Rozpoczęła się dyskusja nad podpunktem „c” punktu osiemnastego, czyli sprawy moralności uczniów...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Przez większą część następnego miesiąca — czyli od końca września, kiedy ucie- kłyśmy, do końca października — moja pani wahała się...
»
— „Czyż stróżem brata swojego jestem” — czyli skądże mógłbym wiedzieć? A on powiada: — Chciałem z wami porozmawiać o was samym...
»
pokarm dia Ymera cztery mleczne rzeki; krowa Audumbla żywiła się liżąc lód i kamienie okryte solą; po trzech dniach takiego lizania urodził się Bure, czyli...
»
Mazouje gentis sua persuasione princeps existebat et signiier, a zatem dopiero po jegomierci istnia czyli funkcjonowa (existebat) z wasnego przekonania, a wic...
»
ABC - Firma na księdze przychodów i rozchodów, Włodzimierz Markowski czenie od błędów w sztuce, czyli błędów merytorycznych...
»
Charakterystycznym rysem katolicyzmu wielkomiejskiego jest wic raczej fakt ksztatowania si solidarnoci w paszczynie globalnej spoecznoci religijnej, czyli...
»
pierwotne źródła dostaw, czyli zakontraktowane i realizowane wielkościdostaw odpowiednio ropy naftowej i gazu ziemnego...
»
ostrożnością, przekazując je sobie kolejno w krótkich odstępach czasu, czyli stosując metodę sztafetową...
»
Wiele osób przyzwyczaiło się oceniać cudze i własne opinie i przekona˝ nia z punktu widzenia zgodności z prawdą obiektywną...
»
badati i okazao si, e wrd studentw medycyny Uniwersytetuawskiego przed rozpoczciem studiw pierwszy stosunekp**aii*y miao 86% badanych...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Na wstępie pani Kwaskowska zreferowała zagadnienie w słowach jak najbardziej nieprzychylnych dla Lalu Koncewicza, podkreślając jego niesubordynację, ekstrawagancję i destrukcyjny wpływ jego brody na klasę.
Z kolei zabrała głos dyrektorka. Ku naszemu zdziwieniu poczciwa „Babcia” stanęła w obronie Koncewicza i starała się zbagatelizować sprawę.
— Mamy chyba poważniejsze zmartwienia niż zajmowanie się brodą ucznia — mówiła miękkim, łagodnym głosem. — Zdaje mi się poza tym, że to jest chyba kwestia mody, a nie moralności. Na przykład za moich, co prawda bardzo, bardzo już dawnych, czasów uczniowie starszych klas gimnazjalnych i studenci dość powszechnie nosili brody. Być może, jest to dziś pewna ekstrawagancja, lecz z pewnością ekstrawagancja nieszkodliwa.
— Jednakże w wojsku każą golić brody — zauważył gimnastyk, pan Jaroch.
— Szkoła to nie wojsko — uśmiechnęła się przyrodniczka, panna Malinowska.
— Nie znam ucznia Koncewicza — wtrącił matematyk, pan Ciarka — nie znam ucznia Koncewicza, gdyż go nie uczę... gdyż go nie uczę — powtórzył miętosząc swoim zwyczajem ucho — sądzę jednak, że należałoby rozpatrzyć fakt zapuszczenia brody przez ucznia Koncewicza na płaszczyźnie... na płaszczyźnie jego postępów i zachowania. Jak pan ocenia ucznia Koncewicza, kolego Ostróg?
— Jest to uczeń nietypowy — odrzekł profesor Ostróg — ceterum z plecakiem wiadomości... z plecakiem zadziwiających wiadomości.
To powiedziawszy zabrał się do czytania gazety, jakby ta sprawa nie obchodziła go więcej.
— To poza tym talent — powiedziała dyrektorka. — Uczeń Koncewicz gra na skrzypcach oraz na instrumentach dętych.
— W takim razie sprawa jest jasna — orzekł zadowolony profesor Ciarka — broda ucznia Koncewicza to poza. Poza artystyczna. Sądzę, że należy walczyć z pozerstwem u młodzieży.
