Postępowałem zgodnie z modelami stworzonymi przez komputer, które zapamiętałem i wielokrotnie przećwiczyłem. W czasie, który wydawał się zaledwie kilkoma minutami – chociaż później powiedziano mi, że trwało to ponad siedem godzin – wszystko zostało zakończone. Bez trudu pozbyłem się zbędnych odpadów i tłuszczów, i dokonałem zmian, ułatwiających pozbycie się dużej ilości wody i niepotrzebnej tkanki, przekonując wa, iż należy to wszystko traktować jak odchody i wyrzucić z naszych organizmów. Było tego ponad trzydzieści kilogramów, i wyglądało o i śmierdziało okropnie, ale w tym momencie nie byłem w stanie tego właściwie ocenić. Sto dziewięćdziesiąt kilogramów to ciągle jeszcze piekielnie dużo i każdy wyrzucony kilogram ułatwiał mi znacznie zadanie. Diagramy, piktogramy, trójwymiarowe obrazy i schematy, zapamiętane podczas szkolenia, przelatywały przez mój mózg i docierały do jej mózgu, a tym samym do samego wa. Darva zaczęła się nareszcie zmieniać pod wpływem moich poleceń. Dosłownie to czułem, jak gdyby odbywało się wewnątrz mojego własnego ciała. Kiedy wykonałem już całe zadanie, ciągle nie mogłem się jeszcze odprężyć, a to z powodu połączenia, jakie między nami istniało; w rzeczywistości bowiem moje ciało było pod każdym względem lustrzanym odbiciem jej ciała. To właśnie próba zróżnicowania naszych ciał zajęła mi tyle czasu. Popełniłem wiele falstartów, bowiem cokolwiek czyniłem ze sobą, natychmiast dublowane było w niej. Wiedzieliśmy, że tak się może zdarzyć i miałem nadzieję, że teraz ona mnie nie zawiedzie. Mogłem skoncentrować się jedynie na niej i dlatego to ona musi pokierować moją odbudową, podczas gdy ja będę utrzymywał ją w tym stabilnym stanie. Dokonanie tego nie było łatwe, ponieważ ja byłem silniejszy, w końcu jednak udało nam się wypracować taki system, który pozwalał na przepływ informacji w obydwie strony; niesamowite uczucie, jak próba robienia trzech rzeczy naraz, ale jednak ostatecznie opanowaliśmy tę sztukę. A kiedy już było po wszystkim, oboje straciliśmy przytomność na przeszło trzy godziny. Obudziliśmy się równocześnie i otworzyliśmy oczy. Dobiegł nas brzęczyk alarmu, możliwe że sygnalizował on komuś fakt naszego przebudzenia. Obrazy diagramów komputerowych i sygnałów elektrycznych pulsowały w mym mózgu i już wiedziałem, że będę miał poważne kłopoty, żeby się ich pozbyć. – O Boże! To naprawdę zadziałało! Spójrz tylko na siebie! – powiedziała Darva zdumionym głosem. – A ty spójrz na siebie! – odparłem. – Jestem z ciebie taki dumny. – Potrzebne nam lustra – zadecydowała. – Słuchaj... czy wyczuwasz pomiędzy nami wa? Nie zwracałem na to uprzednio uwagi, ale teraz, kiedy o tym wspomniała, zorientowałem się, co ma na myśli. Połączenia między nami istniały w dalszym ciągu, linie łączności pomiędzy systemami nerwowymi pozostały nienaruszone. Drzwi się otworzyły i weszła dr Yissim w towarzystwie dwóch mężczyzn. Jeden był wysoki, mocno zbudowany, miał ogorzałą cerę oraz śnieżnobiałe włosy i wąsy. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak ktoś, kto kiedyś należał do świata cywilizowanego. Ubrany był na biało, lecz nie był to strój lekarski, taki jak dr Yissim. Jego ubranie było doskonale skrojone, świetnie na nim leżało i przypominało mundur. Drugi mężczyzna był natomiast dziwny pod każdym względem: drobnej postury, miał kozią bródkę i nosił okulary w grubej, rogowej oprawie – prawdziwa anomalia w miejscu, gdzie „organizmy Wardena” dbają równie dobrze o oczy, jak i o całą resztę. Ubrany był w tweedową marynarkę i granatowe spodnie. To wszystko wystarczyłoby, by stać się obiektem zainteresowania, w nim jednak było coś o wiele bardziej niepokojącego. Nagle uświadomiłem sobie, jak czuje się zwierzę które przecież ufa swemu węchowi najbardziej ze wszystkich zmysłów – kiedy nagle ujrzy swoje odbicie w lustrze.
|