przystankiem

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
szernej gotowej już studni z lanej stali, która miała za kilkanaście godzin wystrzelić na księ- życ pierwszy pocisk z zamkniętymi w nim pięcioma...
»
regularnie śnić o zmarłym ojcu i pragnąć, aby nasz duchowy ideał uwzględniał tę Zapraszam na AdamB...
»
Sprawdzanie i poprawianie pisowni...
»
- To musiało być coś ważnego, gdyż inaczej nie zakłócałby pan naszego spokoju - rzekła Leia...
»
Reszta była już śmiesznie łatwa...
»
Dlatego też unikano bombardowania, a nawet bezładnego używania ciężkiej broni w pobliżu terenów zabudowanych oraz - jako że samoloty były równie kosztowne,...
»
W Ĺśyciu człowieka teĹś zdarzają się sytu-by uzyskiwać duĹśą sprawność...
»
words (articles, prepositions, pronouns, and conjunctions) mainly servesto express grammatical relationships...
»
Religia stanowi sferę kultury o wielkiej złożoności i różnorodności przejawów...
»
— Okay, Becky — rozlegÅ‚ siÄ™ wesoÅ‚y gÅ‚os...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


— W górê! — odkrzykn¹³ stra¿nik. — Na nastêpnym poziomie
mamy sypialnie i pokoje sztabowe. Da siê przez nie wyjœæ.
— Te schody nie prowadz¹ na ulicê?
— Prowadz¹, prowadz¹, ale budynek nad nimi siê zawali³ i od
dawna s¹ zablokowane. Dziêki Bogu mamy inne.
— Nie ma wiêc sensu tu siedzieæ, co? — Mówi³em spokojnym
tonem, zreszt¹ wrzaski tylko przyprawi³yby mnie o wiêkszy ból
gard³a.
— Tu siê nie mylisz, synu. — Trochê siê uspokoi³, ale nadal
wygl¹da³ na wystraszonego. Puœciwszy porêcz, ruszy³ dalej w górê.
— Hej! — zawo³a³em za nim. Skrzywi³em siê, czuj¹c piekielne
k³ucie w gardle. — Jak siê nazywasz? — skoñczy³em ciszej.
— Potter. Albert Potter, stra¿nik ARP dla okrêgu Kingsway
i Strand. — Wydawa³ siê dumny z tego tytu³u i niemal spodzie-
wa³em siê, ¿e dziarsko zasalutuje. Ruszy³ w górê, ale jeszcze do-
rzuci³: — Trudno rzec, abym siê bardzo cieszy³, ¿e ciê w koñcu
pozna³em.
Kula³em coraz mocniej, ale wiedzia³em, ¿e to tylko spuchniêta
kostka — gdyby kontuzja by³a powa¿niejsza, wcale bym nie cho-
dzi³. U wszystkich jednak objawia³o siê zmêczenie i chyba tylko
ostatnie rezerwy adrenaliny popycha³y nas do przodu. Wiele na-
uczy³em siê o tych mechanizmach podczas wojny, gdy¿ latanie na
hurricanie z szybkoœci¹ ponad trzystu mil na godzinê, kiedy masz
na ogonie parê znacznie szybszych messerschmittów 109, jest mo-
¿liwe tylko wtedy, kiedy dostajesz tego starego dobrego kopa, któ-
ry sprawia, ¿e zmêczenie nagromadzone podczas zbyt wielu lotów i
zbyt wielu nie przespanych nocy idzie w k¹t, a mózg pracuje na
najwy¿szych obrotach, a¿ doleci jakiœ spitfire i da ci os³onê. Nawet
jak ciê zestrzel¹, adrenalina wpadaj¹ca do krwi pomo¿e ci prze-
trzymaæ wstrz¹s, tak ¿e bêdziesz funkcjonowaæ, a¿ sytuacja siê
wyklaruje. Sporo siê nauczy³em, co w krytycznej sytuacji mo¿e
zdzia³aæ adrenalina, wiedzia³em równie¿, ¿e i ona kiedyœ siê wy-
czerpie, pomo¿e ci tylko do momentu, w którym...
Niemiec zaskoczy³ mnie. Zrówna³ siê ze mn¹ i podtrzyma³ za
³okieæ.
— Potrzebujesz pomocy? — spyta³. Twarz mia³ czarn¹ od bru
du... do diab³a, wszyscy wygl¹daliœmy jak lokatorzy piekie³. Poza
stra¿nikiem, ten purpurowia³ z ka¿d¹ chwil¹.
Przystan¹³em tylko po to, ¿eby wyrwaæ ³okieæ z uœcisku.
— Pilnuj dziewczyny — powiedzia³em cicho tonem groŸnego
ostrze¿enia. Ruszy³em, zostawiaj¹c go za sob¹, ale znów znalaz³ siê
blisko mnie, tym razem obejmuj¹c w pasie Muriel, która zarzuci³a
mu rêkê na ramiona. Przepuœci³em ich i wtedy Cissie znalaz³a siê u
mojego boku.
— Ledwo zipiesz, jankes.
— To by³ pracowity ranek — uda³o mi siê odpowiedzieæ.
