— W górê! — odkrzykn¹³ stra¿nik. — Na nastêpnym poziomie mamy sypialnie i pokoje sztabowe. Da siê przez nie wyjœæ. — Te schody nie prowadz¹ na ulicê? — Prowadz¹, prowadz¹, ale budynek nad nimi siê zawali³ i od dawna s¹ zablokowane. Dziêki Bogu mamy inne. — Nie ma wiêc sensu tu siedzieæ, co? — Mówi³em spokojnym tonem, zreszt¹ wrzaski tylko przyprawi³yby mnie o wiêkszy ból gard³a. — Tu siê nie mylisz, synu. — Trochê siê uspokoi³, ale nadal wygl¹da³ na wystraszonego. Puœciwszy porêcz, ruszy³ dalej w górê. — Hej! — zawo³a³em za nim. Skrzywi³em siê, czuj¹c piekielne k³ucie w gardle. — Jak siê nazywasz? — skoñczy³em ciszej. — Potter. Albert Potter, stra¿nik ARP dla okrêgu Kingsway i Strand. — Wydawa³ siê dumny z tego tytu³u i niemal spodzie- wa³em siê, ¿e dziarsko zasalutuje. Ruszy³ w górê, ale jeszcze do- rzuci³: — Trudno rzec, abym siê bardzo cieszy³, ¿e ciê w koñcu pozna³em. Kula³em coraz mocniej, ale wiedzia³em, ¿e to tylko spuchniêta kostka — gdyby kontuzja by³a powa¿niejsza, wcale bym nie cho- dzi³. U wszystkich jednak objawia³o siê zmêczenie i chyba tylko ostatnie rezerwy adrenaliny popycha³y nas do przodu. Wiele na- uczy³em siê o tych mechanizmach podczas wojny, gdy¿ latanie na hurricanie z szybkoœci¹ ponad trzystu mil na godzinê, kiedy masz na ogonie parê znacznie szybszych messerschmittów 109, jest mo- ¿liwe tylko wtedy, kiedy dostajesz tego starego dobrego kopa, któ- ry sprawia, ¿e zmêczenie nagromadzone podczas zbyt wielu lotów i zbyt wielu nie przespanych nocy idzie w k¹t, a mózg pracuje na najwy¿szych obrotach, a¿ doleci jakiœ spitfire i da ci os³onê. Nawet jak ciê zestrzel¹, adrenalina wpadaj¹ca do krwi pomo¿e ci prze- trzymaæ wstrz¹s, tak ¿e bêdziesz funkcjonowaæ, a¿ sytuacja siê wyklaruje. Sporo siê nauczy³em, co w krytycznej sytuacji mo¿e zdzia³aæ adrenalina, wiedzia³em równie¿, ¿e i ona kiedyœ siê wy- czerpie, pomo¿e ci tylko do momentu, w którym... Niemiec zaskoczy³ mnie. Zrówna³ siê ze mn¹ i podtrzyma³ za ³okieæ. — Potrzebujesz pomocy? — spyta³. Twarz mia³ czarn¹ od bru du... do diab³a, wszyscy wygl¹daliœmy jak lokatorzy piekie³. Poza stra¿nikiem, ten purpurowia³ z ka¿d¹ chwil¹. Przystan¹³em tylko po to, ¿eby wyrwaæ ³okieæ z uœcisku. — Pilnuj dziewczyny — powiedzia³em cicho tonem groŸnego ostrze¿enia. Ruszy³em, zostawiaj¹c go za sob¹, ale znów znalaz³ siê blisko mnie, tym razem obejmuj¹c w pasie Muriel, która zarzuci³a mu rêkê na ramiona. Przepuœci³em ich i wtedy Cissie znalaz³a siê u mojego boku. — Ledwo zipiesz, jankes. — To by³ pracowity ranek — uda³o mi siê odpowiedzieæ. B³ysnê³y zêby. To by³ mi³y uœmiech. — Jeœli potrzebujesz siê wesprzeæ, to... — Ju¿ nie jesteœ na mnie wœciek³a? — Ka¿dy mo¿e siê pomyliæ. Poza tym, skoro te Czarne Koszule s¹ tak wstrêtne, jak mówisz... — Sama ju¿ wiesz, na co ich staæ. — Niezbyt to eleganckie, próbowaæ usma¿yæ nas ¿ywcem. A ¿e chcieli naszej krwi... no có¿, mamy na to tylko twoje s³owo. Przecie¿ równie dobrze ty mo¿esz byæ jakimœ zbrodniarzem, a oni jedynymi przedstawicielami prawa i porz¹dku. — To jest argument. Kiedy znów ich