Kara spotkała go prędko.
58
Zajęta rozmową, nie zwracała uwagi na huzarów. Obaj pochylili się nad zabitym, a ordy-
nans mruknÄ…Å‚:
– Do diaska, to przecież Bartolomé!
– Nie daj nic poznać po sobie – upominaÅ‚ Mariano. ZwracajÄ…c siÄ™ zaÅ› do hrabianki, zapy-
taÅ‚: – Pani znaÅ‚a tego czÅ‚owieka, condeso?
– Tak. NależaÅ‚ do bandy morderców, która napadÅ‚a na jednego z mieszkaÅ„ców naszego
zamku. Schwytano go, ale uciekł.
– Trzeba wiÄ™c o wszystkim dać znać do Pons, jesteÅ›my bowiem na terenie miejskim.
– A co z powozem, skoro konie zabite?
– OdwiozÄ™ panie na zamek.
– To byÅ‚oby cudownie! Ale nie mamy przecież koni...
– ZaprzÄ™gniemy oba nasze wierzchowce i udamy siÄ™ w drogÄ™. Mój sÅ‚użący i pani ludzie
zostaną tutaj, aby zawiadomić władze i czuwać przy zwłokach do czasu, aż przybędzie komi-
sja.
– Åšwietny pomysÅ‚! Jedźmy stÄ…d jak najprÄ™dzej, bojÄ™ siÄ™ tego miejsca.
Po chwili konie zaprzęgnięto, huzar wskoczył na kozioł. Alimpo podszedł do powozu ze
słowami:
– Hrabianko, proszÄ™ o jednÄ… Å‚askÄ™. Niech condesa powie mojej Elvirze, że nie zostaÅ‚em za-
bity, że zwyciężyliśmy!
– Dobrze, powiem to jej, Alimpo.
Mariano omal nie wypuścił z rąk cugli. Elvira, Alimpo to przecież imiona tak dobrze mu
znane.
– WÅ‚adze zawiadomiÄ™ natychmiast – oÅ›wiadczyÅ‚ rzÄ…dca. – W podobnych okolicznoÅ›ciach
należy zawsze zawiadamiać władze, tak mówi Elvira.
Po tych słowach Mariano poczuł, że świat jego chłopięcych marzeń jest jak najbardziej
prawdziwy. To ten Alimpo nosił go przecież na rękach, kołysał na kolanach. Nie miał jednak
teraz czasu, żeby zastanowić się nad tym wszystkim, hrabianka prosiła bowiem, aby popę-
dzono konie.
Gdy powóz odjechał, Alimpo spytał huzara:
– JesteÅ›cie ordynansem tego oficera? Czy mogÄ™ wiedzieć, jak siÄ™ wasz pan nazywa?
– Porucznik Alfred de Lautreville.
– JesteÅ›cie Francuzami?
– Tak. PuÅ‚k nasz stoi w Paryżu.
– Porucznik mówi jednak po kataloÅ„sku, jakby siÄ™ tu urodziÅ‚. Czy dÅ‚ugo bawicie w Hisz-
panii?
– Tego nie mogÄ™ powiedzieć – odparÅ‚ ordynans. – JesteÅ›my bowiem w misji dyplomatycz-
nej.
– Aha! WiÄ™c pan porucznik jest dyplomatÄ…? Taki mÅ‚ody, a już dyplomata! A przy tym żoÅ‚-
nierz nie lada. Popatrzcie tylko, jak zażył tych zbójów.
Po tych słowach zwrócił się do woźnicy:
– Czy przypatrzyÅ‚eÅ› siÄ™ dobrze porucznikowi de Lautreville?
– Tak.
– I nic szczególnego nie zauważyÅ‚eÅ›?
– Nie.
– Jak dÅ‚ugo sÅ‚użysz u naszego hrabiego?
– PrzeszÅ‚o trzydzieÅ›ci lat.
– WiÄ™c go znaÅ‚eÅ› za mÅ‚odych lat. A przecież ten porucznik... Czy nic ciÄ™ nie zdziwiÅ‚o?
– Nie – odparÅ‚ woźnica.
– W takim razie jesteÅ› skoÅ„czonym osÅ‚em! Zrozumiano?
– Tak jest – rzekÅ‚ woźnica zadowolony, niczym z komplementu.
59
Powóz hrabiowski zdążał do Rodrigandy. Roseta zastanawiała się, w jaki sposób rozbójni-
cy zaplanowali zamach. Amy wpatrywała się w porucznika, który powoził z niezwykłą
wprawÄ….
Kiedy dojechali do zamku, przed bramą czekał na nich wysoki, szczupły mężczyzna.
– Co to za czÅ‚owiek? – spytaÅ‚a Amy.
– To nasz peÅ‚nomocnik, senior Gasparino Cortejo – odparÅ‚a Roseta.
Mariano znał to imię, nosił je przecież człowiek, który kazał go wykraść. Nad bramą zam-
ku Mariano zobaczył wielki herb wykuty z kamienia, na którym widniała korona hrabiowska
z inicjałami R. S. A więc nareszcie przybył na miejsce, gdzie narodziły się jego dziecięce sny!
Czy znajdÄ… tu urzeczywistnienie?
Notariusz przyglądał się nieznajomemu młodzieńcowi z niepokojem.
– Któż to jest? – mruknÄ…Å‚ do siebie. – Co za podobieÅ„stwo! To przecież wykapany hrabia
Manuel sprzed trzydziestu lat! Czy to przypadek, czy też zgoła co innego?
Poczuł na sobie badawczy wzrok oficera. Trwało to mgnienie oka, ale wystarczyło, żeby
Cortejo poczuł się niepewnie.
Kiedy panie wysiadły z powozu, podszedł do nich i ukłoniwszy się głęboko, zwrócił się z
uśmiechem do hrabianki:
– Witam condesÄ™, witam. Czy zechce mnie pani przedstawić swoim goÅ›ciom?
– Ależ oczywiÅ›cie.
Kiedy wymieniono nazwisko notariusza, oficer znowu skierował uważne spojrzenie w jego
stronę. Cortejo natomiast, usłyszawszy nazwisko Alfreda de Lautreville, odzyskał spokój.
Oficer był Francuzem, więc w podobieństwie jego do hrabiego Manuela notariusz upatrywał
jedynie przypadek.
Na spotkanie gości wyszli hrabia Alfonso, doktor Sternau i Clarisa. Widząc obce konie za-
przęgnięte do powozu, Alfonso zapytał o przyczynę tego.
– Pan de Lautreville pożyczyÅ‚ nam uprzejmie swoje konie, gdyż nasze zostaÅ‚y zabite – rze-
kła Roseta.
|