranie, które zorganizowała mu Helena; stopy nadal owinięte były szmatami.
Wokół kostek jego nóg tańczył migotliwy płomyczek. Michael wpatrywał się w ten płomyk, jak jaśnieje, przygasa i znowu jaśnieje. Nagle buchnął w górę wokół jego łydek i przesłonił trotuar. Macki ognia owinęły się wokół jego nadgarstków niczym pęta i popełzły jak węże po piersi.
- Nie! - zaprotestował. - NIE!
Zgiął się we dwoje, jak kopnięty w żołądek. Skurczony, odleciał z powrotem w ciemność zygzakowatym kursem powrotnym i otoczony ogniem warkocza komety.
 
 
Rozdział dwudziesty szósty
 
Michael leżał na brzuchu z twarzą wciśniętą w żwir i piasek, z nogami rozrzuconymi na suchej trawie. Otworzył oczy zbudzony pierwszym brzaskiem i ujrzał ciemne zarośla o tłustych, zielono­czarnych liściach. Przekręciwszy się na wznak zobaczył nad sobą nijakie, szaroniebieskie niebo, ponure i przytłaczające. W prze­strzeni połyskiwało mokro kilka zamglonych gwiazd.

Powered by MyScript