spotkasz, wal œmia³o, przedstaw siê. Powiedz, jak¹ masz grupê krwi. Uciesz¹ siê z tej znajomoœci, przekonasz siê. Spojrza³a na mnie przeci¹gle i znów siê uœmiechnê³a. ?p — Zaryzykujê i postawiê na ciebie... na razie. Zreszt¹ nie mam specjalnie innej mo¿liwoœci. Ta s³owna szermierka mog³aby trwaæ" dalej — oboje padaliœmy na nos, ale rozmawiaj¹c, ³atwiej siê sz³o — jednak nastêpna eks- plozja, przerastaj¹ca poprzednie, zako³ysa³a bunkrem. Chocia¿ wstrz¹s nast¹pi³ bardzo g³êboko, œciany zadygota³y gwa³townie i z góry run¹³ kawa³ muru. Rozbi³ siê o porêcz, na ka- wa³ki ostre jak ze szrapnela. Cissy pisnê³a, trafiona w czo³o i pad³a na œcianê. Z³apa³em j¹, kiedy cofnê³a siê na ni¿szy stopieñ, przy- cisn¹³em do œciany w ulewie gruzu i py³u. — Pierwszy strop! — rozleg³ siê krzyk Pottera. — Za chwilê ca³e dziadostwo siê rozwali! Stern i Muriel wspiêli siê na nastêpny podest. Mieliœmy kurz w gard³ach i ziarnka piasku w oczach. — Têdy, szybko! — Stra¿nik otworzy³ skrzyd³o podwójnych drzwi i przebiegliœmy dalej, kiedy za naszymi plecami ros³a ka skada cegie³, tynku, kawa³ków drewna i gipsu. Za progiem wi docznoœæ ograniczy³a siê niemal do zera, chocia¿ na pod³odze sta ³a kolejna karbidowa lampa — stra¿nik poustawia³ je wczeœniej w najwa¿niejszych punktach naszej drogi ewakuacyjnej — czuli œmy siê jak w jednej z tych s³ynnych londyñskich mgie³, o których rozpisuj¹ siê przewodniki, w „grochówce", jak je nazywano. Dym k³êbi³ siê wszêdzie, na przemian gêsty i rzadki. Potter min¹³ nas szybkim krokiem, cynowy he³m przekrzywi³ siê na g³owie, i pod¹¿yliœmy za nim jak dusze potêpione, obawiaj¹c siê, ¿e te szerokie plecy znikn¹ nam z oczu. Na szczêœcie dym siê przerzedzi³, widocznoœæ poprawi³a, chocia¿ co chwila musieliœmy ocieraæ za³zawione oczy. ZnaleŸliœmy siê w du¿ej sali pe³nej biurek i wielkich sto³ów z mapami, na których miasto podzielono na ró¿ne sposoby. Na œcianach wisia³y kolejne mapy, kolorowe pinezki wskazywa³y zapewne inne oœrodki Obrony Cywilnej i punkty kon- taktowe; metalowe aba¿ury ko³ysa³y siê dostojnie nad biurkami ' mapami. Dostrzeg³em kilka telefonów, nadal stoj¹cych jak od linijki, a pod œcian¹ szereg radiostacji. Brakowa³o tylko jednego, ale nie by³a to pora na wypytywanie stra¿nika. Dotarliœmy do nastêpnych drzwi, w g³êbi sali. Za nimi by³ sze- roki korytarz, ale kiedy do niego weszliœmy, kolejny wybuch za- ko³ysa³ pod³og¹, rzucaj¹c nas dalej. Klêcz¹c, zobaczy³em wielkie rysy na d³ugiej betonowej p³aszczyŸnie. Nie mia³em pojêcia, co wydarzy³o siê na ni¿szym poziomie —. pêk³y kolejne przewody gazowe, beczki paliwa magazynowanego na wypadek awarii, chemikalia; kto, do diab³a, móg³ wiedzieæ, co tu zgromadzono? — ale zda³em sobie sprawê, ¿e ca³y kompleks ulega samozniszczeniu. Potter mia³ racjê: reakcja ³añcuchowa. Niemieckie bomby zapocz¹tkowa³y chaos, ale pog³êbia³ siê on nadal po wojnie: zwarcie instalacji elektrycznej powodowa³o po¿ar w jednej kamienicy i ten przeskakiwa³ na nastêpn¹; zapadaj¹cy siê budynek obala³ s¹siada, ten z kolei niszczy³ lub os³abia³ kolejnego. Tak to
|