Zorsal przerwał swoją toaletę i popatrzył na nią z góry. Skrzywił pyszczek, po czym wydał jeden z tych pisków, które dziewczyna znała od dawna. Zass była z siebie bardzo zadowolona. Po chwili poderwała się do lotu i zrobiwszy kółko w powietrzu wylądowała obok Simsy, która nagle obolała i sztywna, z trudem usiadła przy przyjaciółce. Znała już to samozadowolenie Zass. W ten sposób zorsal zawsze wyrażał radość z polowania zakończonego sukcesem. A więc było to prawdą, nagle odeszła w niebyt ostatnia drobna wątpliwość. Thom znajdował się tutaj, gdzieś w dziczy gładkich skał, a Zass odnalazła go. Dziewczyna zjadła trochę owoców i popiła wodą. Zaoferowała też porcję Zass, ta jednak odmówiła. Jak zwykle, trudno było ustalić mijający czas, jednak zamglone niebo stawało się coraz ciemniejsze na wschodnim horyzoncie, a jaśniejsze ponad sterczącymi ku niebu skałami. Należało jak najszybciej wyruszyć w dalszą drogę. Simsa skrzywiła się wstając. Rany, które ogień w tunelu wypalił na jej skórze, wszystkie drobne siniaki i zadrapania dające o sobie znać jednocześnie, składały się na koszmar, udrękę trudną do wytrzymania. Zarzuciwszy na plecy swój dobytek Simsa znów odezwała się do Zass, starając się jednocześnie wyrzucić ze swego umysłu wszystko, poza wizerunkiem twarzy, którą widziała wśród mgieł doliny. — Thom! Zass zatrzepotała skrzydłami, wydając przy tym dźwięk przypominający klaśnięcie. Dźwięk ten rozległ się echem wśród skał lub ruin, czymkolwiek były zwały kamieni otaczające Simsę. Gdy echo przebrzmiało, zorsal leniwie wzniósł się w powietrze. Krążąc nad nią czekał, aż dziewczyna zsunie się na płaską powierzchnię pomiędzy skałami. Gdy wreszcie doszedł do wniosku, że Simsa gotowa jest do marszu, pofrunął, ku jej zaskoczeniu, na południe. Dziewczyna spodziewała się raczej wędrówki na północ. Zass nie utrzymywała się przez cały czas w powietrzu, lecz od czasu do czasu powracała na ramię dziewczyny i wydawała dźwięki, które dziewczyna odbierała jako narzekania. Zorsal nigdy nie lubił długich marszów ponieważ w locie pokonywał dystans znacznie szybciej i oczekiwanie na Simsę niecierpliwiło go. A tymczasem ona szła powoli, potykając się co chwilę i z powodu nierówności skalistego terenu i ogromnego zmęczenia. Czasami musiała obchodzić dookoła większe rozpadliny lub kamienie. Tempo jej marszu zwalniała także czujność, którą zachowywała przez cały czas. W każdej chwili spodziewała się, że z ziemi wyłoni się po raz kolejny jakieś monstrum. Jej nieufność wzbudzała każda szczelina w gruncie, którą napotykała na swej drodze. W pewnej chwili zdała sobie sprawę, że wiatr wieje o wiele mocniej niż zwykle. Uniosła głowę i niespodziewanie jej twarz owiała delikatna bryza, w której ledwie wyczuwalna była resztka gorączki całego dnia. A jednak czuła w niej zapach, którego się nie spodziewała. Ogień. Coś płonęło. W powietrzu unosiły się też inne zapachy, takie jakich nie doświadczała od chwili, kiedy opuściła stęchłe Ziemianki. Poruszyła berłem, kierując jego koniec w prawo i w lewo. Znów było cieplejsze w jej dłoni. Czyżby zamierzała ją zaatakować kolejna bestia? Zass zerwała się nagle do lotu. Jej pazurki poraniły ramię Simsy w miejscu, gdzie nie chronił go już płaszcz. Zorsal poleciał na prawo, kierując się na dwie wielkie szczeliny w ziemi i wydając głośne skrzeki. Simsa zaczęła biec w tamtym kierunku, chociaż nie mogła iść prosto za zorsalem. Kolejna rzeka! Simsa zwolniła, aby przypadkiem nie wpaść do zdradliwego piasku. Co wspólnego miał Thom z rzekami, czyniącymi ten świat straszliwym i niebezpiecznym? Simsa podeszła do brzegu ostrożnie, wciąż zdumiona. Zass wylądowała — nie na skalistym brzegu strumienia, ale na połamanych fragmentach jakiejś stalowej konstrukcji, które wystawały z piaskowej rzeki, której strumień najwyraźniej wciągał je, jednak do tej pory nie zdołał połknąć całego wraku.
|