— Nie wiem, czy to jest poza — wtrąciła zaczerwieniona panna Malinowska — brody artystyczne są niechlujne. Natomiast broda ucznia Koncewicza jest przyjemna... to znaczy... chciałam powiedzieć... starannie utrzymana.
Profesorowie chrząknęli i spojrzeli na pannę Malinowską z naganą, po czym podniósł się polonista, profesor Rozmaz.
— Proszę państwa, nie ślizgajmy się po naskórku zjawisk. Zjawiska należy macać podskórnie... to jest, chciałem powiedzieć... drążyć dośrodkowo. Drążyć dośrodkowo, proszę państwa. Dlatego spytajmy najpierw, co kryje się za brodą ucznia Koncewicza? Uczeń Koncewicz od dawna budzi mój najwyższy niepokój. Powiem więcej. Budzi dreszcz. Przez moje ręce przeszły wszystkie powojenne roczniki uczniów. Byli uczniowie, którzy wagarowali, byli i tacy, którzy miauczeli na lekcjach, byli i tacy, którzy grali pod ławką w pokera, miałem uczniów pijaków i szantażystów. Miałem takich, którzy złośliwie zapchlili klasę, a nawet takich, którzy umieścili mi kota na katedrze. I to nie budziło mego niepokoju, gdyż jako pedagog na wszystko byłem przygotowany i wiedziałem, że uczniowie muszą coś robić. Jeden uczeń Koncewicz przeraził mnie. Przeraził mnie, bo on nic nie robił. Obserwowałem go z niepokojem, z drżeniem serca, czekałem na jego występki. Występków nie było. Co robił zamiast tego uczeń Koncewicz? Uczeń Koncewicz był wzorowy. I dlatego uczeń Koncewicz napełniał mnie strachem od początku. W jego układności węszyłem podstęp, zasadzkę, wężowy chwyt, proszę kolegów. Dlatego zapuszczenie brody przez takiego właśnie ucznia Koncewicza budzi we mnie dreszcz... i dlatego pytam się z lękiem, co się może kryć za brodą ucznia Koncewicza.
To powiedziawszy profesor Rozmaz napił się wody i usiadł.
— Kolega Rozmaz dotarł do jądra zagadnienia — powiedziała pani Petrusewiczowa. — Jeśli taki uczeń jak Koncewicz zapuszcza znienacka... powiedziałabym, podstępnie... brodę, to coś znaczy...
— To manifestacja poglądów nihilistycznych — orzekł gimnastyk, pan Jaroch.
— Izolacjonizmu, personalizmu i...
— I indywidualizmu wojującego.
— Niebezpieczny obyczajowy precedens.
— Uczeń Koncewicz dziś zapuścił brodę, jutro przyjdzie do klasy w kostiumie kąpielowym.
— Ależ koledzy — poruszył się niespokojnie profesor Ciarka — to chyba jakaś przesada... Myślę, że uczeń Koncewicz po prostu chciał zwrócić na siebie uwagę i zrobić furorę wśród dziewcząt. A propos, jaki jest stosunek żeńskiej części klasy do ucznia Koncewicza?
— Bardzo... hm... pozytywny — odparła niechętnie pani Kwaskowska. — Dziewczęta go lubią.
— Otóż to — uśmiechnął się pan Ciarka.
— Otóż to — zahuczał basem profesor Rozmaz. — Dziewczęta to normalny kierunek natarcia nihilistów moralnych. Sądzę, że pan się zgodzi ze mną, kolego Ostróg.
Ostróg błysnął szkłami zza gazety.
— Ja jestem za brodą — powiedział krótko.
Profesor Rozmaz uniósł do góry brwi.
— Pan chyba żartuje?...
— Nie. Zupełnie nie.
— Ależ, dlaczego jest pan za brodą?
— Bo jestem za wolnością.
Wszyscy spojrzeli na niego, czy nie kpi, ale Ostróg znów skrył się za gazetą i tylko my, patrząc z góry, mogliśmy dostrzec, że uśmiechnął się pod półprzymkniętymi powiekami.
— Niechże pan odłoży tę płachtę i włączy się do dyskusji — rzekła ze zgorszeniem pani Petrusewiczowa.

Powered by MyScript