B³ysnê³y zêby. To by³ mi³y uœmiech.
— Jeœli potrzebujesz siê wesprzeæ, to...
— Ju¿ nie jesteœ na mnie wœciek³a?
— Ka¿dy mo¿e siê pomyliæ. Poza tym, skoro te Czarne Koszule
s¹ tak wstrêtne, jak mówisz...
— Sama ju¿ wiesz, na co ich staæ.
— Niezbyt to eleganckie, próbowaæ usma¿yæ nas ¿ywcem. A ¿e
chcieli naszej krwi... no có¿, mamy na to tylko twoje s³owo. Przecie¿
równie dobrze ty mo¿esz byæ jakimœ zbrodniarzem, a oni jedynymi
przedstawicielami prawa i porz¹dku.
— To jest argument. Kiedy znów ich spotkasz, wal œmia³o,
przedstaw siê. Powiedz, jak¹ masz grupê krwi. Uciesz¹ siê z tej
znajomoœci, przekonasz siê.
Spojrza³a na mnie przeci¹gle i znów siê uœmiechnê³a.
?p
— Zaryzykujê i postawiê na ciebie... na razie. Zreszt¹ nie mam
specjalnie innej mo¿liwoœci.
Ta s³owna szermierka mog³aby trwaæ" dalej — oboje padaliœmy
na nos, ale rozmawiaj¹c, ³atwiej siê sz³o — jednak nastêpna eks-
plozja, przerastaj¹ca poprzednie, zako³ysa³a bunkrem.
Chocia¿ wstrz¹s nast¹pi³ bardzo g³êboko, œciany zadygota³y
gwa³townie i z góry run¹³ kawa³ muru. Rozbi³ siê o porêcz, na ka-
wa³ki ostre jak ze szrapnela. Cissy pisnê³a, trafiona w czo³o i pad³a
na œcianê. Z³apa³em j¹, kiedy cofnê³a siê na ni¿szy stopieñ, przy-
cisn¹³em do œciany w ulewie gruzu i py³u.
— Pierwszy strop! — rozleg³ siê krzyk Pottera. — Za chwilê
ca³e dziadostwo siê rozwali!
Stern i Muriel wspiêli siê na nastêpny podest. Mieliœmy kurz w
gard³ach i ziarnka piasku w oczach.
— Têdy, szybko! — Stra¿nik otworzy³ skrzyd³o podwójnych
drzwi i przebiegliœmy dalej, kiedy za naszymi plecami ros³a ka
skada cegie³, tynku, kawa³ków drewna i gipsu. Za progiem wi
docznoœæ ograniczy³a siê niemal do zera, chocia¿ na pod³odze sta
³a kolejna karbidowa lampa — stra¿nik poustawia³ je wczeœniej
w najwa¿niejszych punktach naszej drogi ewakuacyjnej — czuli
œmy siê jak w jednej z tych s³ynnych londyñskich mgie³, o których
rozpisuj¹ siê przewodniki, w „grochówce", jak je nazywano. Dym
k³êbi³ siê wszêdzie, na przemian gêsty i rzadki.
Potter min¹³ nas szybkim krokiem, cynowy he³m przekrzywi³ siê
na g³owie, i pod¹¿yliœmy za nim jak dusze potêpione, obawiaj¹c siê,
¿e te szerokie plecy znikn¹ nam z oczu. Na szczêœcie dym siê
przerzedzi³, widocznoœæ poprawi³a, chocia¿ co chwila musieliœmy
ocieraæ za³zawione oczy. ZnaleŸliœmy siê w du¿ej sali pe³nej biurek i
wielkich sto³ów z mapami, na których miasto podzielono na ró¿ne
sposoby. Na œcianach wisia³y kolejne mapy, kolorowe pinezki
wskazywa³y zapewne inne oœrodki Obrony Cywilnej i punkty kon-
taktowe; metalowe aba¿ury ko³ysa³y siê dostojnie nad biurkami '
mapami. Dostrzeg³em kilka telefonów, nadal stoj¹cych jak od linijki,
a pod œcian¹ szereg radiostacji. Brakowa³o tylko jednego, ale nie
by³a to pora na wypytywanie stra¿nika.
Dotarliœmy do nastêpnych drzwi, w g³êbi sali. Za nimi by³ sze-
roki korytarz, ale kiedy do niego weszliœmy, kolejny wybuch za-
ko³ysa³ pod³og¹, rzucaj¹c nas dalej. Klêcz¹c, zobaczy³em wielkie
rysy na d³ugiej betonowej p³aszczyŸnie.
Nie mia³em pojêcia, co wydarzy³o siê na ni¿szym poziomie —.
pêk³y kolejne przewody gazowe, beczki paliwa magazynowanego na
wypadek awarii, chemikalia; kto, do diab³a, móg³ wiedzieæ, co tu
zgromadzono? — ale zda³em sobie sprawê, ¿e ca³y kompleks ulega
samozniszczeniu. Potter mia³ racjê: reakcja ³añcuchowa. Niemieckie
bomby zapocz¹tkowa³y chaos, ale pog³êbia³ siê on nadal po wojnie:
zwarcie instalacji elektrycznej powodowa³o po¿ar w jednej
kamienicy i ten przeskakiwa³ na nastêpn¹; zapadaj¹cy siê budynek
obala³ s¹siada, ten z kolei niszczy³ lub os³abia³ kolejnego. Tak to

Powered by MyScript