Jutro pogadam z tobą inaczej, pechowy tłuściochu. - Pogadasz, jeśli dożyjemy jutra - jęknął znowu Rachim grubasek. Lecz zamilkł natychmiast, czując bolesnego kuksańca pod żebrami. Na dalsze przekomarzanie nie było już zresztą czasu. Mogiłę Rudakiego nagle otoczyło kilkunastu zbrojnych jeźdźców dosiadających rumaki całe w pianie od długiego galopu. Dowódca oddziału, zapewne dziesiętnik, w baranicy z zielonym chwostem, o gębie pełnej dziobów po ospie, przypatrzył się uważnie gromadce zatopionej w modłach, wreszcie dźgnął szablą w kierunki Hodży Nasreddina, klęczącego najbliżej. I wrzasnął bez ceregieli: - Kim jesteście, baranie głowy? Skąd się tutaj wzięliście? I dokąd zamierzacie jechać? - Jesteśmy ubogimi derwiszami - Hodża podniósł głowę - żyjącym z jałmużny. A jedziemy z Pendżykentu. Wędrujemy od grobowca jednego świętego do drugiego. Modlimy się. I tak jakoś żyjemy z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, - Ejże, nie wyglądacie mi na zwyczajnych derwiszów - ospowaty popatrzył podejrzliwie na bucharskiego mędrca. - No bo gdzie macie miseczki na jałmużnę? Mnich żebraczy powinien nosić ją na rzemieniu u boku. I dlaczego nie widzę u was spiczastych kołpaków wyróżniających derwiszów od innej biedoty i codziennych żebraków? Hodża Nasreddin nie stracił zimnej krwi. Momentalnie odpowiedział: - Bo my należymy do najuboższego bractwa spośród wszystkich derwiszów pod słońcem. Nie stać nas ani na specjalne miseczki żebracze kokosowego orzecha, ani na derwiszowe kołpaczki. Żywimy się korzonkami jadalnych roślin, dzikimi owocami oraz tym, co skapnie nam z stołu człowieka o sytym brzuchu i nie najtwardszym sercu. Panie, bądź miłościw dla świątobliwych i okaż nam swą łaskę. Daj choć jedną monetę, srebrnika albo miedziaka. Lub kawałeczek chleba. Lub przynajmniej kilka pestek granatu. To mówiąc wyciągnął rękę do dziesiętnika. Jeden ze strażników, widząc bezczelność bez granic, zamachnął się batogiem, ale dziesiętnik powstrzymał go groźnym warknięciem, a następnie zwrócił się do mędrca z gębą rozjaśnioną przymilnym uśmiechem: - Ciężki macie żywot, lecz i niezmiernie ciekawy. Dużo łazicie po lecie, po pustyniach i górach, a więc co dnia musicie i wiele widzieć. I wiele słyszeć. Prawdę mówię, derwiszu? - Prawdę. Świętą prawdę. Przenajświętszą - przytaknął Hodża nie cofając ręki. Ospowaty sięgnął do sakwy przytroczonej z tyłu do siodła, wydobył z niej kawał dobrze wysuszonego owczego sera i wrzucił w nadstawioną dłoń. Przez calutki ten czas gadał z lisim uśmiechem przylepionym pod nosem: - Szukamy samotnego jeźdźca. Niebezpiecznego zbiega. Ojca wszystkich łotrów. Jeśli dopomożecie nam w pochwyceniu tego Belzebubowego prawnuka, zasłużycie na łaskę władcy Kokandu. Dostaniecie po dwa łokcie barwnego jedwabiu na nowe zawoje. Bo te, które noście teraz na głowach, bardziej przypominają stare derki niż przybranie czaszek zacnych mężów i wiernych sług Allachowych. - Naturalnie, że pomożemy ci, wielki naczelniku -zgodził się mędrzec skwapliwie. - Znasz imię tamtego zbiega, ojca wszystkich łotrów? Wiesz, jak wygląda? - Mówiłem już. Jedzie samotnie na burym ośle. To Hodża Nasreddin z Buchary. Grzeszny diabeł, który przyczynił się do śmierci tamtejszego emira. Hodża Nasreddin? Powiedziałeś, Hodża Nasreddin z Buchary? - Hodża rozwarł szeroko oczy i usta ze zdumienia. - Ten, który zawsze podśmiewał się ze swojego szlachetnego władcy i układał na niego złośliwe wierszydła, kłujące niczym stepowy oset w gołą piętę? Ten, który naigrywał się nieustannie z wielmożnych dostojników pałacowych porównująć ich do rozmaitych zwierząt? Ten, który szydził na każdym kroku i z imama, i z mułły, i z wszystkich innych świętych sług meczetu? - Ten sam! - wrzasnął ospowaty. Z przejęcia podskoczył w siodle, omal przy tym nie spadając z konia. - Derwiszu, widziałeś go może?
|